Błąd przeżywalności. Czyli co łączy Rudego Księdza z mercedesem
Hełmy, które powodują wzrost liczby obrażeń głowy. Poradniki samorozwoju, które szkodzą, zamiast pomagać czy przekonanie, że dawni kompozytorzy tworzyli lepszą muzykę. Błąd przeżywalności można zilustrować wieloma zabawnymi anegdotami, ale to całkiem poważne zjawisko, które bardzo często wpływa na nasze życie. A zdarza się, że nawet ratuje nas przed śmiercią.
Z problemem boleśnie zderzyli się Anglicy, którzy wyruszyli na front I wojny światowej. Lekkie, korkowe i skórzane hełmy, które nieźle sprawdzały się podczas walk w koloniach, w okopach Wielkiej Wojny były dziurawione jak sito. Pojawiła się paląca potrzeba dostarczenia żołnierzom nakrycia głowy, które chroniłoby tę głowę nie przed słońcem, ale przed rykoszetami czy odłamkami.
Już w 1915 roku John Leopold Brodie zaprojektował i dostarczył armii odpowiedni hełm – stalowy, dość płaski, z wydatnym rondem chroniącym częściowo szyję i ramiona. A do tego tani, bo tłoczony z jednego kawałka blachy. Żołnierze wymienili korkowe hełmy na porządne, stalowe i… liczba obrażeń głowy gwałtownie wzrosła. Co było nie tak z hełmem?
Zanim zastanowimy się, jak to możliwe, przejdźmy do innego przykładu. Ten pochodzi z czasów kolejnego wielkiego konfliktu – II wojny światowej. Powietrzna ofensywa prowadzona wówczas przez Aliantów nad okupowaną przez Niemcy Europą była wyjątkowo krwawa. Kwestią życia i śmierci załóg samolotów stało się takie dopracowanie maszyn, aby stały się trudniejsze do zestrzelenia. Jak to zrobić?
Co mówią nam dziury w samolotach?
Rozwiązanie wydawało się banalne: wystarczy dokładnie obejrzeć samoloty, które wróciły na lotniska, policzyć przestrzeliny i dziury po odłamkach, nanieść je na kontur samolotu i… gotowe. Tam, gdzie Niemcy najczęściej trafiają, trzeba odpowiednio wzmocnić konstrukcję. Logiczne, prawda?
Na szczęście tego na pozór oczywistego wniosku nie podzielał statystyk Abraham Wald, która na podstawie dokładnie tych samych danych przedstawił całkowicie odmienny pomysł: zamiast opancerzać miejsca wielokrotnie trafiane, należy chronić te, gdzie nie odnotowano przestrzelin. Dlaczego?
Odpowiedzią okazał się właśnie błąd przeżywalności. Na lotniska wracały bowiem te samoloty, które – co prawda uszkodzone – ale po trafieniu mogły dalej lecieć, bo ich uszkodzenia nie były krytyczne. Te, których uszkodzenia kończyły się zestrzeleniem, na lotniska nigdy nie doleciały, więc nie zostały uwzględnione w zestawieniu. Wzmacniać należało nie końcówki skrzydeł, ale pozornie nieostrzeliwane przez Niemców silniki, kabinę pilotów czy tylną część kadłuba.
Nasz codzienny błąd przeżywalności
Co te stare historie mają wspólnego z współczesnością? Więcej, niż mogłoby się wydawać, bo wnioskując na podstawie błędu przeżywalności sami wygłaszamy nieraz opinie, które wydają się nam prawdziwe, a takie wcale nie są. Przykłady można mnożyć:
- Kiedyś to robili superauta! Taki Mercedes W124 ciągle jeździ, choć ma prawie 40 lat!
- Dawniej potrafili budować. Popatrzcie na Partenon – ładne to i trwałe, nie to co te nasze współczesne potworki.
- Kiedyś była muzyka, dziś nie ma muzyki. Nikt już nie potrafi komponować.
Każdy z nas co najmniej słyszał, a może nieraz i wygłaszał, podobne opinie. Dlaczego są nieprawdziwe?
Od starego mercedesa po Rudego Księdza
To proste – dawną motoryzację chwalimy na podstawie najtrwalszych, a zarazem produkowanych masowo, dobrze zaprojektowanych i odpornych na działanie czasu samochodów. Tych, które przetrwały i ciągle są widoczne na ulicach. Te, które były mniej trwałe, już dawno wylądowały na złomie.
Zachwycamy się pięknem dawnych budynków, bo – pomijając tragedie w postaci różnych wojen czy katastrof – nasi dziadkowie i pradziadkowie te brzydkie czy nieudane dawno wyburzyli, tak jak i my wyburzamy coraz częściej blaszane budy starych supermarketów. Pewnie niewiele przetrwa najbliższe 500 lat.
A muzyka? Przecież komponowali nie tylko Vivaldi z Mozartem, ale także tysiące ich mniej utalentowanych kolegów. Nieudanych dzieł nikt dzisiaj nie pamięta, więc możemy odnieść wrażenie, że "Rudy Ksiądz", jak nazywano Vivaldiego, był typowym kompozytorem swojej epoki. Nic bardziej mylnego – nie dość, że miał szczęście, to jeszcze był jednym z najwybitniejszych, nie tylko w swoich czasach, ale w ogóle w dziejach. Dlatego jego dzieła przetrwają wieki.
Nawyki ludzi sukcesu i hełm, który kaleczy głowę
Jakie jest bezpośrednie znaczenie błędu przeżywalności dla naszego życia? Weźmy na tapet choćby różne poradniki samorozwoju czy biznesu, których autorzy radośnie szafują złotymi radami, odnosząc się do życiorysów najwybitniejszych wizjonerów, przedsiębiorców czy wynalazców. Wstawaj o 3:45 jak prezes Apple’a, Tim Cook! Nie trać czasu na naukę, rzuć studia jak Mark Zuckerberg! Jedz przed snem solone migdały, jak Barack Obama!
Za wzór stawiani się najwybitniejsi przedstawiciel ludzkości w swoich branżach, u których wskazuje się jakieś cechy czy nawyki przy całkowitym pominięciu faktu, że te same cechy czy nawyki miały miliony innych ludzi, którym się nie powiodło. Tak, jakby założenie firmy w garażu faktycznie miało być wyznacznikiem jej późniejszego powodzenia.
A co z hełmami Brodiego? Jak nietrudno się domyślić, próba obarczania hełmu winą za wzrost liczby rannych była przykładem błędu przeżywalności. Po prostu wcześniej żołnierze trafieni w głowę ginęli na miejscu. Hełm tymczasem ratował życie: sprawiał, że efekt trafienia czy uderzenia odłamku był mniej śmiertelny, przez co mniej żołnierzy trafiało do polowych mogił, a więcej do szpitali – właśnie z obrażeniami głowy.
I nawet jeśli sama historia kontrowersji, związanych z hełmami Brodiego nie jest prawdziwa – bo poza współczesnymi opracowaniami nie ma źródeł z epoki, które umieszczałyby je w kontekście błędu przeżywalności – to świetnie ilustruje, jak na podstawie prawdziwych, solidnie opracowanych danych można wyciągać całkowicie mylne wnioski.