Chipy RFID do śledzenia uczniów
Szkoły w San Antonio mają problem – nie mogą doliczyć się uczniów. A powód jest prozaiczny: uczniowie wagarują. Chyba w każdej szkole na świecie zdarzają się takie przypadki, w Teksasie jednak osiągnęło takie rozmiary, że poważnie odbiło się na finansowaniu szkół, które dostają tam subwencje od ucznia, który faktycznie był na lekcjach. Dlatego tamtejsze władze oświatowe postanowiły sięgnąć po technologie by zwiększyć frekwencję w szkołach.
Zaproponowane rozwiązanie polega na instalacji chipów RFID w legitymacjach szkolnych uczniów oraz całego systemu czujników w szkołach, dzięki czemu dyrekcja pierwszych dwóch testowych placówek ma mieć dokładne informacje dotyczące ilości i lokalizacji uczniów na terenie placówki. Choć wdrożenie pilotażowego systemu kosztować ma 52. 000 dolarów a jego utrzymanie 136 000 dolarów rocznie, pomysłodawcy twierdzą, że wydatek się opłaci, ponieważ dziś z powodu nieobecności w szkołach, placówki te tracą ponad 170 tysięcy dolarów dziennie.
_ Chcemy wykorzystać moc technologii by sprawić by szkoły stały się bezpieczniejsze, żebyśmy wiedzieli gdzie są uczniowie i żeby zwiększyć przychody _ - mówi rzecznik władz oświatowych San Diego Pascual Gonzalez.
Oczywiście pojawiają się przy tej okazji problemy trudne do rozwiązania –. od związanych z prywatnością uczniów (a właściwie jej brakiem), przez bezpieczeństwo, a na kosztach kończąc. Dodatkowo akurat dzieci znane są z tego, że wiele rzeczy gubią – śledzące każdy ich krok legitymacje nie będą wyjątkiem (za wydanie kopii trzeba już będzie zapłacić).
Nie wiem kto ich przekonał, że chipy RFID są najlepszym sposobem na zwiększenie frekwencji. Nie pozostaje nic innego, jak tylko westchnąć za bohaterem jednej z komedii Machulskiego: „Permanentna inwigilacja…”