Młodzi ludzie z internetu znowu nie zagłosowali. Za parę lat będzie na to za późno
Po raz kolejny młodzi ludzie zbojkotowali wybory. W internecie jest siła, po którą nikt nie sięga. A była to jedna z ostatnich szans, bo lada moment głos młodych przestanie się liczyć. Najważniejsi będą starsi, niechętni nowym technologiom.
25.10.2018 | aktual.: 25.10.2018 12:42
Snap, firma stojąca za popularną młodzieżową aplikacją, pochwalił się, że w ciągu dwóch tygodni pomógł zarejestrować się ponad 400 tys. wyborcom. Możemy domyślać się, że w listopadowych wyborach w Stanach Zjednoczonych udział weźmie więc spora grupa osób w wieku od 18 do 24 lat - to właśnie ludzie w takim wieku najczęściej korzystają ze Snapchata.
"The New York Times" przypomina, że cztery lata temu zaledwie 17.1 proc. z tej grupy wiekowej brało udział w wyborach. Dwa lata później, w wyborach prezydenckich, zagłosowała niecała połowa wyborców wieku do 29 lat, która miała taką możliwość. Nie wiadomo, czy w listopadzie uda się w znaczący sposób polepszyć ten wynik, ale pospolite ruszenie dzięki Snapowi - a także Tinderowi, Facebookowi czy Twitterowi, które także zachęcają do oddania głosu - może mieć na to wpływ.
Internet nie głosuje
Tymczasem z analizy serwisu oko.press wynika, że w ostatnich wyborach samorządowych w Polsce "wśród obywateli w wieku 18-29 lat aż 63 proc. nie głosowało wcale". Jak zauważa Maciek Piasecki, "podstawowa batalia PiS – kontra KO, angażuje przede wszystkim wyborców w średnim i starszym wieku".
Nic nowego, chciałoby się rzec. Ale po raz kolejny widzimy, jak duży elektorat marnuje się w sieci - i nikt po niego nie sięga.
Facebook nieśmiało w dniu wyborów przypomniał polskim użytkownikom o obywatelskim obowiązku, jakim jest głosowanie. Ale trudno, żeby to cokolwiek dało, skoro młodzi w Polsce odwracają się od Facebooka. W ciągu roku Facebook stracił 18 proc. użytkowników w wieku od 13 do 17 lat - wynika z danych firmy NapoleonCat, o których pisał serwis Wirtualne Media. W czerwcu 2017 roku było to 1,8 mln użytkowników, w czerwcu 2018 - już 1,5 mln. Oczywiście to jeszcze nie są wyborcy, ale wkrótce nimi będą.
Gdzie ich szukać? Jak wynika z raportu Hash Fm, muserzy z Tik Tok - czyli nowego hitu wśród młodych: 65 proc. z nich należy do grupy wiekowej 13-21 - właśnie nie korzystają z Facebooka, a z innych apek wolą Snapa i Instagrama. To olbrzymia grupa, przeciętnego polskiego musera śledzi około 600 tysięcy użytkowników. Tym bardziej naiwne wydają się dyskusje, czy Facebook lub Twitter pomagają w Polsce wygrać wybory.
Pytanie, czy ktoś po instagramowych wyborców sięgnie. Publicysta Jakub Wencel sugeruje, że Instagram mógłby pomóc Donaldowi Tuskowi w wyborach prezydenckich, ponieważ były premier jako jedyny wie, jak z niego korzystać. Szef Rady Europejskiej na Instagramie zajada się słodkościami, żartuje, a internauci szaleją. Dziś Tuska na portalu społecznościowym obserwuje prawie 80 tys. osób.
Na głosy z internetu będzie za późno
Niewykluczone jednak, że głosy z Instagrama nie będą żadnemu politykowi potrzebne. Klaus Bachmann na łamach "Tygodnika Powszechnego" zauważył, że "już wkrótce wyborcy po pięćdziesiątce staną się najważniejszą grupą w elektoracie każdej partii". Wybory samorządowe są zresztą na to dowodem, ale każde kolejne - z punktu widzenia młodych - będą pod tym względem jeszcze gorsze. Społeczeństwo się starzeje, młodsi będą bardziej zapracowani, więc od większości po 50. roku życia będzie wszystko zależało. Nawet jeśli w końcu znajdzie się ktoś, kto za pomocą mediów społecznościowych przekona do siebie młodych, to na taki ruch może być po prostu za późno.
"Ta armia ludzi będzie miała też o wiele więcej wolnego czasu niż młodzi pracujący, aby budować strukturę, organizować się, koordynować swoje działania i naciskać na władzę na każdym szczeblu" - przekonywał Bachmann.
A mogłoby się wydawać, że minione wybory były idealnym momentem, by młodzi włączyli się do gry. I chociaż Maciej Gdula, publicysta "Krytyki politycznej", cieszy się, że "smog, z którego kilka lat temu śmiali się politycy mainstreamu, był jednym z kluczowych tematów", to w skali kraju niewiele to dało. Młodzi ludzie chodzą w maskach, kupują oczyszczacze powietrza, szukają nowoczesnych rozwiązań, tworzą i pobierają aplikacje monitorujące jakość powietrza, to w kluczowej chwili milczą. Przypomnijmy druzgocące wyniki: "wśród obywateli w wieku 18-29 lat aż 63 proc. nie głosowało wcale".
E-wybory? Zapomnij
Co jakiś czas powracają opinie, że młodych do głosowania zachęciłyby np. wybory przez internet. Być może szansa na takie nowinki już przepadła, właśnie z powodu presji starszych i ważniejszych wyborców, niechętnych nowym technologiom i rozwiązaniom. Żaden poważny kandydat nie będzie chciał podpaść większej grupie wyborców ("Panie, jaki internet, a jak sfałszują?!"; albo po prostu będą obawiać się kolejnej wpadki), tym bardziej stawiając na tak niepewny internetowy elektorat.
Zmianę znaczenia internetowych wyborców najlepiej ukazują protesty przeciwko ACTA - te oryginalne i te ostatnie, sprzeciwiające się "ACTA 2". Manifestacje z 2012 miały jasno określonego wroga, którym także byli rządzący. Zanim Donald Tusk zmienił zdanie, stanowczo zapewniał, że rząd "w żadnym wypadku nie ustąpi wobec szantażu".
Na protestach pojawiały się transparenty z hasłami "Rząd to spam, skasuj go!", Donald Tusk był twarzą prześmiewczych memów, a hakerzy atakowali nie tylko strony rządowe, ale też bloga Katarzyny Tusk. Podział był jasny: "my kontra oni". Wroga ACTA miała twarz konkretnych polityków.
ACTA - zmarnowana szansa
Wówczas wydawało się, że właśnie tworzy się nowa, niezależna siła - ludzi młodych, z sieci, ale gotowych do realnego działania. Tymczasem:
"Z ACTA nie wyłoniła się żadna nowa, silna organizacja. Apolityczność ruchu mogła pomóc mu rozkwitnąć, ale sprawiła, że w polityce najbardziej zainteresowani kwestiami sieci są urzędnicy Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji. Ten brak politycznej przeciwwagi, obecności internetu w sferze publicznej, może trochę rozczarowywać" - zauważał gorzko jeden z felietonistów.
Tegoroczne protesty przeciwko ACTA 2 były zupełnie inne. Niby ważne, ale tak naprawdę niewielu wiedziało, dlaczego. Niby przeciwko komuś, ale z poparciem władzy - wszak rządzący PiS w najważniejszym momencie stanął po stronie manifestujących, zrzucając winę na opozycję i Unię Europejską. Ruch "ACTA 2" został storpedowany, zanim zdążył się rozpędzić. Stał się elementem dobrze znanego sporu - a przy tym ani nikomu nie pomógł, ani nie zaszkodził (oko.press: "tylko co 11 dwudziestolatek (9 proc.) dał legitymację rządom Prawa i Sprawiedliwości, a co dwunasty (8 proc.) wybrał Koalicję Obywatelską"). I możemy wnioskować, że to konsekwencja zmarnowanej okazji z 2012 roku. Jedyną lekcję z tamtych protestów wyciągnęli politycy.