Konflikt zbrojny w 2027 roku? Amerykański generał ostrzega i ma dobre powody
Według dowódcy wojsk NATO w Europie gen. Alexusa Grynkewicha, w 2027 roku może wybuchnąć konflikt zbrojny skierowany przeciwko Zachodowi, na dodatek jednocześnie i w Europie, i na Dalekim Wschodzie. Dlaczego mamy tak mało czasu, wyjaśniają eksperci - nie od wojskowości, a od demografii.
- USA i Europa mają tylko 18 miesięcy na przygotowanie się do jednoczesnej walki z Chinami i Rosją - stwierdził cytowany przez "Bild" nowy dowódca wojsk NATO w Europie gen. Alexus Grynkewich. Generał objął stanowisko Supreme Allied Commander Europe (SACEUR - naczelny dowódca sojuszniczy w Europie) 4 lipca.
Niedługo później wywołał spory niepokój, deklarując, że do 2027 roku zarówno USA, jak i Europa powinny być gotowe do globalnego konfliktu zbrojnego, który - potencjalnie - może wybuchnąć jednocześnie w Europie i Azji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Plastikowy świat. W ilu procentach składamy się z plastiku?
Przyjęty przez SACEUR łańcuch wydarzeń zakłada, że to właśnie w 2027 roku Chiny przejdą od prowokacji i nieprzyjaznych gestów do otwartej wojny z Tajwanem i zdecydują się zaatakować tę wyspę. Przygotowują się do tego od lat, rozwijając m.in. środki przeprawowe czy opracowując wielkie pomosty, pozwalające na desantowanie ciężkiego sprzętu z pokładów okrętów desantowych bezpośrednio na stały ląd, z pominięciem plaż.
Aby zapewnić sobie możliwie dużą swobodę działania, mogą skłonić swojego gospodarczego wasala - którym w ostatnich latach stała się Rosja – do równoczesnego ataku na NATO. Ma to doprowadzić do rozproszenia amerykańskiego wysiłku wojskowego i nie dopuścić, aby Waszyngton skupił pełnię swojej potęgi na Indopacyfiku.
Bezpieczeństwo Europy zależy od Europejczyków
Warto podkreślić, że scenariusz ten nie jest niczym nowym, a formalna identyfikacja Chin jako głównego rywala USA została dokonana wiele lat temu. "Zwrot na Pacyfik" był realizowany od czasów prezydentury Baracka Obamy, którego następcy - choć różnie akcentowali swoje deklaracje - nie zmienili obranego kursu.
Jego skutkiem jest nie tyle "porzucenie Europy", co skłonienie jej do zaniedbywanego przez dziesięciolecia wzięcia odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo. Choć z dosadną retoryką dotyczącą tej kwestii utożsamiany jest Donald Trump, na poziomie Rady Sterującej Europejskiej Agencji Obrony 27 europejskich ministrów obrony potwierdziło to jeszcze w 2023 roku. Państwa Starego Kontynentu przyjęły wówczas 22 priorytety rozwoju zdolności wojskowych, mających na celu wzmocnienie europejskich sił zbrojnych.
Do opinii publicznej prawdopodobnie bardziej przemówiły nie komunikaty po spotkaniach ministrów, ale wypowiedź Donalda Tuska z marca 2025 r., w której porównywał potencjały Europy, Rosji i innych państw:
Jeśli chodzi o żołnierzy zawodowych, to Europa, razem z Ukrainą ma 2,6 mln, USA ma 1,3 mln, Chiny 2 mln, a Rosja 1,1 mln. Myśliwce, które są zdolne do działań - Europa ma 2091, USA - 1456, Chiny - 1409, a Rosja - 1224. Mamy jako Europa dwa razy więcej samolotów bojowych niż Rosja. Artyleria różnego rodzaju - Europa 14,4 tys., USA - 5 tys., Chiny - 9,5 tys., Rosja - 5,1 tys.
Statystyki są budujące, ale trzeba pamiętać, że same liczby nie walczą, a wojna to starcie państw, w którym armie są tylko narzędziem, a gospodarki - środkiem do stworzenia i utrzymywania tego narzędzia.
W obrazowy sposób odniósł się do tego w rozmowie z DW rosyjski dziennikarz i analityk wojskowy Paweł Felgenhauer, komentujący szanse NATO i Rosji w przypadku wojny:
W zasadzie Brazylia powinna pokonać Amerykę w piłce nożnej, ale widziałem, jak Amerykanie pokonali Brazylię w RPA, podczas Pucharu Konfederacji. Nigdy nie znasz wyniku, dopóki nie zostanie rozegrana gra.
Na korzyść Rosji przemawia tu jeden ośrodek decyzyjny, łatwość wyznaczania priorytetów i swoboda w ich realizacji. Dla Europy to jednak szansa, aby wypracowała mechanizmy pozwalające na efektywniejsze wykorzystanie wspólnego potencjału - co, biorąc pod uwagę inicjatywy takie jak SAFE czy program EDIRPA, już się dzieje.
Pułapka Tukidydesa
Dla USA to kluczowa zamiana – roszady na globalnej szachownicy doprowadziły do dezaktualizacji doktryny, która zakładała, że Pentagon musi być zdolny do prowadzenia i wygrania dwóch pełnoskalowych wojen jednocześnie. Doktryna ta, pod różnymi nazwami, ewoluowała mniej więcej od prezydentury Lyndona Johnsona w latach 60.
Znana powszechnie jako "two war standard" nawiązywała do brytyjskiej doktryny z XIX wieku, która pod nazwą "two power standard" zakładała utrzymywanie największej floty wojennej świata, zdolnej do jednoczesnego rozgromienia w różnych jego częściach drugiej i trzeciej pod względem siły potęg morskich.
Amerykańską zdolność kwestionowano od czasu wprowadzonych przez Baracka Obamę cięć budżetowych Budget Control Act z 2011 roku, ale fikcję utrzymywano przez lata: oficjalne przyznanie, że obowiązująca doktryna jest nierealna, nastąpiło w 2019 roku, po raporcie wpływowego thinktanku Heritage Foundation. Przez kolejne lata, gdy Amerykanie przygotowywali się do wojny na Pacyfiku (co obecnie tylko przyspieszyło), Europa zmarnowała wiele czasu.
Skąd jednak przekonanie o może nie nieuchronności, ale wysokim prawdopodobieństwie wybuchu konfliktu na Dalekim Wschodzie? Politolodzy tłumaczą je koncepcją tzw. Pułapki Tukidydesa. Termin nawiązujący do walk toczonych w starożytności na terenie współczesnej Grecji, dotyczy sytuacji, w której szybko rosnące, nowe mocarstwo zagraża dominacji dotychczasowego hegemona. Według amerykańskiego politologa Grahama T. Allisona na 16 takich przypadków w dziejach ludzkości aż 12 zakończyło się wojną.
Mniej pracujących Chińczyków
Ale dlaczego Chiny miałyby rzucać wyzwanie Ameryce (np. poprzez atak na Tajwan) w najbliższych latach, a nie np. w połowie wieku? Odpowiedzią na to pytanie jest demografia, którą w Polsce zajmuje się m.in. analityk Ariel Drabiński. Udostępniane przez niego badania są jednoznaczne: Chińczycy starzeją się w dramatycznym dla gospodarki tempie.
Tylko w ciągu ostatniej dekady z chińskiego rynku ubyło 40 mln pracowników, a proces ten przyspiesza – w ciągu ostatnich ośmiu lat liczba urodzeń spadła w Chinach o połowę. Starzenie się społeczeństwa ma już bezpośrednie przełożenie nie tylko na liczbę pracujących, ale i na liczebność populacji – rok 2024 był trzecim z kolei, w którym Chińczyków ubyło.
Tymczasem symulacje demograficzne dla USA wskazują, że liczba aktywnych zawodowo obywateli będzie rosła jeszcze przez długie dziesięciolecia (co może jednak zostać zaburzone działaniami aktualnej administracji). W rezultacie okienko czasowe Pekinu na rzucenie Ameryce wyzwania staje się coraz mniejsze. O ile nie zostanie rozszerzone jakimś niespodziewanym przełomem technologicznym, zakończy się prawdopodobnie wraz z końcem obecnej dekady.
Kilka lat temu na pośpiech, do którego zmuszony jest Pekin, zwracał uwagę m.in. amerykański gen. Michael Minihan, szef Air Mobility Command – dowództwa odpowiedzialnego m.in. za latające cysterny, które w ewentualnym konflikcie z Chinami mogą odegrać kluczową rolę, a jednocześnie - z uwagi na rosnący zasięg pocisków powietrze-powietrze - ponieść bardzo duże straty. "Celujcie w głowę" - pisał w notatce do swoich żołnierzy, wskazując, że mogą walczyć już w 2025 roku.
W podobnej jak Chiny sytuacji jest pogrążona w demograficznym kryzysie Rosja, której surowce energetyczne stają się dla świata coraz mniej niezbędne, a niemal nic innego - poza coraz mniej cenioną na międzynarodowych rynkach bronią - nie jest w stanie światu zaproponować. Tymczasem w 2024 roku Putin ma o 580 tys. poddanych mniej niż jeszcze rok wcześniej.
Donald Tusk: zacznij liczyć na siebie
Dlatego właśnie wojskowi - jak gen. Alexus Grynkewich - biją na alarm, obawiając się, że zagrożone upadkiem potęgi podejmą wysiłek powstrzymania postępującej zapaści, nawet kosztem wojny. Drogą do zapobieżenia temu scenariuszowi przez zbudowanie siły militarnej, której atakowanie będzie skazane na porażkę, a tym samym bezcelowe.
"Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny" - głosi rzymska maksyma. Współczesnego kontekstu nadał jej Donald Tusk, który przed wylotem na londyński szczyt poświęcony Ukrainie, obronności i bezpieczeństwu, w czasie wystąpienia zauważył:
To jest taki paradoks: 500 milionów Europejczyków prosi 300 milionów Amerykanów, żeby oni ich obronili przed 140 milionami Rosjan. Umiesz liczyć? Licz na siebie. Zacznij liczyć na siebie.
Nowy SACEUR, choć jego słowa i przywołany nieodległy 2027 rok, wzbudziły zaniepokojenie, mówi w gruncie rzeczy to samo: Europa musi być w stanie zadbać o własne bezpieczeństwo, budując pozycję wiarygodnego, silnego i wartego wsparcia sojusznika.