Co stało się z Odrą? Ten koktajl toksyn odpowiada za katastrofę
23.08.2022 10:29, aktual.: 23.08.2022 11:34
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Odra ma szansę się oczyścić, ale zagraża jej nowe niebezpieczeństwo – tłumaczy nam dr hab. Andrzej Mikulski. Wyjaśnia, jakie czynniki sprawiły, że powstał śmiertelnie niebezpieczny koktajl toksyn, który zabił życie w rzece. Co dalej z Odrą – za rok, za dwa i za trzydzieści lat?
Tomasz Bobusia, Wirtualna Polska: Co tak naprawdę stało się ze środowiskiem naturalnym Odry? Jaka jest faktyczna skala zniszczeń?
Dr hab. Andrzej Mikulski, kierownik Zakładu Hydrobiologii na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego: Odpowiedź na to pytanie poznamy za kilkanaście dni, gdy skończy się inwentaryzacja przyrodnicza. Prowadzą ją badacze z kilku organizacji pozarządowych, którzy spływają Odrą i badają, jakie organizmy przeżyły. Zaczęli w jazie w Lipkach i planują dopłynąć do ujścia. Dopiero gdy zakończą inwentaryzację, będziemy wiedzieć, co stało się ze środowiskiem naturalnym Odry.
Czy rzeka rzeczywiście jest zatruta na najbliższe dziesięciolecia, jak sugerują niektórzy aktywiści?
To określenie jest nieprecyzyjne. Być może rzeka już teraz nie jest zatruta. Koledzy badający rzekę mówili mi, że żywe ryby wracają do Odry. Prawdopodobnie zniknęła z niej też toksyna, która wywołała wymieranie. Potencjał do samooczyszczenia rzeki jest ogromny, choć odbudowa zajmie co najmniej kilka miesięcy albo i lat, jeśli mówimy o długożyjących rybach takich jak sum czy szczupak. Mam nadzieję, że dużo takich ryb przeżyło, mogły uciec do bocznych kanałów i tam przeczekać zatrucie rzeki. Samooczyszczenie rzeki może znacząco złagodzić wtórne zatrucie spowodowane rozkładem martwej materii. Większość organizmów opadła na dno i nie da się ich stamtąd usunąć. Rozkład martwej materii pochłania tlen i powoduje jego deficyty, które prowadzą do śmierci większości gatunków rzecznych. Jest też pożywką dla bakterii chorobotwórczych, więc powstaje ryzyko wybuchu epidemii. Na początku nie wiedzieliśmy, co spowodowało katastrofę, a czynnik toksyczny mógł znajdować się w rybach. Trzeba było jak najszybciej je usunąć.
Od rozpoczęcia burzy medialnej wokół katastrofy na Odrze minęły już niemal dwa tygodnie, a my wciąż nie wiemy, jaka jest jej przyczyna. Dlaczego?
To przez zbyt małą liczbę badań przeprowadzonych na początku katastrofy. Zaczęto je prowadzić dopiero, gdy toksyczność zanikała, a w Odrze pływały tony śniętych ryb. I to martwych już od kilku dni. Mieliśmy też dziwne wyniki badań, które do siebie nie pasowały. Przykładowo, otrzymaliśmy informacje o stężeniu tlenu w wysokości 20 mg/l przy temperaturze 30 stopni. Normalnie to ok. 7 mg/l, więc trzykrotnie więcej niż woda była w stanie pomieścić. To rzadki przypadek – stąd spekulacje o tym, że do wody mogły trafić silne utleniacze.
Zobacz także
Takich spekulacji pojawiło się więcej. Najpierw mezytylen, potem rtęć. Teraz o wywołanie katastrofy oskarża się tajemnicze złote algi.
Nie stosowałbym nazwy złota alga – oryginalna nazwa angielska to golden algae, najwłaściwsze tłumaczenie na język polski to złote glony, choć i tu naukowcy są podzieleni. Złote glony to gatunek z grupy haptofitów, organizmy o bardzo ciekawych właściwościach. Po pierwsze, żyją w wodach słonawych i rzadko występują w rzekach i jeziorach, chyba że te są naturalnie lub sztucznie zasolone. Wytwarzają koktajl toksyn, a najgroźniejsza z nich niszczy skrzela organizmów wodnych, w tym ryb oraz małż i ślimaków skrzelodysznych. Co ciekawe, złote glony są miksotroficzne, a więc mogą odżywiać się martwą materią. Gdy ograniczone są możliwości fotosyntezy, zjadają one resztki organizmów, które same zatruły. Przez te cechy złote glony spowodowały już ogromne straty gospodarcze i ekologiczne w rzekach Ameryki Północnej.
Czy złote glony faktycznie mogły być odpowiedzialne za katastrofę na Odrze?
One bardzo pasują do tego, co obserwujemy. Problem zaczął się w okolicy jazu w Lipkach, gdzie nie ma żadnych dużych zrzutów ścieków. Złote glony są zaś toksyczne jedynie w specyficznych okolicznościach. Prawdopodobny scenariusz katastrofy był następujący. Złote glony dotarły w jakiś sposób, może na skrzydłach ptaków, do małego kanału lub zbiornika, gdzie znajdowały się bogate w sól wody kopalniane. Mogły tam się powoli rozwijać niezauważone, przez całe lata. Dopiero w tym roku powstały warunki umożliwiające gwałtowny rozwój glona. Mógł to być wzrost temperatury lub zasolenia, choć tego już nigdy się nie dowiemy. Razem ze słoną wodą glon został spuszczony do Odry – prawdopodobnie w wyniku działań człowieka, choć mogło to też nastąpić samoistnie. Przepłynął duży odcinek rzeki, ale dopiero w okolicy jazu w Lipkach nastąpiła zmiana warunków, a glon zaczął wytwarzać toksyny. Dlaczego? Tego też się nie dowiemy, choć mogła to być wina przepływu złotego glona przez jaz.
Wyjaśnijmy jeszcze naszym czytelnikom, czym jest jaz w Lipkach i dlaczego jest tak istotny w kontekście szukania przyczyn katastrofy.
Jaz to jest zapora wybudowana w poprzek rzeki mająca regulować jej bieg. Powoduje spowolnienie i spiętrzenie wody, obok jazu w Lipkach jest śluza dla statków. Woda przepływająca przez jaz się pieni, co dla złotego glona jest czynnikiem stresogennym, mogącym teoretycznie uruchomić proces wytwarzania toksyn.
Wspomniał Pan, że złote glony musiały się rozwijać przed trafieniem do Odry. Czy zainfekowania rzeki można było uniknąć?
Tak, można było. To jest kwestia monitoringu oraz kontroli wpuszczania ścieków do Odry. Cała sytuacja prawdopodobnie wynikła z zaniedbania kogoś, kto wpuścił do rzeki zasoloną wodę zainfekowaną złotymi glonami. Gdyby ten rzut był skontrolowany, to do tej sytuacji by nie doszło. Problem jest systemowy, bo nie mamy dobrej kontroli nad tym, co wrzucamy do rzeki. Wydaje mi się jednak, że w tym przypadku służby miały trudne zadanie. Złote glony nie występują naturalnie w Polsce i nikt nie spodziewał się, że mogą one pojawić się w Odrze.
W informacji z 3 sierpnia 2022 r. WIOŚ we Wrocławiu stwierdził, że w rzece nie ma zakwitu glonów. Dlaczego?
Gdy służby kontrolują wodę pod kątem zakwitu glonów, to szukają sinic. Złoty glon to zupełnie inny organizm – jest mobilny i sprawnie się porusza, nie ma koloru charakterystycznego dla sinic. Poza tym raczej przebywa w głębi rzeki. Jeśli próbki pobrano z powierzchni, to złotego glonu w nich po prostu mogło nie być. Informacja z WIOŚ-u była dużym zaskoczeniem dla naukowców, bo najlepszym wytłumaczeniem wzrostu natlenienia wody byłby masywny zakwit glonów. Komunikat był mylący, ale być może nie do końca zawiniony. Procedury działały, a złotego glonu nie wykryto w próbce z racji jego nietypowych właściwości. Zakwit był na pewno. Właśnie dostałem od koleżanki z Niemiec zdjęcia satelitarne potwierdzające ten fakt.
Katastrofa już się wydarzyła i musimy nauczyć się żyć z jej skutkami. Jaki będzie jej wpływ na życie okolicznych mieszkańców? Na jak długo wędkarze będą musieli się pożegnać z łowieniem ryb w Odrze?
Trudne pytanie. Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego słusznie zakazał łowienia ryb. Moi koledzy badający Odrę zauważyli, że z kanałów dookoła rzeki wypłynęły drapieżne ryby, którym udało się tam przeczekać katastrofę. Nie mają one jedzenia, bo wszystkie mniejsze ryby padły – toksyna zadziałała na nie silniej niż na duże drapieżniki. Na razie trzeba zatrzymać połowy, aż do momentu, gdy sytuacja wróci do względnej równowagi. Nie wiem, ile to potrwa, to zależy od rozmiaru zniszczeń. Całkowite odtworzenie populacji mniejszych ryb może zająć rok lub dwa lata.
Co z jedzeniem ryb wyłowionych z Odry? Może to mieć szkodliwe konsekwencje dla zdrowia?
Nie ma badań potwierdzających, że toksyny wydzielane przez złote glony są szkodliwe dla człowieka. Ptaki jedzą zatrute ryby i na razie nie ma doniesień o ich wzmożonej śmiertelności. Natomiast toksyn wytwarzanych przez złote glony jest wiele, a ich działanie może różnić się w zależności od warunków środowiskowych. Na pewno mogą wywoływać poważne reakcje alergiczne. Należy zachować daleko idącą ostrożność.
Co zrobić, żeby nie dopuścić do takiej sytuacji w przyszłości? Jakie rozwiązania systemowe są konieczne, by chronić polskie rzeki?
Najważniejsze jest monitorowanie stanu wody w rzekach. Ale pozostaje też kwestia systemowej kontroli nad zrzutami ścieków. Służby muszą wydawać pozwolenia na zrzuty na podstawie warunków, jakie faktycznie panują w rzece. Jeśli w rzece jest bardzo niski poziom wody, to wpuszczenie do niej ścieków spowoduje śmierć organizmów, co nie miałoby miejsca przy normalnym stanie wody. Dotyczy to też zasolonej wody – gdy ta trafi do rzeki przy niskim poziomie wód, wymrą organizmy wrażliwe na wysokie stężenie soli.
Zobacz także
Ministerstwo Klimatu i Środowiska ogłosiło, że przeznaczy 250 mln zł na monitorowanie wody w rzekach. Jak dobrze spożytkować te pieniądze?
Zawsze jest tak, że najważniejsza jest nie suma, ale to, jak wydawane są te pieniądze. Te zawsze można wydać z pompą, ogłaszając to jako wielkie wydarzenie. Polskie rzeki potrzebują stałego monitoringu najważniejszych parametrów rzeki, które pozwolą wykryć nieprawidłowości. Takim parametrem jest np. przewodnictwo elektrolityczne. Jeśli gdzieś się zwiększa, to znaczy, że coś dostało się do wody. Służby muszą wtedy pobrać próbki i sprawdzić, co to jest, by móc dalej reagować. Powinno to działać na zasadzie stacji klimatycznych czy stacji jakości powietrza. Coś takiego trzeba założyć w newralgicznych miejscach rzek, co umożliwi szybkie wykrycie potencjalnych problemów. W 99 proc. przypadków nie będzie to nic poważnego, ale w 1 proc. przypadków może się okazać, że mamy katastrofę ekologiczną taką jak teraz, na którą trzeba szybko zareagować.
Przenieśmy się w czasie do czerwca 2023 r. Zaczynają się wakacje. Co powinien wiedzieć rodzic, który chce przyjechać nad Odrę i spędzić z dziećmi czas nad rzeką? Czy powinien się czegoś obawiać?
Zawsze trzeba zachować ostrożność, szczególnie w przypadku polskich rzek, gdzie często coś płynie i nie wiemy, co to jest. Nie powinno się wpuszczać małych dzieci do rzeki, bo te w trakcie zabawy piją wodę. Należy zachować rozsądek, ale też nie panikować, bo polskie rzeki nie są aż tak brudne. Jeśli nie pojawiają się w nich niekontrolowane ścieki czy substancje toksyczne, to są one zasadniczo bezpieczne dla zdrowia.
Przenieśmy się jeszcze dalej w przyszłość, do 2050 r. Czy Odra wciąż będzie wtedy odczuwać skutki katastrofy?
Nie. Nie będzie wtedy śladu tej konkretnej katastrofy. Ale do tego czasu może zdarzyć się wszystko, a przez zmiany klimatu w 2050 r. nasza rzeczywistość będzie kompletnie inna niż obecnie. W tej chwili nie wiemy, jak będą wyglądały nasze rzeki w przyszłości. Jeśli nie zrobimy nic z retencją, to Odra będzie znacznie mniejszą rzeką.