Chiny: wojna z wróblami. Gdy zabrakło ptaków, zaczęli ginąć ludzie
- Ćwir! – niewielki ptaszek usiadł na gałęzi, zabawnie przekrzywiając łebek. – Ćwir! Ćwir! – powtórzył. Skrajnie wyczerpany nie miał już sił, by uciekać prześladowcom. Jego los był przesądzony. Wokół trwała największa masakra ptaków w historii. To wielki naród wypowiedział wojnę wróblom.
06.10.2019 | aktual.: 10.10.2020 14:12
Co by było, gdyby pewnego dnia z naszego otoczenia zniknęły wszystkie ptaki? Trudno wyobrazić sobie taką sytuację, ale Chińczycy postanowili spróbować. Kraj prowadzony przez Mao Zedonga, nazywanego m.in. Wielkim Sternikiem, postanowił w 1958 roku rozprawić się z wróblami w radykalny sposób: zabić je wszystkie.
Przyczyna była – na pozór – racjonalna. Zgodnie ze wskazówkami chińskiego Ministerstwa Zdrowia, jednym z głównych problemów młodego (komuniści przejęli w Chinach władzę w 1949 roku, po wygraniu wojny domowej) państwa były plagi szkodników: szczurów, komarów, much i wróbli. Walkę z nimi nazwano zwalczaniem czterech plag i uznano za cel, który mieszkańcy kraju muszą zrealizować w ramach "Wielkiego skoku naprzód". Była to centralnie sterowana kampania, której celem był specyficznie pojmowany rozwój kraju i szybkie uczynienie z Chin państwa komunistycznego.
Cztery plagi
O ile walkę z gryzoniami można było zrozumieć, podobnie jak tępienie uciążliwych owadów, może zastanawiać niechęć do wróbli. W ich przypadku wytłumaczenie było proste: stada wróbli wydziobują zasiane ziarna, ograniczając plony i hamując rozwój rolnictwa.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Jak wybić stada ruchliwych, a jednocześnie małych ptaków? Strzelanie do nich, podsuwanie zatrutego zboża czy stosowanie jakichś wyrafinowanych pułapek nie wchodziło w grę ze względu na koszt takiego rozwiązania. W kraju, gdzie amunicja była droga, a ludzka praca i czas niezwykle tanie, miało sprawdzić się inne rozwiązanie.
Zamęczyć wróble!
Sposobem na to miało być zmęczenie wróbli do tego stopnia, by nie były w stanie dalej uciekać, a następnie dobijanie niezdolnych do ucieczki ptaków. Strategia ta miała sens – wróbel nie jest długodystansowcem. Przelatuje bez odpoczynku niewielkie dystanse, zużywając przy tym sporo energii. Musi więc dużo jeść i często odpoczywać.
Taki plan wymagał mobilizacji całego narodu. I naród podjął wyzwanie. Taktyka była prosta – nie pozwolić znaleźć im spokojnego miejsca. Grupy "łowców" z kijami, wiadrami i patelniami robiły zatem niesamowity hałas, płosząc ptaki i zmuszając je do ciągłego podrywania się do lotu. Gdy wyczerpane wróble nie miały już sił, by uciekać – były masowo zabijane.
Bezpiecznym azylem stały się dla nich takie miejsca, jak choćby polska ambasada w Pekinie. Żądny ptasiej śmierci tłum nie miał do niej wstępu, więc dach i drzewa w ogrodzie ambasady szybko stały się azylem dla umęczonych ptaków.
Azyl dawał chwilę wytchnienia, ale nie zapewnił przeżycia. Choć Chińczycy nie mogli wejść na teren ambasady, robili wokół niej taki hałas, że ptaki i tak umierały z wyczerpania. Było ich tyle, że usuwano je jak śnieg – szuflami.
Sukces rodzi nowe problemy
Nie sposób oszacować, ile dokładnie ptaków zginęło podczas walki z czterema plagami. Z całą pewnością populacja chińskich wróbli została bardzo mocno przetrzebiona. Co więcej, początkowo akcja wydawała się przynosić pozytywne efekty. W roku wielkiej masakry wyniki chińskiego rolnictwa były nieco lepsze, niż w latach poprzednich.
Czyżby towarzysz Mao faktycznie wpadł na mądry pomysł? Koncepcję Wielkiego Sternika zweryfikował upływający czas. Już rok później chińscy rolnicy musieli zmierzyć się z problemem, którego władze ewidentnie nie przewidziały.
Wielki Sternik – wielki ludobójca
Brak wróbli stworzył bowiem sprzyjające warunki do wzrostu populacji szkodliwych owadów, m.in. szarańczy. I to właśnie one, a nie ptaki, okazały się prawdziwą plagą. Szacunkowe dane mówią o zniszczeniu przez owady około 15 proc. upraw, choć były rejony – jak np. okolice Nankinu – gdzie zbiory były niższe aż o 60 proc.
Skutki tych strat okazały się tragiczne. U progu lat 60. Chiny nawiedziła fala niewyobrażalnego głodu. Spowodowało go spiętrzenie kilku czynników – od plagi szkodników, po idiotyczne decyzje centralnych władz, odrywających rolników od pracy po to, by ci w prymitywnych dymarkach wytapiali bezwartościową, niskiej jakości stal.
Efekt był tragiczny. Chińskie władze przyznają się do około 15-20 mln ofiar. Niezależne badania wskazują na liczbę znacznie większą – 45, a nawet ponad 60 mln. Chińczycy ginęli z głodu, ale także zabijali się w walce o żywność. Udokumentowano również przypadki kanibalizmu.
Złamane pokolenie
Warty wspomnienia jest również wpływ masowego mordowania na uczestniczących w nim najmłodszych Chińczyków. Dla uzbrojonych w proce i kamienie grup dzieci zabijanie zwierząt było nie tylko obowiązkiem, ale i zabawą. Można tylko przypuszczać, jak wpłynęło to na psychikę pokolenia, które dekadę później realizowało kolejny, upiorny pomysł Wielkiego Sternika – rewolucję kulturalną.
Pozbawione hamulców, rozzuchwalone brakiem kontroli grupy hunwejbinów (członków komunistycznej młodzieżówki) dopuszczały się wówczas morderstw i tortur na domniemanych przeciwnikach politycznych. Plądrowanie i niszczenie domów należących do osób, podejrzewanych o kontrrewolucyjne poglądy było wówczas normą, podobnie jak prześladowanie intelektualistów, mnichów, ludzi kultury czy nauczycieli.
Zapomniana lekcja
Mogłoby się wydawać, że skutki zorganizowanej przez chińskie władze rzezi ptaków będą stanowiły przestrogę dla kolejnych pokoleń. Niestety, wygląda na to, że doświadczenia zebrane przez mieszkańców Państwa Środka zostały zapomniane.
Dowodem na to jest choćby opisywana przez nas niedawno akcja eliminacji ptaków z okolic Teksańskiego Centrum Medycznego. Przyczyną takiego działania była próba utrzymania porządku – chodziło o uniknięcie brudzenia okolicy ptasimi odchodami. Amerykanie nie zdecydowali się na masowe zabijanie ptaków. Zamiast tego pokryli drzewa w okolicy specjalnymi siatkami. I faktycznie, osiągnęli sukces – ptaki zaczęły omijać okolice szpitala.
Radość z sukcesu przyćmił jednak fakt, że brak ptaków stworzył doskonałe warunki do rozwoju populacji niezwykle groźnych gąsienic. Populacja owadów wzrosła o ponad 7000 proc., a wśród nich znalazły się gąsienice Megalopyge opercularis, wyposażone w liczne gruczoły jadowe. Zetknięcie z nimi oznacza dla człowieka ogromny ból, porównywalny ze złamaniem kończyny, i liczne powikłania zdrowotne.
Wygląda na to, że Karol Marks, do którego tak chętnie odwoływali się komuniści nie tylko w Chinach, miał rację. Historia lubi się powtarzać. I faktycznie – jak pokazuje przykład walki ludzi z ptakami - pierwszy raz jako tragedia, a drugi jako farsa.
W artykule wykorzystałem informacje z książki Franka Diköttera, "Wielki głód. Tragiczne skutki polityki Mao 1958–1962"