Bugatti 100P: najpiękniejszy samolot świata. Niesamowita maszyna, która zabiła swojego twórcę
Ettore Bugatti osiągnął wszystko, co w świecie motoryzacji było do osiągnięcia. Stworzył ekskluzywną markę, budował samochody dla światowej elity, projektował doskonałe silniki i zwyciężał swoimi konstrukcjami w różnych wyścigach. I wtedy zamarzył o lataniu.
Od sportowego samolotu do wojskowej maszyny
Piekielnie utalentowany, z mechanicznym szóstym zmysłem, a do tego – co nie pozostało bez wpływu na sygnowane logo Bugatti konstrukcje – z solidnym, artystycznym wykształceniem, postanowił zaprojektować maszynę inną niż wszystkie, która stałaby się latającą wizytówką marki.
Zadaniem samolotu Bugatti 100P miało być zwycięstwo w popularnych przed laty, lotniczych zawodach, przede wszystkim w prestiżowym Deutsche de La Muerthe Cup. Warto wspomnieć, że maszyny budowane jako sportowe, nieraz okazywały się poligonem doświadczalnym przed budową modeli przeznaczonych dla wojska.
Taką drogę przebył m.in. jeden z najsłynniejszych myśliwców II wojny światowej, Messerschmitt Bf 109, wywodzący się ze sportowego samolotu Bf-108. Bugatti zamierzał podążać tym samym szlakiem: najpierw maszyna sportowa, a później – na jej podstawie – samolot dla wojska, a tym samym lukratywne kontrakty i zamówienia liczone w setkach czy nawet tysiącach sztuk.
Najpiękniejszy samolot świata
Zaprojektowana przez Bugattiego konstrukcja była niezwykła pod każdym względem. Tym, co rzucało się w oczy już na początku, był kształt, któremu Model 100P zawdzięcza opinię najpiękniejszego samolotu świata. Choć gusta bywają różne to – nawet dzisiaj – opinia ta wydaje się uzasadniona, a samolot zachwyca swoją nieskazitelną linią skrzydlatego wrzeciona.
Sam kształt to jednak dopiero początek. Ettore Bugatti wraz z belgijskim konstruktorem Louisem de Monge postanowili napędzić samolot silnikami własnej konstrukcji. A ponieważ nie mieli pod ręką motorów lotniczych, tylko samochodowe, zdecydowali się na nietypowe rozwiązanie w postaci dwóch silników z modelu Bugatti Type 50B.
Były to rzędowe, 8-cylindrowe jednostki o pojemności 4,9 litra i mocy zwiększonej do około 450 KM każda. W połączeniu z aerodynamiczną doskonałością maszyny rozpalało to marzenia o rekordowej prędkości, szacowanej (zdecydowanie nazbyt optymistycznie) nawet na 800 km/h.
Awangardowa konstrukcja
Ciekawie rozwiązano system chłodzenia – by nie zakłócać idealnego kształtu samolotu, wloty powietrza znalazły się w krawędziach usterzenia, a wyloty – u nasady skrzydeł. Kolejnym nietypowym pomysłem było śmigło. Gdy spojrzymy dokładniej, zauważymy, że wygląda inaczej niż w większości maszyn z tamtego okresu. Nic dziwnego – samolot dysponował dwoma 2-łopatowymi, współosiowymi, przeciwbieżnymi śmigłami, z których każde było napędzane niezależnie przez własny silnik.
Nowatorskie było także usterzenie motylkowe. Wymyślone na początku lat 30. XX wieku przez Polaka, Jerzego Rudlickiego, zastępowało klasyczny statecznik i ster kierunku (przypominające odwróconą literę T) układem z dwiema powierzchniami sterowymi, przypominającymi literę Y. Choć komplikowało to układ sterowania, to zapewniało zarazem mniejszy opór aerodynamiczny. Awangardowa była także automatyka – poza samoczynnie ustawianymi klapami samolot miał m.in. system odpowiedzialny za automatyczne chowanie podwozia.
Co ciekawe, twórcy samolotu zdecydowali się na zbudowanie go z drewna, stosując kompozytowe pokrycie z dwóch twardych warstw, pomiędzy którymi znalazła się trzecia, lekka i elastyczna. Samolot miał mierzyć 7,75 metra długości i przy rozpiętości skrzydeł sięgającej 8,2 metra, ważyć 1400 kilogramów.
Zapomniany samolot
Budowę samolotu rozpoczęto w 1937 roku, ale nigdy go nie ukończono. Zanim Bugatti 100P oderwał się od ziemi, Francja została zaatakowana przez Niemcy. Nieukończony prototyp został ukryty w posiadłości konstruktora, gdzie w spokoju przetrwał wojnę.
Po jej zakończeniu kontynuowanie prac nad samolotem przestało mieć sens – konstrukcje opracowane w czasie wojny daleko wyprzedzały projekt Bugattiego, armie raczej pozbywały się sprzętu, niż zamawiały nowy, a w lotnictwie następowała właśnie rewolucja, związana z rozwojem napędu odrzutowego. Projekt porzucili również jego pomysłodawcy - Ettore Bugatti zmarł w 1947 roku, a Louis de Monge wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie zmarł w 1977 roku.
Wyciągnięty z ukrycia, nieukończony samolot przechodził z rąk do rąk różnych handlarzy, aż w końcu w latach 60. trafił w ręce Amerykanina, Raya Jonesa, który był miłośnikiem marki. Niestety, od samolotów bardziej cenił samochody Bugatti, więc w celu renowacji starych aut wymontował z Bugatti 100P oryginalne silniki. Samolot przeszedł przez kolejny łańcuch rąk, zaliczył dwie nieukończone renowacje, odstał swoje w magazynie, aż w końcu – niezdolny do lotu – w 1996 roku trafił do muzeum amerykańskiego stowarzyszenia EAA (Experimental Aircraft Association), gdzie możemy go dzisiaj podziwiać.
Wskrzeszenie legendy
Nie był to jednak koniec niezwykłego projektu. Za jego wskrzeszenie zabrała się bowiem grupa entuzjastów lotnictwa, z byłym pilotem wojskowym, Scottym Wilsonem i Ladislasem de Monge – prawnukiem pierwszego konstruktora na czele.
Pomysł, by zrealizować marzenie Ettore Bugattiego trafił na podatny grunt – dzięki crowdundingowej zbiórce w serwisie Kickstarter udało się zebrać ponad 62 tys. dol., pozwalających dokończyć budowę repliki.
Budowniczowie samolotu nie mieli jednak łatwego zadania – wobec braków w dokumentacji wiele rozwiązań trzeba było opracować na nowo, z uwzględnieniem współczesnych technologii i materiałów. W samolocie zamontowano m.in. 200-konne silniki pochodzące z motocykli Suzuki Hayabusa.
Współczesny Ikar
Efekt okazał się spektakularny. Samolot nie tylko fantastycznie wyglądał, ale – po serii próbnych kołowań i krótkich "podskoków" na pasie startowym – w 2015 roku oderwał się od ziemi. I choć zaliczył wówczas niegroźną kraksę, branżowe media były pełne entuzjastycznych doniesień o wskrzeszeniu legendy.
Budowniczowie samolotu planowali, że po trzecim testowym locie i udowodnieniu, że maszyna Bugattiego nie jest nielotem, samolot zostanie trwale uziemiony i przekazany do jednego z lotniczych muzeów w Wielkiej Brytanii.
Niestety, niedługo po starcie do trzeciego lotu, 6 sierpnia 2016 roku maszyna niespodziewanie spadła na ziemię, nie dając pilotowi żadnych szans na ratunek. Za spełnione marzenie o locie najpiękniejszym samolotem świata Scotty Wilson zapłacił najwyższą możliwą cenę.