Dlaczego wciąż jemy mięso?

Negatywnie wpływa na nasze środowisko, powoduje choroby i przede wszystkim cierpienie zwierząt. A mimo to spożycie mięsa stale rośnie. Dlaczego wciąż je jemy? Odpowiedź “bo lubię!” uznajmy za zbyt oczywistą.

Dlaczego wciąż jemy mięso?
Źródło zdjęć: © 123RF.COM
Adam Bednarek

15.04.2017 | aktual.: 17.04.2017 12:08

“Ale ja naprawdę lubię mięso!” - zaprotestujecie. Przypomnicie sobie zapach pieczonych żeberek, grillowaną karkówkę lub chociaż schabowego waszej babci. Warto się jednak zastanowić, czy ważniejszą rolę odgrywa tutaj smak, czy może… przyzwyczajenie.

“Gdy ci się wydaje, że pragniesz mięsa, w rzeczywistości najprawdopodobniej masz ochotę na smakowity tłuszcz” - mówi jeden z naukowców w książce “Mięsoholicy”, której autorką jest Marta Zaraska - “Jednak, hipotetycznie rzecz biorąc, mógłby je zaspokoić puchar tłustych lodów” - twierdzi.

Ale przecież w niedzielny obiad nie dostawało się tłustych lodów, a na pewno nie jako “drugie danie”. Przyzwyczailiśmy się, że białko czy tłuszcze dostajemy przede wszystkim dzięki mięsu. Właśnie w tym babcinym schabowym, którego wspomina cała rodzina. I tak już zostało, mimo że w mięsie nie ma czegoś unikalnego, co kazałoby nam je jeść, by np. przeżyć. Wszystko, co niezbędne, znajdziemy w innych produktach.

Możesz jeść mięso, bo jesteś supersmakoszem. Czyli odczuwasz smak bardziej niż osoba przeciętna. “Pewne badania sugerują, że supersmakosze zjadają mniej szpinaku oraz brokułów i bardziej lubią mięso niż osoby mało wrażliwe na smak” - pisze Zaraska. Inaczej reagują też na jedzenie, “domagając” się swoich ulubionych smaków. Pragną dań, które im smakują, za to “silnie wzdragają się przed jedzeniem tych nielubianych”.

Ale co jeśli “nauczyłoby” się człowieka, że mięso nie jest ważnym elementem diety? A gdyby odwrócić sytuację i jeść brukselkę czy brokuły tak często, jak je się mielone i parówki? Dziecko inaczej by to sobie “zakodowało”. W końcu “to, co je matka, nadaje smak jej mleku, który to smak dziecko uczy się lubić”.

Dlaczego jemy mięso?

Wszystko zaczęło się 2,5 miliona lat temu, kiedy zmienił się na Ziemi klimat. Mniej obfite opady deszczu sprawiły, że zmniejszyła się liczba dostępnych owoców, liści oraz kwiatów. A właśnie to było podstawą diety ówczesnego człowieka. “Duża część lasów deszczowych zamieniła się w słabo zalesione tereny stepowe z niewielką ilością wysokiej jakości roślin nadających się do jedzenia, za to z coraz większą liczbą pasących się tam zwierząt” - pisze Marta Zaraska, autorka książki “Mięsoholicy”.

Nie trzeba było już szukać jedzenia. Przyszło do człowieka samo. A na dodatek dodawało więcej energii.

Obraz
© flickr.com | flickr.com

Tę historię wszyscy znamy. Człowiek musiał jeść mięso, żeby się rozwijać. To mięso sprawiło, że nasze mózgi urosły, a jelita - zmalały. Ruszyliśmy się z miejsca, a przez ruch straciliśmy owłosienie. W końcu opuściliśmy Afrykę.

Nie chodziło wyłącznie o pożywienie. Polowania na większe okazy pozwalały się popisywać, chwalić umiejętnościami i siłą. Grupa, która przynosiła jedzenie, pokazywała, że potrafi zadbać o swoją społeczność.

Choć dzisiaj nie trzeba siły, by przynieść do domu kawał mięsa, to nadal ten typ pożywienia utożsamiany jest z mocą i energią. Babcine “zostaw ziemniaki, zjedz kotleta” możemy uznać za zabawne wspomnienie dzieciństwa, ale dobrze pokazuje sposób myślenia, który utrwalił się przez lata.

Mężczyźni są silni bo jedzą mięso - twierdzono w armiach całego świata. I dlatego “w czasach Tudorów rycerz dostawał go prawie kilogram dziennie”, a jego rodacy nie jedli go prawie wcale. Podczas II wojny światowej amerykański szeregowiec zjadał 2,5 raza więcej mięsa niż cywil.

Dzisiaj Morrissey śpiewa, że nie jest mężczyzną, bo nie zabija i nie je zwierząt. Bycie mięsożercą wciąż utożsamiane jest z byciem łowcą. Zdobywcą. Niektórzy socjolodzy twierdzą, że to dodatkowy atut mięsa - jest potwierdzeniem tego, że władamy naturą.

Na dodatek jesz - rozmnażasz się. Zaraska cytuje badania, które “wykazują, że im więcej zwierzęcych białek spożywamy, tym szybciej stajemy się płodni i tym więcej możemy mieć dzieci”. U dziewcząt stosujących dietę bogatą w mięso, pierwsza miesiączka występuje wcześniej niż u wegetarianek. Teoretycznie mięsożerca może mieć więcej dzieci niż wegetarianin, bo ma na to więcej czasu. A to z punktu widzenia natury jest najważniejsze. Pal licho ile lat przeżyją rodzice i na co umrą.

Mięso = majątek

W dawnych latach tylko bogacze mogli pozwolić sobie na mięsne uczty. Logiczne, że mięso kojarzyło się z majątkiem, a warzywa - z biedą. I ze słabością. Skoro ktoś jadł tylko ziemniaki, kapustę czy buraki, to nic dziwnego, że był wychudzony i pozbawiony energii. Taki obraz zakodował się w głowach.

Wcale nie musimy sięgać do średniowiecza, by przytaczać tego typu przykłady. Za komuny tłumy stały w kolejce po mięso. Górnicy, policjanci czy żołnierze dostawali za to większy przydział. Ktoś, kto jadł mięso, był więc uprzywilejowany. Rzeczy trudniej dostępne są bardziej cenione. Tak było nie tylko 500 lat temu, ale i powiedzmy 35.

“Sklepy w wojsku mieliśmy z szynką, ze wszystkim. Ludzie gdzieś tam się kotłowali, a my mieliśmy swoje (...) normalnie tylko my mogliśmy kupować schaby, szynkę, balerony” - wspominał swoje czasy w wojsku Paweł Zarzeczny, dziennikarz sportowy, w ostatnim wywiadzie udzielonym weszło.com.

Suto zastawiony stół pełen jest mięsnych przysmaków. Zastaw, a postaw się. Same warzywa na stole na nikim nie zrobiłyby wrażenia. To wszystko wynika z tradycji, a więc dobrze się kojarzy. Rodzinne uczty i spotkania przy grillu. Gdy chcemy z tego zrezygnować, to tak, jakbyśmy chcieli odciąć się od społeczności, od wspólnych wartości, ale i od traumatycznych przeżyć. Kilkadziesiąt lat temu, nie mówiąc już o czasach wojny, mięso było rarytasem, więc odmawianie go sobie jest w pewien sposób niestosowne - przynajmniej w oczach starszych.

Jemy mięso, bo taka jest nasza tradycja. Wpływ kultury na jedzenie mięsa jest ogromny. Dlaczego w wigilię zajadamy się karpiem, mimo że w ciągu roku nie jest to popularna ryba? W Stanach Zjednoczonych symbolem Świąt Dziękczynienia jest indyk, choć na co dzień jest to raczej wyśmiewane i niejedzone danie. Przyjęło się i już. Głupio z tego tak nagle rezygnować.

Wieprzowina i konina

Z tego samego powodu jedzenie królika, psa czy konia oburza tych, którzy zjadają świnie, krowy i kury. Przyjęło się, że jemy wieprzowinę i wołowinę (dlatego nazywamy to mięso tak, by nie kojarzyło się z konkretnym zwierzęciem), a nie jemy koniny (i dlatego nazywamy to mięso bardziej konkretnie). Uwarunkowania kulturowe odgrywają najważniejszą rolę.

Czy historia mogła potoczyć się inaczej? Czy procesy, które widoczne są dzisiaj - czyli promocja zdrowego trybu życia i moda na bycie wege - mogły odbyć się wcześniej? Tak, ale zawiedli ludzie. Wegetarianinem był Sylvester Graham, któremu zawdzięczamy m.in. dietetyczny chleb graham. Ale on nawoływał też do odcięcia się od wszelkich używek, takich jak alkohol czy tytoń. I pohamowania aktywności seksualnej, w tym onanizmu. Wegetarianizm miał być lekarstwem na popęd.

John Harvey Kellogg, twórca płatków kukurydzianych i mleka sojowego uważał zresztą podobnie. Poza tym promował nie tylko bezmięsną dietę, ale i bardzo ascetyczny tryb życia. Spał na podłodze, robiąc z gazet materac. Także wcześniejsi, średniowieczni weganie byli zbyt radykalni. Dziwni i inni. Uznawani za tych, którzy chcą zburzyć istniejący ład społeczny.

Brzmi znajomo? Minister Spraw Zagranicznych Witold Waszczykowski w ubiegłym roku przyznał, że świat “rowerzystów i wegetarian” nie ma nic wspólnego z “tradycyjnymi polskimi wartościami”.

Obraz
© Fotolia | fotolia

I sama religia chrześcijańska pokazuje, że jedzenie mięsa wiąże się z “przyjemnością”. A skoro tak, to właśnie dlatego poszcząc nie jemy potraw mięsnych - żeby pamiętać o cierpieniu Jezusa. Ma to związek z tym, że mięso było rarytasem, czymś, czym można było zajadać się tylko podczas wyjątkowych okazji. Kojarzy się więc z czymś specjalnym, biesiadą.

Mięso jest tanie

Mięso jemy też dlatego, że jest po prostu tanie. Martín Caparrós w swojej książce “Głód” pisał, że głodujący z Ameryki Południowej czy Azji i chorobliwie otyli Amerykanie to ofiary tej samej biedy. Głodu. Prościej zabrać rodzinę do fastfoodu i za kilka dolarów się najeść niż kupić i ugotować składniki będące elementem wartościowego posiłku.

A przecież tanie mięso nie ma nic wspólnego ze wspomnianym indykiem, którym zajadali się dawniej Amerykanie, a kupowany w supermarkecie kurczak to nie ten sam rodzaj drobiu, który podawała babcia kilkanaście lat temu. Odłóżmy na bok cierpienie zwierząt, żeby nie urażać mięsożernych, ale zgodzimy się z tym, że aby mięso było tanie i zjadliwe, musi być “oszukane”. Choć dziś mamy wybór, to i tak bardziej opłaca się kupić 0,5 kg mięsa mielonego niż niewielki kawałek tofu. Albo parówki za 3 zł, a nie te sojowe za 6-7 zł.

Z ankiety przeprowadzonej przez NCC wynika, że gdyby ceny kurczaków wzrosły, 35 procent klientów zaczęłoby po prostu jeść więcej warzyw - cytuje dane autorka książki “Mięsoholicy”. Tylko czy rzeczywiście poprawiłoby to sytuację? Mogę sobie wyobrazić, że przemysł mięsny jeszcze gorzej traktowałby drób, by zejść z ceny. I to mogłoby zadziałać, bo z przyzwyczajeniem trudno walczyć.

Redakcja Moto WP pisała o 8-latku, który ukradł samochód i pojechał do… McDonaldsa. Chyba trudno o lepszy przykład siły “mięsa” i promocji marki we współczesnym świecie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (46)