Były lider KOD zobaczył w internecie reklamę środka na potencję. Przez przypadek?
Były lider KOD zamieścił na swoim facebookowym profilu zdjęcie reklamy znajdującej się w serwisie rp.pl. - Czy "Rzeczpospolita" musi się utrzymywać z takich reklam? - zapytał w skasowanym już poście, odnosząc się do treści reklamy: “Chcesz, żeby mocno stał? Twój penis będzie jak skała. Będziesz tygrysem w łóżku”. Internauci uznali, że właśnie takich treści szukał i nie powinien się dziwić. Ale czy rzeczywiście tylko na tej podstawie wyświetlane są reklamy?
28.06.2017 | aktual.: 28.06.2017 18:49
Każdy, kto korzysta z internetu, na własnej skórze przekonał się, jak działają reklamy. Oglądasz buty w internetowym sklepie? Oferty obuwia będą pojawiały się w każdej kolejnej internetowej reklamie. Widzisz promocję środków na potencję? Cóż, możemy zgadywać, czego nie tak dawno szukałeś. Nic dziwnego, że w podobne typowanie zabawili się komentujący:
Przeczytaj też: Zarzuty dla byłego lidera KOD-u, Mateusza K. Chodzi o faktury
Wcześniej identyczną internetową wpadkę zaliczył Tomasz Lis. Dziennikarz na portalu niezależna.pl znalazł ofertę reklamową serwisu randkowego z Ukrainkami.
Czy rzeczywiście wyświetlane reklamy zależą od tego, jakie serwisy wcześniej odwiedzaliśmy i czego w sieci szukaliśmy? Tak.
Ale nie tylko.
Na stronie Google’a w sekcji “Co Google robi, by wyświetlać Ci reklamy?” czytamy, że oglądane reklamy zależne są m.in. od odwiedzanych przez ciebie witryn i aplikacji mobilnych zainstalowanych na twoim urządzeniu, plików cookie w przeglądarce czy aktywności na koncie Google. Nie da się ukryć, że to wyjaśnienie przeczy obronie, że ktoś widzi reklamy “przez przypadek”.
Ale na stronach AdSense - czyli systemu odpowiedzialnego za reklamy w wielu serwisach - czytamy również o reklamach spersonalizowanych. “Umożliwiają reklamodawcom docieranie do użytkowników na podstawie danych o ich zainteresowaniach i cechach demograficznych (np. do miłośników sportu)
oraz innych kryteriach” - wyjaśnia Google.
“Podczas wyświetlania spersonalizowanych reklam nie przypisujemy identyfikatorów z plików cookie i podobnych technologii do kategorii wrażliwych, np. związanych z rasą, wyznaniem, orientacją seksualną czy zdrowiem” - dodaje gigant, tłumacząc swoją usługę.
Personalizacja może być bardzo ogólna. Nie muszą to być wspomniani “miłośnicy sportu”, ale po prostu mężczyźni powyżej 18. roku życia. Albo mężczyźni w wieku od 35. do 55. lat. Stereotypowe podejście każe podejrzewać, czego może chcieć “target” takich reklam, więc reklamodawca je wyświetla.
Przyczyn może być więcej. Słowa kluczowe (tu też wachlarz możliwości jest szeroki), określone zainteresowania, określone strony albo po prostu kraj, w którym się znajdujemy. Wszystko zależy od tego, jak skonstruowana jest kampania. Dlaczego więc jedna osoba w tym samym czasie widzi “kontrowersyjny” baner, a druga nie? Być może przyczyną jest lokalizacja, wiek lub inny powód, przez który nie jest zaliczany do odbiorców.
“Być może ktoś, kto prowadzi ową kampanię, korzysta z similar audineces, a więc możliwości dobudowania bazy odbiorców kampanii o nowych użytkowników, którzy nigdy wcześniej nie mieli kontaktu z reklamodawcą, ale w pliku cookie są takie informacje, które kwalifikują to konkretne cookie do kampanii: płeć, wiek, geografia” - wyjaśniał w rozmowie z wirtualnemedia.pl możliwy scenariusz oglądanej przez Tomasza Lisa reklamie Kamil Grześkowiak, senior programmatic specialist w Amnet Polska.
Warto pamiętać, że kontrowersyjne reklamy (“z kategorii związanych z drażliwymi tematami, takimi jak religia, polityka czy odniesienia do seksu i seksualności” - tak opisuje je Google) administrator serwisu może wyłączyć. Może, ale nie musi. Nie jest do tego specjalnie zachęcany. Google ostrzega, że “zablokowanie jakiejkolwiek reklamy obniży Twoje potencjalne zarobki”. Nieodpowiedni baner może być więc wynikiem nieuwagi albo chęcią większego zarobku.
Oczywiście remarketing, czyli podsuwanie reklam na podstawie niedawno oglądanych treści, jest prawdopodobny. Ale to tylko jedna z możliwych przyczyn. Jak było naprawdę - nie wiadomo. Odpowiedź znają wyłącznie zainteresowani. A my mimo wszystko mamy za mało dowodów, by wydać werdykt.
W przypadku internetowych reklam nie warto jednak szydzić z serwisów, które pewne treści - celowo bądź nie - reklamują, bo jak widać dzieje się tak z wielu powodów. A jeśli zobaczymy, że ktoś padł ofiarą “nietypowej” reklamy, to niekoniecznie musi to być dowód na jego zainteresowania i sieciowe poszukiwania. To w końcu tylko robota algorytmów, które może i są coraz mądrzejsze, ale wciąż nie znają nas zbyt dobrze.
Z ciekawości warto zajrzeć w ustawienia Google’a, by zobaczyć, jakie tematy wybrał serwis, by “pokazywane reklamy były trafniejsze”. U mnie jest to np. “majsterkowanie” (mam dwie lewe ręce), “wystrój wnętrz” czy “silniki i skrzynie biegów”, choć nie mam nawet prawa jazdy i autach wiem tyle, że potrafią jeździć. Naprawdę, uwierzmy w to, że reklamodawcy mogą się mylić i podsuwają nam coś, czego niekoniecznie potrzebujemy.