Lądowanie An‑225 w Warszawie, czyli kult cargo na miarę naszych czasów [OPINIA]
Lądowanie samolotu Antonov An-225 było ogromnym wydarzeniem. I całkiem słusznie – w obecnych czasach potrzebujemy pozytywnych i inspirujących informacji. Niektórzy, jak Ministerstwo Aktywów Państwowych, w tej całej euforii nazwali owe lądowanie "uroczystością". A stąd już o krok do współczesnego kultu cargo.
15.04.2020 | aktual.: 15.04.2020 16:02
Jako największy i najcięższy samolot w historii ludzkości, Antonov może transportować aż 1300 metrów sześciennych załadunku przy imponującej maksymalnej masie startowej 640 ton. Sam transportowiec może udźwignąć aż 250 ton – to tyle co trzydzieści pięć tyranozaurów, albo... dwa promy kosmiczne. Zresztą do tego właśnie celu ZSRR ten samolot skonstruowało w 1985.
I te gabaryty mogą imponować, szczególnie w kontekście tego, że Polsce potrzeba środków do walki z koronawirusem na szeroką skalę. Powróćmy jednak do tego nader rozentuzjazmowanego tweeta Ministerstwa Aktywów Państwowych. Tweeta już skasowanego, ale jak wiadomo - w internecie nic nie ginie.
Moja diagnoza: oto XXI-wieczny kult cargo. Co to takiego? Już służę pomocą.
Kult cargo – krótka historia
Kult cargo po raz pierwszy zaobserwowano na przełomie XIX i XX wieku w Melanezji. To region Oceanii składający się z siedmiu wysp, w tym Nowej Gwinei i Wysp Salomona. Gdy ówczesne, prymitywne plemiona miały po raz pierwszy styczności z samolotami i zaawansowaną technologią białych kolonizatorów, uwierzyły, że mają do czynienia z mesjaszami. A z racji otrzymywanych zawsze podarków, zaczęli utożsamiać przyloty transportowców z prezentami - i wokół takich wydarzeń wytworzyły się specjalne rytuały.
Do takiego magicznego myślenia przyczyniły się również rozpowszechniane informacje o potędze białego człowieka, jak również i misjonarze, którzy zapowiadali nadejście Zbawiciela i koniec świata, jaki znamy.
Jak podaje New York Times w artykule sprzed niemal 50 lat, biali przybysze próbowali wytłumaczyć Melanezyjczykom przez całe dziesięciolecia, skąd mają radia, strzelby czy samoloty. Ludność ta jednak, wychowana na lokalnych wierzeniach i obrządkach, uważała te wynalazki za magię.
I tak oto powstał nowy rodzaj religii - o zasięgu co prawda lokalnym, ale niezwykle potężnym. Od tamtego czasu zjawisko kultu cargo odnotowano także i w innych regionach na świecie. Czym się objawiał? Na przykład stawianiem drewnianych imitacji samolotów i oczekiwaniem na to, aż przyleci kolejna dostawa podarków. Niektóre kulty posuwały się do tego, że karczowały całe dżungle wokół lądowisk i budowały imitacje odbiorników radiowych z aluminiowych puszek i sznurków.
Ten czerwony krzyż to symbol kultu cargo Johna Fruma w Vanuatu (CC BY 3.0)
Takie sytuacje stanowiły nieraz problem dla lokalnych władz. Tak jak w Nowej Gwinei pod kuratelą Australii, gdy w 1971 lider liczącego sobie 15 000 członków kultu zagroził rządowi australijskiemu, że dokona samoukrzyżowania oraz złoży młodego chłopca w ofierze.
Także w Nowej Gwinei w roku 1964 misjonarze luterańscy byli zaniepokojeni rosnącym autorytetem kultów cargo i szukali sposobów na pozbawienie ich wpływów. Osiem lat później lider takiego kultu został nawet wybrany do nowogwinejskiego parlamentu (sprawującego pieczę nad 2,5 mln obywateli) przeważającą większością głosów.
Antonov An-225 jako kult cargo 2.0
Patrząc na gorączkę medialną związaną z przylotem (jak również i odlotem) Antonova An-225, ciężko oprzeć się pokusie stwierdzenia, że mamy do czynienia z rytuałami plemiennego kultu cargo w polskim wydaniu - i już w dobie internetu.
Całe szczęście, nasze internetowe i medialne rytuały, jak nazywanie rozładunku samolotu "uroczystością", są w zasadzie niegroźne (i oby takimi pozostały). Nie przeczę też, że takie akcje, jak ta zrealizowana przez KGHM i Lotos, są potrzebne. Ale nie ma co oddawać się tej gigantomanii.
Nie ma w sumie nic złego w zachwytach nad samą technologią, o ile zachowamy wobec tego zdrowy umiar i skupimy się na tym, że przede wszystkim samolot ten służy pomocy. A jej potrzebujemy regularnie, także i od mniejszych transportowców. I należy też doceniać każdy jeden pomniejszy gest - tym bardziej, że na pokładzie An-225 znalazły się środki higieniczne, a nie szczepionki, które powstrzymają pandemię.
Samolot, romantycznie nazwana "Mrija" (po ukraińsku: marzenie), od lat jednak budzi podziw i przyciąga tłumy, gdziekolwiek ląduje. W roku 2016 w Australii na lotnisku w Perth przyglądało się jej aż 15 000 widzów.
Co więcej ten relikt epoki Zimnej Wojny jest także źródłem inspiracji dla Hollywood. Podobnego rodzaju konstrukcja, tyle że wygenerowana komputerowo, zagościła w filmie katastroficznym "2012" oraz w "Szybcy i Wściekli 6" z Vinem Dieselem. Na tym przykłady fascynacji branży filmowej się nie kończą – Jetstorm, gigantyczny zmiennokształtny robot z filmu "Transformers" Michaela Baya z 2007 także nawiązywał swoim wyglądem do Antonova An-225.
An-225 być może jeszcze do nas wróci
Zapotrzebowanie na transporty samolotem Antonov An-225 jest tak gigantyczne, jak jego gabaryty. Zamówienia na jego loty do miejsc potrzebujących na całym świecie są złożone na 6-7 miesięcy naprzód.
Jak udało się ustalić redakcji WP Tech, KGHM stara się jednak o następne loty transportowe, także innych samolotów. Rozważane był nawet scenariusz użycia Dreamlinerów, ale przy wymontowaniu części pasażerskiej, która zajmuje połowę miejsca. Operacja ta jednak była zbyt skomplikowana na poziomie logistycznym i wymagałaby specjalnej autoryzacji Boeinga, a także szeregu dalszych procedur bezpieczeństwa. A pomoc potrzebna jest tu i teraz.
Jeśli Antonov do nas jeszcze powróci (choć jeszcze lepiej gdyby już nie musiał), fajnie, gdybyśmy się ogarnęli wraz z rządzącymi i docenili tę dostawę tak bardzo jak inne formy pomocy. A uroczystości zostawili na święta państwowe i kościelne.