Czy Ziemia ma "plan B" na wypadek kosmicznej kolizji?
19.02.2017 | aktual.: 19.02.2017 14:35
Historia naszej planety pokazuje, że zderzenia z asteroidami, meteorytami czy fragmentami komet nie są niczym wyjątkowym i odosobnionym. Wiele osób pamięta przelot meteoru nad Czelabińskiem w roku 2013, w wyniku którego uszkodzonych zostało ponad 7500 budynków, a obrażenia odniosło ponad 1500 osób. Według naukowców Ziemi zagraża około 13 000 obiektów, które znajdują się na potencjalnie kolizyjnym kursie z naszą planetą. Czy jesteśmy przygotowani na jakąkolwiek formę obrony?
Pamiętacie Czelabińsk?
Katastrofa tunguska
Jeszcze większe zniszczenia powstały w wyniku katastrofy tunguskiej. W roku 1908 doszło do ogromnej eksplozji nad rzeką Podkamienna Tunguzka płynącej w środkowej Syberii. W jej wyniku powalonych zostało około 80 milionów drzew w promieniu 40 km od epicentrum. Siła wybuchu była tak duża, że widziano ją z odległości nawet 650 km, dźwięk rozniósł się na odległość 1000 km, a niezwykle silny wstrząs zarejestrowały wszystkie sejsmografy na świecie. Naukowcy spierają się, czy katastrofa była wynikiem działania meteorytu, asteroidy albo fragmentu komety, jednak są zgodni, że był to obiekt, który przyleciał z kosmosu. Wówczas trafił on w niezaludnione miejsce, co jednak, gdyby dziś trafił on w centrum wielkiego miasta? Na ziemi znajdowane są jednak ślady znacznie większych kolizji. Kratery uderzeniowe liczą nawet 100 metrów średnicy, a ten mieszczący się w Argentynie mierzy aż 4,5 km. Zderzenie z tak dużym ciałem niebieskim unicestwiłoby życie na ziemi w ciągu krótkiej chwili. To jednak tylko kwestia czasu, kiedy dojdzie do zderzenia, bo że dojdzie tego naukowcy są pewni.
Scenariusze jak z filmów
Obecnie ludzkość rozpoznała około 15300 obiektów kosmicznych mogących potencjalnie zagrażać naszej planecie, z czego 13000 obiektów mogłoby potencjalnie unicestwić życie na ziemi. Ich obserwowanie nie jest łatwym zadaniem, ponieważ każdy z nich ma swoją trajektorię, prędkość czy orbitę, po której się porusza, zatem śledzenie ich wszystkich na raz jest sporym wyzwaniem. Stałej kontroli poddano zaledwie 28 proc. z nich, dlatego Kongres USA przyznał NASA fundusze, aby do roku 2020 śledzonych było przynajmniej 9000 z nich. Co gorsza, póki co nie opracowaliśmy metod, które pozwoliłyby skutecznie zmienić trajektorię lotu zagrażającego Ziemi obiektu. Hollywoodzkie produkcje filmowe chętnie wykorzystywały w tym celu broń jądrową, jednak nie mamy pewności, czy to wystarczy i jak tego właściwie dokonać. Niektórzy naukowcy mówią wprost, że próba zniszczenia obiektu bronią jądrową nie jest najlepszym rozwiązaniem. Znacznie lepszym pomysłem jest próba zmiany jego orbity.
Co możemy zrobić?
Dopiero w grudniu ubiegłego roku Biały Dom opublikował dokument, który jest swoistego rodzaju mapą drogową, mającą pomoc w ochronie naszej planety przed kosmicznym zagrożeniem. Dokument zakłada opracowanie technik odchylania i zmiany trajektorii lotu zagrażających nam obiektów, zwiększenia zdolności śledzenia takich obiektów czy opracowania procedur na wypadek uderzenia obiektu w ziemię.
Opracowany przez Amerykanów plan działania zakłada przede wszystkim utworzenie sił szybkiego reagowania, których celem byłoby odbycie misji badawczej na zagrażający obiekt i dokładni zbadanie jego struktury geologicznej. Na tej podstawie ma być podjęty dalszy plan działania.
Zmiana trajektorii lotu asteroidy
Drugim działaniem, które proponują USA w swoim dokumencie, jest próba przeprowadzenia ataku przy użyciu energii kinetycznej, a który to miałby doprowadzić do zmiany trajektorii lotu obiektu. Nie wspomina się tutaj wprost o ładunkach nuklearnych, jednak współcześnie tylko one dysponują odpowiednią mocą. Wiadomo jednak, że takie działanie niezbyt się zda w przypadku dużych obiektów. Tutaj plan zakłada próbę spowolnienia lub przyśpieszenia obiektu tak, aby finalnie rozminął się z naszą planetą. Ostatnim pomysłem jest prób rozbicia go na mniejsze części i tym samym ograniczenie potencjalnych skutków zderzenia z ziemią, choć z drugiej strony fundujemy sobie wówczas cały deszcz meteorytów i zniszczenia w wielu miejscach.
Jednoznacznego wyjścia nie mamy
To jednak tylko dokumenty i poza zapasami broni jądrowej nie dysponujemy gotowymi procedurami, czy też sondami kosmicznymi zdolnymi w każdej chwili podjąć misję badawczą. Oczywiście od momentu zauważenia zagrażającego Ziemi obiektu, do czasu kolizji upłynie pewnie kilka lat, jednak biorąc pod uwagę ogromne koszty, brak sprzętu i procedur, to wcale nie wydaje się to dużo.