Diabelski rdzeń. Wystarczyła chwila nieuwagi, by zaczął zabijać
Kwaśny posmak w ustach i piekący ból w lewej ręce – to były objawy nieuchronnej śmierci. Louis Slotin umierał, choć jeszcze chwilę wcześniej był zdrowym 36-latkiem. Zanim laborant z Los Alamos trafił do szpitala, zdążył pożegnać się z kolegami, którym uratował życie. Sam przyjął dawkę promieniowania, która zabiła go dziewięć dni później.
89 mm średnicy i masa zaledwie 6,2 kg – nieznacznie poniżej granicy, skutkującej rozpoczęciem reakcji łańcuchowej. Ładunek izotopu plutonu Pu-239, przeznaczony pierwotnie dla trzeciej amerykańskiej bomby atomowej nie doczekał się wojennego zastosowania. Kula, minimalnie większa od piłki tenisowej, posłużyła do dalszych badań nad bronią atomową, prowadzonych w Los Alamos.
Jednym z problemów, które pomagała rozwiązać, było wyznaczenie masy krytycznej plutonu. Wyznaczenie, a nie obliczenie – teorię z zapisanych liczbami kartek od praktyki w postaci dymiących ruin miasta oddzielały eksperymenty, podczas których najmądrzejsi ludzie na planecie ryzykowali życiem aby ustalić, ile plutonu wystarczy do zbudowania zabójczej broni.
Wymagało to sprawdzenia masy krytycznej, która nie była stała. Reakcję łańcuchową można było wywołać i podtrzymać albo manipulując właściwościami rdzenia, albo ilością neutronów, odbijanych przez różne osłony i kierowanych do jego wnętrza.
Diabelski rdzeń zabija Harry’ego Daghliana
Rdzeń – wówczas jeszcze nie diabelski – po raz pierwszy zabił w sierpniu 1945 roku. 24-letni Harry Daghlian (Haroutune Krikor Daghlian) przeprowadzał eksperyment, w czasie którego dosłownie "bawił" się klockami - z kostek węglika wolframu układał osłonę rdzenia.
Węglik wolframu to materiał o ciekawych właściwościach – wyjątkowo gęsty, co współcześnie wykorzystuje się m.in. w przemyśle zbrojeniowym, tworząc z niego rdzenie pocisków. Ale w 1945 roku węglik wolframu w rękach Daghliana był po prostu jednym z narzędzi badawczych.
Nie wiadomo dokładnie, dlaczego Daghlian popełnił błąd. Może dało znać o sobie zmęczenie, może spora, 4,5-kilogramowa masa niewielkiego elementu, a może niemożliwy do przewidzenia przypadek.
W rezultacie fizyk zrobił coś, co w niektórych opisach tego wydarzenia przedstawiane jest obrazowo jako "upuszczenie klocka na rdzeń" – dokładając kolejne części do swojej konstrukcji upuścił wolframowy element.
Choć natychmiast naprawił swój błąd i strącił go z rdzenia, za moment nieuwagi zapłacił najwyższą cenę – chwila, w której rdzeń przekroczył masę krytyczną, co zainicjowało reakcję łańcuchową wystarczyła, by naukowiec przyjął śmiertelną dawkę promieniowania.
Zmarł po długiej, 25-dniowej agonii. 33 lata po nim na białaczkę zmarła jeszcze jedna osoba, obecna w czasie incydentu w pomieszczeniu – ochroniarz Robert J. Hemmerly.
Diabelski rdzeń zabija Louisa Slotina
Niecały rok po tym tragicznym wypadku – w maju 1946 roku – podobne doświadczenia prowadził Louis Alexander Slotin. Tym razem zamiast wolframowych cegiełek używał dwóch półsfer z berylu.
Jeśli wierzyć świadkom, Slotin świadomie łamał przy tym procedury bezpieczeństwa, przewidujące używanie separatorów, uniemożliwiających zetknięcie się półsfer i całkowite zamknięcie osłony wokół rdzenia.