Medal dla gołębicy. Bohaterska Cher Ami uratowała 194 osoby

Gołąb jest powszechnie uznawany za symbol pokoju. Dla niemal 200 żołnierzy Zagubionego Batalionu gołębica Cher Ami była czymś więcej – ostatnią szansą i nadzieją na przeżycie. 9 października 1918 roku dzielny ptak wyruszył w Lesie Argońskim do najważniejszego lotu w swoim życiu.

Cher Ami - gołębica, która uratowała Zagubiony Batalion
Cher Ami - gołębica, która uratowała Zagubiony Batalion
Źródło zdjęć: © Instytut Smithsona
Łukasz Michalik

09.10.2021 15:05

Od powodzenia lotu Cher Ami zależało wiele – życie niemal 200 wyczerpanych żołnierzy amerykańskiej 77 Dywizji Piechoty. Jeszcze kilka dni wcześniej było ich ponad pół tysiąca i tworzyli niezwykle kosmopolityczną zbiorowość emigrantów.

Jak ustalili później historycy, mówili 42 językami. Polacy, Irlandczycy, Włosi… Dzieliło ich niemal wszystko. Łączył mundur i miejsce ostatniego zamieszkania – Nowy Jork. Albo raczej jego slumsy i ulice, bo większość poborowych stanowili przedstawiciele najbiedniejszych warstw amerykańskiego społeczeństwa.

To właśnie oni tworzyli 77 Dywizję, nazywaną z racji pochodzenia żołnierzy metropolitalną. I to właśnie jej przypadł udział w jednej z ostatnich ofensyw na Froncie Zachodnim – Ofensywie Stu Dni.

Zagubiony batalion

Amerykanie mieli pecha – gdy oddziały walczące na ich skrzydłach zostały zatrzymane, żołnierze 77 Dywizji wdarli się w głąb niemieckich linii obrony. I – mając odsłonięte flanki - zostali odcięci.

Choć później nazwano ich Zagubionym Batalionem, jest to myląca nazwa. W praktyce byli zbieraniną personelu 9 różnych kompanii, należących do różnych batalionów.

Żołnierze amerykańscy (23rd Infantry Regiment) podczas walk
Żołnierze amerykańscy (23rd Infantry Regiment) podczas walk© Domena publiczna

Uwięzieni w pułapce żołnierze oprócz pecha mieli też szczęście, które objawiło się w postaci majora Charlesa W. Whittleseya. Doskonale wykształcony prawnik z Harvardu o arystokratycznych manierach wydawał się ostatnim człowiekiem, który mógłby odnaleźć się w wojennym chaosie, panującym w Lesie Argońskim. Ale Whittlesey odnalazł się doskonale.

Wyrwa w linii frontu

Żołnierze, którymi przyszło mu dowodzić, znajdowali się w beznadziejnym położeniu. Nie dość, że mieli odciętą drogę odwrotu, a przed sobą umocnione, niemieckie linie, to wrogowie obsadzali także pobliskie, wysokie na kilkadziesiąt metrów, urwiska. Brakowało amunicji, żywności, wody i środków opatrunkowych.

Niemcy nie mieli takiego problemu. Atakowali wielokrotnie i zaciekle, bo wyłom w ich liniach, tworzony przez Zagubiony Batalion, zagrażał stabilności frontu. Nic dziwnego, że poza zwykłymi oddziałami skierowali na Amerykanów swoją elitarną jednostkę – doborowy oddział szturmowy, wyposażony w miotacze ognia.

Zagubiony Batalion odparł i ten atak.

Łączność w czasie I wojny światowej

Był jednak "wróg", wobec którego major Whittlesey był bezsilny: własna artyleria, metodyczne ostrzeliwująca teren, który wydawał się niemieckimi liniami obrony. Od ognia własnych dział Zagubiony Batalion poniósł krwawe straty. Do Lasu Argońskiego weszło ponad pół tysiąca żołnierzy. Po pięciu dniach oddział stopniał do zaledwie 194 osób, zdolnych do walki. Pozostali zginęli, zostali ciężko ranni albo dostali się do niewoli.

Ocaleni żołnierze Zagubionego Batalionu - zdjęcie wykonane w październiku 1918 roku
Ocaleni żołnierze Zagubionego Batalionu - zdjęcie wykonane w październiku 1918 roku© Domena publiczna

Jedyną nadzieją ocalałych było nawiązanie łączności z resztą własnych sił. Było to zadanie karkołomne. Nie stosowano jeszcze lekkich, mobilnych radiostacji (Henryk Magnuski opracował walkie-talkie ponad 20 lat później), więc komunikacja głosowa była możliwa dzięki rozciąganym przez przemieszczające się oddziały przewodom telefonicznym. Te były jednak podatne na przerwanie – zarówno w wyniku przypadkowego ostrzału, jak i przecięcia przez nieprzyjaciela.

Meldunki przesyłano także poprzez gońców, ale żaden z posłańców majora Whittleseya nie zdołał dostarczyć wiadomości.

Nadzieję dawały także własne samoloty rozpoznawcze, które mogły wykryć pozycję odciętych żołnierzy. Po otrzymaniu od Niemców propozycji poddania się, Whittlesey nakazał jednak zwinąć jasne płachty, pozwalające na wykrycie oddziału z powietrza, by nie zostały omyłkowo uznane za białe flagi, oznaczające kapitulację.

Ostatnią szansą był "latający telegraf" – gołębie pocztowe. Każdy oddział miał ich kilka do dyspozycji, a bezcenne ptaki były przenoszono w specjalnych, ażurowych pojemnikach, towarzysząc żołnierzom na pierwszej linii ognia. Również Zagubiony Batalion miał na stanie kilka gołębi.

Żołnierze 77 Dywizji Piechoty podczas defilady w Nowym Jorku
Żołnierze 77 Dywizji Piechoty podczas defilady w Nowym Jorku© Domena publiczna | AP

Gołębica Cher Ami

Niestety, Niemcy doskonale rozumieli ich znaczenie, witając wzbijające się do lotu ptaki morderczą kanonadą. Zestrzelili w ten sposób prawie wszystkich latających posłańców. Pozostał jeden – roczna gołębica Cher Ami (Drogi Przyjaciel). I to właśnie od niej zależało przetrwanie wykrwawionego oddziału.

Do nogi ptaka przyczepiono niewielki pojemnik, w którym major Whittlesey umieścił krótką wiadomość.

Jesteśmy wzdłuż drogi równoległej 276.4. Nasza własna artyleria prowadzi ogień wprost na naszą pozycję. Na litość boską przestańcie.

Major Charles W. WhittleseyMajor Charles W. Whittlesey

Cher Ami początkowo nie chciała odlecieć. Bezpośrednio po wypuszczeniu ptaka w pobliżu wybuchł pocisk artyleryjski, zabijając kilku Amerykanów i raniąc gołębia. Cher Ami przysiadła na pobliskiej gałęzi, dopiero wrzaski i potrząsanie drzewem zmusiły ją do lotu. Na widok gołębia Niemcy rozpoczęli morderczy ostrzał. Cher Ami została wielokrotnie trafiona – ptak stracił oko, miał uszkodzony mostek i skrzydło, a noga z kapsułą, zawierającą meldunek, została odstrzelona – zwisała jedynie na ścięgnie.

Pokrwawione strzępy zdołały jednak utrzymać się w powietrzu i Cher Ami jakimś cudem pokonała 40 kilometrów, dzielących ją od gołębnika.

Pomnik Zagubionego Batalionu w Lesie Argońskim
Pomnik Zagubionego Batalionu w Lesie Argońskim© Domena publiczna

Gołąb odznaczony Krzyżem Wojennym

Współcześni badacze nie są zgodni, jak wielka była rola Cher Ami w ocaleniu odciętych w Lesie Argońskim żołnierzy. Pozostaje faktem, że ostrzał został przerwany, a do wykrwawionych oddziałów zdołały przebić się własne jednostki, wyciągając "Zagubiony batalion" z okrążenia. Kilka tygodni później później wojna zakończyła się.

Cher Ami, mimo fatalnych ran, zdołała przeżyć. Ptak został otoczony troskliwa opieką – rany udało się zasklepić, a w miejsce odstrzelonej nogi przygotowano miniaturową, drewnianą protezę. Ptak został także odznaczony francuskim Krzyżem Wojennym (Croix de Guerre), a przed transportem do Ameryki żegnał go osobiście dowodzący amerykańskim kontyngentem w Europie, gen. John J. Pershing.

Cher Ami przeżyła jeszcze rok. Ciało ptaka zostało pieczołowicie wypreparowane i przekazane Instytutowi Smithsona, gdzie – w ramach jednej z wystaw – stanowi eksponat Narodowego Muzeum Historii Amerykańskiej, razem z pitbullem Stubbym, psem awansowanym do stopnia sierżanta.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (44)