Moja historia waży niecałe dwa gigabajty. Tyle pamięci potrzebowałem na 9 lat życia

Pobrałem swoją historię z Facebooka, by sprawdzić, ile serwis o mnie wie. Szoku nie było - setki zdjęć, wpisów, aktywności, daty dodania nowych znajomych, informacje dla reklamodawców. Byłem daleki od odrętwienia - ale pojawiły się "ciarki wstydu".

Moja historia waży niecałe dwa gigabajty. Tyle pamięci potrzebowałem na 9 lat życia
Źródło zdjęć: © WP Tech | Grzegorz Burtan
Grzegorz Burtan

28.03.2018 | aktual.: 28.03.2018 15:43

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Proces jest prosty jak konstrukcja cepa. W ustawieniach ogólnych wybieramy pozycję "pobierz kopię" i po chwili na naszego maila trafia link z którego możemy pobrać naszą historię w formacie .html. W moim przypadku paczka "ważyła" 1,7 GB. Tyle potrzebowałem, by zmieścić całą swoją facebookową aktywność od 2009 roku.

Obraz
© Zrzut ekranu

Ścieżki wstydu

Spoglądanie w przeszłość nigdy nie jest łatwe – przypomina nam bowiem rzeczy, o których chcielibyśmy zapomnieć. Bywają oczywiście zabawne momenty, jednak częściej to sytuacje, które każą zastanowić się "co ja myślałem, wrzucając to na swoją tablicę?".

Nieśmieszne memy, dowcipasy o dużym stopniu niepoprawności politycznej, "głębokie" wpisy o społeczeństwie, których analityka jest na poziomie licealisty – tak, spojrzenie na swoje dawne aktywności unaocznia, czym kiedyś się interesowałem i w jaki sposób podchodziłem do tematów, na które obecnie mam zupełnie inne spojrzenie.

Ma to jakiś terapeutyczny wymiar – spoglądanie w swoją cyfrową przeszłość każe bowiem zastanowić się, jak uniknąć zrobienia z siebie głupka w przyszłości. To zresztą nie pierwszy raz, kiedy pobrałem swoją historię – zdecydowałem się to zrobić już dwa lata temu. I jeśli mam być szczery, od tamtego czasu staram się głównie obserwować, a mniej dzielić się własnymi przemyśleniami.

Najlepsze jest chyba przypomnienie o tym, że nie wyłączyłem publikowania postów w moim imieniu przez gry, w które grałem. Większość 2013 roku to na mojej osi czasu kolejne publikacje o zdobyciu tylu a tylu punktów bądź użycia "power-upu". Fascynująca lektura, wskazująca zresztą na moją niewielką wówczas znajomość arkan Facebooka. W końcu wyłączyłem posty, ale później nie było lepiej, bo po zalogowaniu na Spotify, zacząłem spamować tym, czego aktualnie słuchałem. Moja tablica do 2016 roku tablica ogłoszeń dla serwisów streamingowych bądź "Angry Birds". Wspaniale.

Obraz
© Zrzut ekranu

Miliony monet i jeszcze więcej reklam

Ale nie skupiajmy się tylko na rozgrzebywaniu przeszłości, tylko sprawdźmy, co mamy w zakładce "tematy reklam". Łącznie jest 1769 na 36 stronach i zawierają pewne bardzo interesujące punkty. Na przykład bodybuilding (którym się nie interesuję) bądź coaching (który jest dla mnie raczej obiektem żartów).

Warto jednak uzmysłowić sobie, że przez tyle lat zbierania informacji, sprawdzania co mnie interesuje w danym okresie życia (bo różne reklamy wyświetlały się w różnych okresach), potencjalni reklamodawcy mają blisko 1800 tematów do wyboru, które mogą mnie zainteresować. Czy to dużo? Zdecydowanie. Ale przy okazji wyjaśnia, dlaczego sekundę po polubieniu jakiejś gry zaczynają pojawiać się reklamy zachęcające mnie do zagrania w konkurenta bądź wykupienia dodatków.

Można też sprawdzić, ile zainstalowaliśmy aplikacji, które w jakiś sposób łączyły się z Facebookiem. Ponieważ jestem dość wygodny, do większości logowałem się przez serwis, dlatego łączna wszystkich, które kiedykolwiek nosiłem na smartfonie, wyniosła 114. Nieźle, bo niewiele mniej na swoich urządzeniach instalują Japończycy (którzy przodują w tym rankingu).

Z drugiej strony, przeciętny użytkownik wykorzystuje maksymalnie 30 w miesiącu i dziewięć dziennie, więc większość to były tylko przelotne okazje do sprawdzenie funkcji niektórych programów. Wiecie, zainstalować, zostawić swoje informacje, odinstalować, wkurzać się na spam na poczcie połączonej z Facebookiem. Klasyk.

Muszę jednak pochwalić opcję "dane kontaktowe". Przy liście znajomych na Facebooka znajduje się numer telefonu albo adres mailowy – wiadomo, że to trochę przerażające, ale jestem już dawno za momentem, kiedy by mnie to niepokoiło. Zamiast tego myślę sobie, że mam zapasową bazę kontaktów, która może się kiedyś przydać. Dzięki… chyba?

A na koniec wisienka na torcie i znajomi. Nie tylko możesz zobaczyć, komu wysłałeś zaproszenia i kto ich nie przyjął (Dzięki Martyna, miałaś tylko trzy lata by zareagować!), kogo obserwujesz i kto ciebie obserwuje.

Obraz
© Zrzut ekranu

Bardzo przydatną cechą jest dodanie daty, kiedy zostałeś znajomym bądź znajomą z drugą osobą. W ten sposób możesz stworzyć sobie pewną oś czasu w swoim życiu. Widzę znajomych z akademika, do którego się wprowadziłem, z pierwszego roku studiów, tych poznanych na wakacjach, potem zaproszenia od i do ludzi z mojej pierwszej redakcji – wszystko to składa się na krótkie chwile olśnienia, kiedy zdajesz sobie sprawę, że trzy lata temu z drugą osobą połączyło cię dane miejsce i w przedłużeniu Mark Zuckerberg. Bo nie musicie mieć kontaktu, ale może czasem algorytm wypchnie przypadkiem jego status na twoją tablicę.

Czy jestem przerażony, że Facebook zebrał tyle informacji na mój temat? Niespecjalnie. Wiedziałem mniej więcej na co się godzę, przewijając się przez zasady serwisu, ale nie będę ukrywać, że zmiany w prawodawstwie (słynne RODO, które wchodzi od maja w życie) mnie cieszą. Co za dużo to niezdrowo, Facebooku. Konta oczywiście nie usunę, bo nie jestem wariatem – tematy, memy i "gównoburzę" do obserwowania są dla mnie zbyt łakomym kąskiem.

Ponieważ echa afery z Cambridge Analytica cały czas są słyszalne, a ludzie wciąż wydają się lekko zdezorientowani w sprawie tego, co robią internetowi giganci, o dodatkowe zdanie poprosiliśmy dr Szymona Wiercińskiego z Akademia Leona Koźmińskiego:

"Około dwóch lat temu Facebook udostępnił ulepszone narzędzia dla reklamodawców, które umożliwiają targetowanie reklam do wybranych użytkowników na podstawie nie tylko danych demograficznych, ale także wszystkich danych wrażliwych, jakie są zbierane za naszą zgodą – o tym kim jesteśmy, co i gdzie robimy, z kim się znamy, spotykamy – oraz także w oparciu o przewidywanie tego, jak możemy się zachować w przyszłości.

Data mining, czyli eksploracja danych, w połączeniu z uczeniem maszynowym daje możliwość wglądu w indywidualne profile na temat dowolnego użytkownika darmowych usług społecznościowych, wyszukiwarek, poczty i umożliwia spersonalizowanie komunikacji z każdą osobą indywidualnie. Za każdym razem, kiedy korzystamy z sieci, większość naszych aktywności jest śledzona i analizowana. Nie ma znaczenia, czy akurat jesteśmy na Facebooku czy Google’u, ponieważ ich sieć wyszła już dawno poza same platformy.

Ich wtyczki, kody, hot pixele, narzędzia analityczne czy systemy operacyjne śledzą aktywność właściwie na każdej stronie internetowej i umożliwiają Facebookowi, Google’owi i innym firmom związanym z branżą zbieranie danych na temat każdej naszej sesji. Daje to wgląd daleko wykraczający poza to, na co byśmy świadomie się mogli zdecydować. Poziom skomplikowania tej technologii jest już tak wysoki, że istnieje bariera przed ogromną częścią społeczeństwa, która uniemożliwia mu zrozumienie zasad działania tego systemu. Wystarczy spojrzeć na sposób funkcjonowania działów IT w firmach – w większości przypadków dla pozostałych działów firmy są one całkowicie niedostępne. Często mają własną kulturę organizacyjną, dzięki czemu tworzą barierę technologiczno-organizacyjną uniemożliwiającą ich łatwą kontrolę."

Komentarze (79)