"Czemu rezygnować z węgla, skoro USA i Chiny spalają go więcej". To szkodliwe i błędne myślenie

W dyskusji o odejściu od spalania węgla i doprowadzeniu gospodarki do bezemisyjności często pojawia się argument o tym, że emisja z Polski to tylko niecały procent emisji światowej. W rzeczywistości fakt ten nie ma znaczenia.

"Czemu rezygnować z węgla, skoro USA i Chiny spalają go więcej". To szkodliwe i błędne myślenie
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons

09.07.2020 | aktual.: 13.07.2020 18:29

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Kilka dni temu elektrownia Bełchatów po raz kolejny znalazła się na pierwszym miejscu rankingu największych "trucicieli" w Europie. To właśnie ona wyemitowała w ubiegłym roku najwięcej dwutlenku węgla do atmosfery - aż 32,74 megaton (Mt). Druga na niechlubnej liście niemiecka Elektrownia Neurath wyprodukowała aż o 10 Mt mniej tego gazu.

To nie znaczy jednak, że w skali świata czy Europy nasze całościowe emisje są największe - polskie emisje z 2019 roku stanowiły 11,2 proc. emisji UE, podczas gdy emisje Niemiec wynosiły 25,1 proc., a Włoch 11,8. Podobnie z emisjami światowymi - tutaj Polska odpowiada tylko za 0,9 proc. emisji w 2019 roku podczas gdy Chiny wyemitowały 27,9 proc., a USA 13,9 proc.

Statystyki te wykorzystują politycy do agitacji za tym, że wobec naszego niewielkiego światowego udziału w emisjach, dążenia Polski w kierunku neutralności klimatycznej są bezcelowe. Argumentu tego często używa np. były kandydat na prezydenta i poseł Konfederacji Krzysztof Bosak.

- Przypomnijmy też, że emisje CO2 z Polski, to mniej niż 1 proc. globalnych emisji CO2, a cała polityka UE w żaden sposób nie zmienia sytuacji w skali globalnej, ponieważ najwięksi emitenci nie nakładają sobie takich samych obostrzeń, a przemysł ucieka z Europy, poza Europę do państw wysokoemisyjnych - mówił Bosak na konferencji prasowej w maju bieżącego roku.

Jeśli przyjrzeć się takiemu twierdzeniu bliżej, to okazuje się, że statystyki i naukowa wiedza stoją z nim w zdecydowanej sprzeczności.

Chiny czy Indie emitują więcej? Cóż… Żyje tam DUŻO więcej ludzi

Pierwszym błędem takiego myślenia jest patrzenie na emisje w kategorii całych krajów, a nie per capita (na osobę). Kiedy bowiem spojrzymy na to w ten sposób, okaże się, że na przeciętnego Hindusa czy Chińczyka przypada mniej wyemitowanego dwutlenku węgla niż na przeciętnego Polaka. Średnio na każdego obywatela naszego kraju przypada 8,8 t CO2, podczas gdy na Chińczyka 8, a Hindusa zaledwie 1,9.

Obraz

Źródło: ourworldindata.org. Wykres na licencji CC BY

A w przypadku Chin musimy uwzględnić jeszcze emisje związane z potężnym sektorem produkcji dóbr na eksport, które później trafiają do nas. Faktycznie za część emisji Chin odpowiada więc bogaty Zachód.

Dwutlenek węgla nie wyparowuje po roku. Dlatego liczą się emisje historyczne

Kolejną sprawą jest to, że globalne ocieplenie jest konsekwencją emisji CO2 od początku rewolucji przemysłowej, a nie z ostatniego roku czy dziesięciu lat. Jak możemy przeczytać na portalu Nauka o Klimacie: "dodanie CO2 do tego już naturalnie krążącego między atmosferą, oceanem i biosferą, powoduje utrzymanie się wyższych stężeń tego gazu przez tysiące lat".

I kiedy spojrzymy na emisje historyczne, okazuje się, że czołowymi emitentami są Stany Zjednoczone i kraje Unii Europejskiej - oba te regiony wpakowały do atmosfery kolejno 399 i 353 mld ton dwutlenku węgla.

Obraz

Źródło: ourworldindata.org. Wykres na licencji CC BY

Emisje Chin czy Indii są wyraźnie mniejsze, bo ich dynamiczny rozwój zaczął się później. Chiny zdążyły wyemitować już 200 miliardów ton, a Indie 48.

Większa etyczna odpowiedzialność leży więc zdecydowanie po "naszej", zachodniej stronie świata.

Chiny nic nie robią w sprawie zatrzymania zmian klimatu? Fałsz. Robią więcej niż Polska

Popularny jest również mit mówiący o tym, że takie kraje, jak Chiny czy Indie nie robią zupełnie nic w sprawie zatrzymania zmian klimatycznych - patrz wypowiedź Bosaka o "największych emitentach, którzy nie nakładają obostrzeń".

Kiedy jednak skonfrontować to z faktami, prawda okazuje się inna. Ranking podsumowujący starania poszczególnych krajów w celu zatrzymania zmian klimatycznych pokazuje, że Chiny i Indie wykonują więcej starań w kierunku zatrzymania zmian klimatu niż Polska.

Obraz

Źródło wykresu: climate-change-performance-index.org

Nasz kraj znajduje się zaledwie na 50. miejscu rankingu (uwzględniającego tylko te państwa, na których temat dostępne były odpowiednie dane), Chiny natomiast znalazły się na miejscu 30., a Indie… 9!

Metodologia tego zestawienia uwzględnia obecny stan emisji gazów cieplarnianych w danym kraju, procent energetyki odnawialnej w miksie energetycznym, poziom zużycia energii oraz prawodawstwo dot. zmian klimatu.

Oczywiście są również duzi emitenci, których wysiłki w tym kierunku są obecnie jeszcze mizerniejsze niż te Polski - trzeba tutaj wymienić np. Stany Zjednoczone (ostatnie miejsce rankingu!) i Arabię Saudyjską z wyjątkowo dużymi emisjami per capita.

Ale czy to znaczy, że mamy odwrócić się plecami do nadchodzącej katastrofy i obrzucać oskarżeniami? Zupełnie nie.

Egoizmy narodowe, czyli zbiorowe samobójstwo

Logika, która mówi, że powinniśmy zarzucić starania o zatrzymanie zmian klimatycznych, bo nasze obecne emisje (podkreślmy jeszcze raz - bez uwzględnienia emisji historycznych i na mieszkańca) to zaledwie niecały procent światowych, jest podobna do podejścia "nie pójdę na wybory, bo mój głos nic nie znaczy".

Tak samo, jak pojedyncze głosy tworzą razem siłę, która decyduje o wyborze danych polityków, tak samo w przypadku bezemisyjności okazuje się, że kraje odpowiadające za pojedyncze procenty czy promile globalnych emisji w sumie są odpowiedzialne za jej większość.

Jak trafnie zauważa klimatolog i fizyk jądrowy Marcin Popkiewicz w swoim artykule na portalu Ziemia na Rozdrożu, jeśli każdy z tych krajów zaaplikuje sobie rozumowanie w duchu "eee tam… moje działania mają marginalne znaczenie", kolektywnie zagwarantujemy sobie globalne zbiorowe samobójstwo.

Trafnie też konkluduje: "jeśli przyjęlibyśmy za dobrą monetę argument, że nie ma co działać, bo nasze działanie to kropla w morzu, to nawet najwięksi emitenci zaczną rozbijać swoje emisje na malutkie cząstki, twierdząc, że każda z nich sama w sobie nie ma szczególnego znaczenia, więc można z nią nic nie robić".

I przytacza bardzo słuszne spostrzeżenie:

W czerwcu 2019 roku Polska zablokowała na szczycie Unii Europejskiej uzgodnienie celu neutralności klimatycznej do 2050 roku, twierdząc, że potrzebne są działania globalne, więc nie ma sensu, żeby Unia wychodziła z ambitniejszym planem redukcji emisji. Jakie głosy podniosły się na to w Chinach? Zgadliście: w ochronie klimatu konieczne są działania globalne, a skoro Unia Europejska, która emituje dużo dłużej i na osobę więcej niż Chińczycy, nie zamierza podnosić ambicji ochrony klimatu, to dlaczego niby mają to robić Chiny? Zatem Polska, nieproporcjonalnie do swojej wagi, 1 proc. globalnych emisji, wpłynęła na globalną politykę, paraliżując ją. Zrobiliśmy w ten sposób nieproporcjonalnie wiele złego.
Marcin PopkiewiczZiemia na Rozdrożu

Argument o tym, że inni trują bardziej, nie jest tak naprawdę żadnym argumentem. Polska ma wpływ na globalną emisję dwutlenku węgla i musimy ją jak najszybciej drastycznie ograniczyć, a finalnie ściąć do zera.

Komentarze (70)