Chcesz obalić rząd? Nie rób tego, jak Amerykanie
Media społecznościowe odegrały ogromną rolę w zamachu stanu, do którego doszło 6 stycznia 2021 w Stanach Zjednoczonych. Teraz odgrywają tak samo dużą rolę w dostarczaniu dowodów oskarżających jego uczestników.
20.01.2021 13:41
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Ze względu na ograniczenia w podróżowaniu, Amerykanie byli zmuszeni przeprowadzić zamach stanu lokalnie". Taki post krążył na Twitterze 6 stycznia, gdy tłum zwolenników Donalda Trumpa ruszył na Kapitol, aby zatrzymać liczenie głosów elektorskich i zatwierdzenie Joe Bidena jako 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Próba zamachu stanu (jak to określają amerykańskie media, w tym CNN i CNBC) została zorganizowana przede wszystkim w mediach społecznościowych. Platformy takie jak Facebook, Twitter, Parler, Gab, YouTube odegrały główną rolę w rozpowszechnieniu informacji o tym, że wybory prezydenckie rzekomo zostały sfałszowane.
Zarzuty o sfałszowanie wyborów odrzuciły sądy stanowe i federalne oraz Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych, w którym zasiada trzech nominowanych przez Trumpa, konserwatywnych sędziów.
Na wspomnianych portalach społecznościowych idea o drugiej kadencji Donalda Trumpa była żywa, jak nigdy wcześniej. W dniu liczenia głosów przed Kapitolem zebrał się kilkudziesięciotysięczny tłum. Teorię o "ukradzionych wyborach" podsycali obecni tam politycy: Donald Trump, jego syn, jego prawnik Rudy Gulliani i jeden z republikańskich senatorów. Doprowadziło to do przypuszczenia szturmu na Kapitol (skutecznego) i próby zmiany wyniku wyborów, czyli de facto zamachu stanu (nieskutecznego).
Zobacz także
Zwolennicy Trumpa rozbijali drzwi i okna, wdzierali się do izby Senatu i prywatnych gabinetów polityków, szukając ich w niewiadomym celu. Na własne nieszczęście wszystko dokładnie dokumentowali i zamieszczali w internecie. Teraz FBI i inne organy ścigania mogą im podziękować za odwalenie brudnej roboty.
Prawdopodobnie najlepszy przykład na to, jak nie obalać rządu dał (były) członek Izby Delegatów stanu Wiriginii Zachodniej Derrick Evans. Po tym, jak nielegalnie wtargnął do budynku Kapitolu z grupą zwolenników Trumpa krzyknął:
"Weszliśmy! Weszliśmy! Derrick Evans jest w Kapitolu"
Oprócz faktu, że (były) prawodawca z Wirginii Zachodniej wykrzyczał swoje przestępstwo (a takim jest bezprawne wejście na teren budynku federalnego), to jeszcze to nagrał, a następnie wrzucił na Twittera. Chociaż (były) delegat usunął wideo, to oczywiście nie zniknęło ono z internetu i pewnie nigdy nie zniknie.
Inni rebelianci nie ułatwili aż tak bardzo pracy organom ścigania, ale i tak dali im wystarczająco dużo materiału ułatwiającego śledztwa. Licznie wrzucali swoje nagrania na serwis Parler. Serwis zniknął z intenretu po tym, jak Amazon usunął go ze swoich serwerów w związku z postami nawołującymi do przemocy.
Zanim jednak Parler zniknął z sieci, internetowi badacze zaczęli masowo pobierać z niego publicznie dostępne dane, jak nazwy użytkowników, wpisy, zdjęcia i filmy. Na tej podstawie powstała strona, która dokumentuje wydarzenia z Waszyngtonu 6 stycznia. Można na niej zobaczyć nagrania zamieszczone na Parlerze z dokładną lokalizacją w budynku Kapitolu.
Oprócz tzw. samodonosów, wizerunki osób szturmujących Kapitol zostały zapisane przez licznych fotoreporterów oraz gęstą sieć kamer monitoringu znajdującą się w budynku. Pomimo obostrzeń związanych z trwającą wciąż pandemią koronawirusa i pomimo zdrowego rozsądku, aby popełniając przestępstwo nie dać się zidentyfikować, większość uczestników szturmu na Kapitol nie miała na twarzy masek. Dzięki temu amerykańskie organy ścigania dysponują tysiącami nagrań i zdjęć dowodowych. W większości dostarczyli je sami sprawcy poprzez media społecznościowe.