Burtan: Cierpienie zwierząt szkodzi też nam. Zastanówmy się nad tym, jak jemy [OPINIA]

Reportaż "Superwizjera" o ubojniach i mięsie z chorych oraz martwych krów, które trafia do sprzedaży, wstrząsnął ludźmi. Nie łudzę się, że dla wielu będzie to impuls do zmiany. Ale mięso już można pozyskiwać w sposób zdrowszy i przede wszystkim bardziej etyczny.

Burtan: Cierpienie zwierząt szkodzi też nam. Zastanówmy się nad tym, jak jemy [OPINIA]
Źródło zdjęć: © East News | BARTOSZ KRUPA
Grzegorz Burtan

W rzeźniach wbrew prawu zabijane są chore zwierzęta. Pozyskuje się też mięso z bydła padłego. Powód jest prosty: pieniądze.

- Zysk ubojni na kilogramie zdrowego mięsa to ok. 30 groszy. Natomiast przy kilogramie mięsa tzw. “leżaka” [tak w branży określa się chore krowy - przyp. red.], bo chyba już będziemy operować tą okrutną terminologią, zysk to 2 zł - wyjaśnił Tomasz Patora, współautor reportażu. A zjedzenie mięsa od chorej krowy to zagrożenie zdrowia i życia. Może powodować między innymi zakażenie jelitowe i sepsę.

Czy materiał stanie się zaczątkiem do tego, by doszło do zmian w światopoglądzie żywieniowym przeciętnego Polaka? Wątpię. Większość osób jest zaprogramowana na to, by jeść mięso. Bo nie wyobraża sobie bez niego życia. Bo smaczne, bo dobre, bo niezbędny składnik diety.

Człowiek, a potem długo długo nic

Odwoływanie się do cierpienia zwierząt, choć zasadne, jest ślepym zaułkiem. Jesteśmy wychowani w antropocentrycznym duchu wspartym chrześcijańskim przeświadczeniem. W końcu "wreszcie rzekł Bóg: "Uczyńmy człowieka na nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad całą ziemią i nad wszelkim zwierzątkiem naziemnym" (Rdz 1:26, BT). Zwierzęta nie są podmiotami, tylko zasobem. Tak jesteśmy wychowani, tak ma być.

Ale nie musi. XX wiek przyniósł wiele zmian, także w postrzeganiu roli człowieka w ekosystemie. Są nurty postulujące przyznanie podmiotowości zwierzętom, bądź zakładające (słusznie zresztą), że nie tylko świadomość, ale i możliwość odczuwania bólu i cierpienia powinna być podstawą troski o innych, niezależnie od gatunku.

Częściowe rozwiązanie tego problemu widzę w mięsie hodowanym laboratoryjnie. Pierwsze informacje o mięsie tworzonym w ramach procesu in vitro, z wyizolowanych komórek pojawiły się w 2013 roku. Opisywano, że faktura mięsa była sucha, a koszt "wyhodowania" jednego burgera wyniósł astronomiczne 300 tys. dolarów. Postęp był jednak szybki. W 2018 roku w Izraelu, siłami firmy Aleph Farms, pojawiły się wołowe steki kosztujące tylko 50 dolarów. Dalej poza zasięgiem przeciętnego Polaka, ale dające nadzieje, że będzie to osiągalne cenowo dla każdego w niedalekiej przyszłości.

Rozwiązanie mięsa z in vitro nie jest rozwiązaniem wegańskim, wymaga pobrania płodowej surowicy cielęcej. Wyeliminowanie jej jest niezbędne do uzyskania mięsa będącego "cruelty-free", ale prace nad tymi rozwiązaniami ciągle trwają.

Na drodze do popularyzacji takiego rozwiązania pojawia się kwestia lobbingu - w końcu hodowla przemysłowa jest zbyt intratna, a zamiana gospodarstw na laboratoria zbyt drogie. Na razie życie zwierząt nie jest warte zmiany modelu biznesowego. W niektórych stanach USA aktywnie walczy się o to, by za mięso uznawano tylko te produkty, które pochodzą od urodzonych i zabitych w rzeźni zwierząt.

Tak samo pojawiają się głosy, że "mięso z hodowli to nie to samo, co pasąca się krówka czy kurczaczek". Oczywiście że nie - bo laboratoryjne mięso nie pochodzi od zwierzęcia, które jest przestraszone, całe swoje życie spędziło w ciasnej przestrzeni, a potem zostaje przerobione na kotlety niezależnie od tego, czy jego ciało było pełne cyst bądź pasożytów. A krówki czy kury ze wsi od przysłowiowej "baby" można wsadzić między bajki.

Czy stać nas na mięso?

Między bajki nie da się jednak włożyć ogromnych kosztów środowiskowych, jakie hodowla przemysłowa za sobą niesie. Produkcja 1 kg wołowiny wymaga 100 tys. litrów wody. Gospodarka hodowlana odpowiada za 18 proc. światowej emisji gazów cieplarnianych. To więcej niż sektor transportowy.

Można udawać, że nas to nie dotyczy jako pojedynczych konsumentów. Ale można też zerwać ze starymi nawykami. Na przykład przechodząc na fleksitarianizm. Opieramy się na diecie roślinnej, ale nie rezygnujemy całkowicie z produktów odzwierzęcych, na które czasem sobie pozwalamy. Pojawiają się też roślinne zamienniki. Jak amerykański Impossible Burger, którego faktura nie różni się od tradycyjnego kotleta w bułce. Kolega z redakcji Autokultu mówi, że sam nie mógł uwierzyć, jak bardzo przypominał w smaku mięso, będąc w 100 proc. roślinny.

Obraz
© WP.PL | Michał Zieliński

Impossible Burger zrobił dużą karierę w USA

Jeśli nie chcemy ograniczyć czy zrezygnować z mięsa dla klimatu, można zrobić to dla siebie. Oczywiście, sprawa z reportażu TVN-u może być jednostkowa, a my nigdy nie trafiliśmy na trefny towar. Pojawia się coraz więcej przesłanek, etycznych i merytorycznych, by przemyśleć i ograniczyć swoją konsumpcję mięsa. Nikomu nie żałuję steków, ale mam nadzieję, że za kilka lat większość będzie pochodzić z probówki.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (140)