Europejskie siły rozjemcze. Pomysł na skuteczne powstrzymanie Rosji
Sekretarz obrony USA Pete Hegseth jednoznacznie wykluczył udział amerykańskich wojsk w kontyngencie, który po zakończeniu wojny w Ukrainie mógłby wymusić na Rosjanach przestrzeganie pokoju. Stwierdził też, że taki kontyngent nie będzie chroniony art. 5 NATO. Ciężar odpowiedzialności spoczywa teraz na Europie. W jaki sposób Stary Kontynent może zabezpieczyć Ukrainę przed rosyjską agresją?
Wypowiedzi szefa Pentagonu Pete’a Hegsetha jednoznacznie wskazują, że Stany Zjednoczone chcą dla Ukrainy gwarancji bezpieczeństwa, wynikających z obecności europejskich i pozaeuropejskich wojsk na terenie tego kraju.
Kontyngent ten miałby zostać wystawiony bez udziału Amerykanów i nie byłby operacją NATO, więc uczestniczące w nim siły nie byłyby objęte gwarancjami bezpieczeństwa zapewnianymi przez Sojusz.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czas na AI. Zapowiedź buntu maszyn czy nowa rewolucja przemysłowa? - Historie Jutra napędza PLAY #5
Wątpliwości co do takiej formuły sił rozjemczych wyrażają amerykańscy komentatorzy. Jak zauważa Steven Erlanger z "The New York Timesa", "bez amerykańskiego zaangażowania w taką operację - z amerykańską osłoną lotniczą, obroną powietrzną i danymi wywiadowczymi - siły europejskie byłyby narażone na poważne ryzyko".
Zobacz także: Czy to sprzęt NATO, czy rosyjski?
Stawia to całe przedsięwzięcie pod znakiem zapytania, co dla WP wyjaśnia wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich Justyna Gotkowska:
Amerykańskie myślenie o europejskiej obecności wojskowej na Ukrainie w takiej formule jest dosyć życzeniowe i wymaga dyskusji z sojusznikami europejskimi. Trudno sobie wyobrazić scenariusz, w którym Rosja zgodziłaby się na taką europejską misję pokojową i nie starała się jej zapobiec kontynuując działania zbrojne na Ukrainie – a przy trwaniu operacji militarnych tamże, państwa europejskie nie będą skłonne do wysłania swoich żołnierzy.
Utracony potencjał
Niezależnie od politycznych uwarunkowań takich działań, istotna jest również odpowiedź na pytanie, czy Europa w ogóle dysponuje zdolnościami, aby wystawić odpowiednio silny kontyngent.
Od końca zimnej wojny Europa korzystała z "dywidendy pokoju", którego globalnym gwarantem stały się Stany Zjednoczone. Nikłe prawdopodobieństwo nowej wojny sprawiło, że Stary Kontynent - jeszcze w latach 80. XX wieku dysponujący prężnym przemysłem zbrojeniowym i potężnymi siłami zbrojnymi - zaczął się rozbrajać i tracić budowane latami zdolności.
Miarą ich utraty jest fakt, że obecnie - poza Niemcami - żaden europejski kraj NATO nie jest zdolny do budowy czołgów (brytyjskie Challengery 3 powstają z pomocą Niemiec), samoloty bojowe 5. generacji muszą być pozyskiwane ze Stanów Zjednoczonych, a roczna produkcja pocisków artyleryjskich przed rosyjskim atakiem na Ukrainę wynosiła 20-30 tys. sztuk, czyli mniej niż Ukraina zużywa w ciągu tygodnia.
Europejski korpus pokojowy
Gdy prezydent Zełenski mówi o 200-tysięcznych siłach pokojowych, warto uświadomić sobie, że najliczniejszą armią NATO w Europie (wyłączywszy Turcję) jest armia Polski (216 tys. żołnierzy), a granicę 200 tysięcy nieznacznie przekracza jeszcze tylko armia francuska (204 tys. żołnierzy).
Dlatego - na co zwraca uwagę m.in. "The New York Times" - stworzenie mniej licznego niż postulują Ukraińcy, 40-tys. korpusu pokojowego, może być dla Europy poważnym wyzwaniem, jednak nie jest niemożliwe.
Taka misja pokojowa musiałaby zostać Rosji narzucona, powodując ryzyko ataków na nią. Jest ona do wyobrażenia z głównym udziałem europejskim, jeśli USA zapewni w nią wkład przynajmniej w postaci zdolności strategicznych takich jak rozpoznanie oraz gwarancję reakcji politycznej i gospodarczej, i częściowo wojskowej w przypadku ponownej rosyjskiej agresji na Ukrainę.
Europejskie wojska, amerykańska pomoc
Odwołanie do wsparcia ze strony USA nie jest przypadkowe - przez lata Europa wysyłała głównie nieliczne oddziały ekspedycyjne, korzystające z wyraźnej przewagi technicznej, jak w przypadku sił skierowanych do Afganistanu czy francuskiej interwencji w Mali. Ostatnią dużą operacją z udziałem ciężkich sił z Europy była operacja Pustynna Burza z 1991 roku, gdzie przeciwko armii Iraku stanęła koalicja 27 krajów.
Tymczasem wojska rozjemcze w Ukrainie nie mogą - na co zwracają uwagę sami Amerykanie - pełnić jedynie roli "potykacza". Muszą dysponować sprzętem pancernym, silną artylerią, osłoną lotnictwa i skuteczną obroną przeciwlotniczą.
Zbyt słaby kontyngent - w sytuacji, gdy nie chronią go gwarancje NATO czy deklaracja wsparcia ze strony USA - może zachęcić Rosję do przetestowania jego realnych zdolności. Dlatego trudno wyobrazić sobie jego utworzenie przy całkowitej bierności i braku współpracy Waszyngtonu.
Przekierowanie europejskich sił na Ukrainę oznaczałoby osłabienie obrony i odstraszania NATO w Europie, w tym na północno-wschodniej flance Sojuszu. Bez uzupełnienia tych zdolności przez USA – np. poprzez zmianę rozmieszczenia amerykańskich sił w Europie i przekierowania ich z Niemiec i Włoch do Polski, państw bałtyckich i Finlandii, trudno będzie myśleć na poważnie o rozmieszczeniu europejskich sił na Ukrainie. To wszystko wymaga dialogu europejsko-amerykańskiego na ten temat i wypracowania koncepcji wojskowej takiej misji wraz z zapewnieniem jej solidarnego europejskiego finansowania.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski