Koronawirus dusi Amazonię. Zielone płuca świata nie mają czym oddychać
Koronawirus dotarł do Amazonii, gdzie rozprzestrzenia się w bardzo szybkim tempie. Sytuacja jest trudna do opanowania, bo do wielu oddalonych miejsc można dotrzeć tylko łódką, a latynoska mentalność nie współgra z narzucanymi restrykcjami. O COVID-19 w Amazonii, odporności Indian i braku lekarzy opowiada ks. Paweł Sprusiński, który w Peru jest od 2009 roku.
31.05.2020 | aktual.: 31.05.2020 18:29
Ksiądz Paweł Sprusiński spędził w Ameryce Południowej 11 lat. Do Peru wyjechał w 2009 roku. Obecnie służy w parafii Pebas w Peru, gdzie może obserwować, jak koronawirus wdziera się coraz głębiej do Amazonii.
Karolina Modzelewska: Gdzie mieści się misja?
Ks. Paweł Sprusiński: - W mieście Pevas, w peruwiańskiej Amazonii. To jest 180 km w dół rzeką Amazonką od półmilionowego Iquitos, jakieś 12-15 godzin drogi statkiem. Zresztą Iquitos to największe miasto na świecie położone na kontynencie, do którego nie można dostać się drogą lądową. Jedynie lotniczą 2 godziny lotu z Limy lub statkiem, rzeką, co zajmuje 4-5 dni.
Koniec świata.
- Tak, ciężko tu się dostać. W ogóle szlakami komunikacyjnymi w Amazonii trudno się poruszać, najważniejsze szlaki to rzeki. Tak się większość rzeczy transportuje, załatwia, ale to zajmuje sporo czasu.
Koronawirus dotarł już do Amazonii?
- W Peru od 16 marca obowiązuje narodowa kwarantanna i związane z nią bardzo ostre zasady. Wszyscy zobowiązani są do pozostania w domach. Jest też godzina policyjna. Wcześniej zaczynała się od godz. 16 i trwała do 4 nad ranem. Teraz obowiązuje od godzi. 20 wieczorem do 4 nad ranem.
Ostre zasady?
- Przykładowo w Limie kara za niedozwolone wyjście z domu to 3 tysiące soli, czyli prawie tysiąc dolarów. Za wyjechanie swoim samochodem w trakcie godziny policyjnej grozi nawet dwa razy tyle. Nie można poruszać się między prowincjami, gminami. Za łamanie zasad nakładane są nie tylko kary pieniężne, grozi nawet więzienie.
A jak koronawirus dostał się do Amazonii?
- Przez zagranicznych turystów. Przywieźli go ludzie z Europy i Stanów Zjednoczonych. Pierwsze przypadki zachorowań dotyczyły przewodników wycieczek. A Latynosi i ludzie z Amazonii nie stanęli na wysokości zadania. Są niezdyscyplinowani, to ułatwia rozprzestrzenianie się koronawirusa. Porządku pilnuje wojsko i policja, ale to i tak nie wystarczy.
Można mówić o miejscach, gdzie szczególnie łatwo się zarazić?
- W całym Peru i samej Amazonii głównym zarzewiem koronawirusa są targowiska, rynki. To punkty zapalne, bo tutaj nawet 40 proc. Peruwiańczyków utrzymuje się z małego handlu. Początkowo ludzie nie mieli nic - ani maseczek, ani odzieży ochronnej dla służby medycznej.
A co z prowincjami? Wioskami oddalonymi od dużych miast?
- Koronawirus zastał ludzi tam, gdzie byli. Wprowadzono narodową kwarantannę i wiele osób musiało zostać w Iquitos. Nie mogli nigdzie się udać. Później potajemnie, nocami próbowali dostać się do swoich domów. Wracali małymi łódkami peke-peke.
I dla przykładu – do miasta Pevas koronawirus przybył wraz z 8-osobową rodziną, która potajemnie wracała z Iquitos. Została przechwycona przez lokalne wojsko i skierowana na izolację. Wykonano testy i okazało się, że wszyscy mają pozytywny wynik testu na koronawirusa. Potem jeszcze 1-2 takie rodziny przypłynęły i tak koronawirus dotarł do tych mniejszych miejscowości. To pierwszy ze sposobów.
Kolejne?
- Transportem ładunków. Po tym, jak zamknięto transport dla ludzi, ładunki wciąż były transportowane, przede wszystkim rzekami. Załogi pracujące przy transporcie, przekazały wirusa innym. Prawdopodobnie rozprzestrzenił się też na powierzchni tych paczek, ładunków, które nie zostały odpowiednio zdezynfekowane.
Sytuacja na prowincji jest trudna?
- Tak, najgorzej jest na prowincji. Ja służę w Pevas, to 5-tysięczna miejscowość. W całej gminie mieszka około 17 tysięcy osób w 50 wioskach. Na cały ten teren przypada tylko jeden lekarz i to świeżo po studiach, wysłany tutaj na staż. Prawda jest taka, że mało kto chce tutaj pracować.
Dlaczego?
- Wciąż funkcjonuje wiele mitów o Amazonii, że tutaj się je małpy, a ludzie chodzą po drzewach i na każdym kroku można spotkać jadowitego węża. Do tego panuje ciężki klimat. Jest gorąco, wilgotno. Ja jestem tutaj już 11 rok, zdążyłem przyzwyczaić się do tych warunków.
Jak działa jeden lekarz na tak dużą społeczność?
- Na pewno jest mu trudno. Mówił, że występował do regionalnej dyrekcji zdrowia o podstawowe lekarstwa, ubrania ochronne, ale nie chcieli mu tego przysłać. Tłumaczyli, że u nas tego koronawirusa jeszcze nie ma. Ale od 9 maja mamy pierwsze przypadki zachorowań. W ostatnich dniach lekarz dostał więcej testów, lecz wciąż jest ich zdecydowanie za mało.
Ilu jest zakażonych?
- W Iquitos licznik zatrzymał się na 3800 chorych, ale tylko dlatego, że brakuje testów. Słyszy się, że nie ma rodziny w Iquitos, w której nie byłoby co najmniej 1 chorej osoby. Jest tu bardzo dużo przypadków bezobjawowych. Ludzie nie chcą się zgłaszać do szpitali, bo mówią, że stamtąd wychodzi się tylko w czarnym worku. Lekarze też się boją, wielu z nich nie chce pracować.
Brakuje ludzi do pracy, a co ze sprzętem i lekami?
- Największy problem na prowincji to brak aparatów tlenowych. Można je zastąpić butlami z tlenem, ale… ich też nie ma. Paradoks - w Puszczy Amazońskiej, którą uznaje się za płuca całego świata, brakuje tlenu. Do tej pory w Iquitos były dwie instalacje do napełniania butli tlenem. Dzięki Kościołowi udało się załatwić dwie nowe, ale to wciąż za mało.
Jedna pełna butla starcza na około 7 godzin. Moja 17-tysięczna gmina ma tylko 6 butli tlenowych. Lekarz wyliczył, że starczą one na 42 godziny dla jednej osoby.
Potrzebujemy lekarstw, które się podaje zakażonym na koronawirusa, ale też testów go wykrywających. Sytuacja naprawdę nie wygląda dobrze. Misjonarki świeckie z Polski pracujące od lat w Amazonii, zorganizowały zbiórkę pieniędzy na zakup najpotrzebniejszego sprzętu na stronie pomagam.pl – COVID-19 dusi dżunglę. Każda pomoc jest istotna w tej sprawie.
Indianie są mniej odporni na koronawirusa?
- Można powiedzieć, że odporność Indian jest w jakimś stopniu mniejsza, bo gorzej się odżywiają. W ich diecie nie ma tak dużo warzyw, jarzyn. Jedzą głównie maniok, ryż, banany czy ryby. Mnóstwo osób cierpi na anemię, przez co ich układ odpornościowy jest słabszy. To mnie bardzo martwi. Są też osoby, które mają inne przewlekłe schorzenia i choroby.
Indianie próbują się jakoś chronić, wzmacniać swoją odporność?
- Duże znaczenie ma dieta. Wiele osób w Amazonii stosuje medycynę naturalną. Wykorzystuje się lecznicze rośliny, które pomagają np. w trudnościach z oddychaniem. A to z tego się robi herbatkę, a to z tamtego. My pijemy herbatę z matico [gatunek rośliny z rodzaju pieprzowatych – red.] na problemy z oddychaniem. Dużą popularnością cieszy się wywar z kion, cebuli, czosnku i limonki na podniesienie odporności.
Czy ksiądz boi się koronawirusa?
- Obawiam się i myślę, że to kwestia 2 tygodni i każdy tutaj będzie zakażony.
Dlaczego?
- Ciężko, żeby każdy został w swoim domu. My apelujemy do mieszkańców – zostań nie tylko w domu, ale i w swojej wiosce. Takie wioski to zazwyczaj 6-10 domów. Niech ich mieszkańcy odizolują się, nie kontaktują z innymi w tym trudnym czasie.
Uważa się, że około 1/3 mieszkańców 5-tysięcznego Pevas jest już zakażonych koronawirusem, ale około 90 proc. to przypadki bezobjawowe. Niestety latynoska mentalność jest taka, że lekceważy się pewne sprawy, dopóki one nie dotkną ich osobiście, bezpośrednio.
Latynoska mentalność?
- Latynosi kierują się bardziej uczuciami, emocjami niż przesłankami rozumowymi, racjonalnymi. Przykład z mojej wioski: dyscyplina zrobiła się dużo większa, kiedy ludzie usłyszeli od lekarza w naszym jedynym radio, że wirus jest już u nas. Wtedy ludzie zaczęli się bać i nie wychodzili z domów. A wcześniej wojsko dyscyplinowało, sprawdzała policja, ale i tak zawsze znaleźli się łamiący zasady.
Brakuje świadomości, a mieszkańcy Amazonii nie boją się kary. Nie biorą jej do siebie, bo wielu z nich żyje z dnia na dzień. Czego ma się bać, skoro nie ma pensji, nie ma z czego zapłacić. Nawet jak go wsadzą do więzienia to trudno, będzie siedział. Ale koronawirus dotarł już i do więzień, dlatego nie przyjmują tak dużo osób.
Coś jeszcze potęguje problem?
- Problem napędza ogromna bieda. Trudno tutaj mówić o stałym zarobku. Ludzie uciekają do dużych miast, bo chcą lepszej przyszłości dla swoich dzieci, ale tam nie jest łatwiej. Jeden z peruwiańskich ministrów informował ostatnio, że około 42 proc. Peruwiańczyków przez koronawirusa straciło możliwości zarobkowe i nie chodzi tutaj o stałą pracę, ale dorywczą. Przyszłość Amazonii jawi się w naprawdę ciemnych barwach. To dopiero wierzchołek góry lodowej.