Banaś ostrzega przed katastrofą w Bałtyku. Ministerstwo: "Brak poważnego zagrożenia"

Prezes NIK Marian Banaś skierował do Kancelarii Premiera pismo, w którym ostrzega przed potencjalną katastrofą ekologicznej. Eksperci o sytuacji nad Bałtykiem alarmują od dawna i wskazują na bezczynność rządu. Ministerstwo odpiera zarzuty.

Banaś ostrzega przed katastrofą w Bałtyku. Ministerstwo: "Brak poważnego zagrożenia"
Źródło zdjęć: © East News | Zbyszek Kaczmarek/REPORTER

19.12.2019 | aktual.: 19.12.2019 22:20

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Analiza NIK przesłana przez prezesa Mariana Banasia, podejrzewanego o nieprawidłowości w oświadczeniach majątkowych, wskazuje, że zagrożeniem są "bojowe środki trujące", toksyczne chemikalia z czasów II wojny światowej, które znajdują się na zatopionych w Bałtyku statkach.

Według kontrolerów, takich obiektów w morzu mają być setki, a najgroźniejsze z nich to Stuttgart w Zatoce Puckiej i Franken w Zatoce Gdańskiej. Do tego dochodzi jeszcze składowisko broni chemicznej o powierzchni ponad kilometra kwadratowego, znajdujące się na dnie Głębi Gdańskiej - podaje RMF FM.

NIK zarzuca też rządowi całkowitą bezczynność w tej sprawie.

O jakie zagrożenie chodzi?

T/S Franken to niemiecki tankowiec o napędzie spalinowym z okresu II wojny światowej. Został zatopiony 8 kwietnia 1945 roku przez radzieckie lotnictwo w odległości kilku mil morskich na południowy wschód od Półwyspu Helskiego.

Dzisiaj wrak okrętu degraduje się za sprawą słonej wody morskiej. Rocznie wskutek korozji ubywa tam około 0,1 mm stali, co znaczy, że po 73 latach ubyło już 7 mm. Konstrukcja statku jest więc obecnie na granicy zawalenia się.

Jak informuje na swojej stronie Fundacja MARE, we wraku Frankena znajduje się ogromna ilość paliwa. Jego ładowność wskazuje, że na swoim pokładzie statek mógł przewozić aż 9,5 tys. ton paliw oraz 306 ton olejów smarnych różnego typu. Badania oraz dokumenty historyczne wskazują, że w momencie zatonięcia na statku znajdowało się ok. 2,7 tys. ton ładunku oraz ok. 300 ton paliwa okrętowego. To razem niemal 1,5 mln litrów paliwa.

Analizy prądów w Zatoce Gdańskiej wskazuje, że potencjalne wycieki są w stanie zrujnować polskie wybrzeże i plaże od rejonu miejscowości Piaski aż po Hel. Ucierpią też rezerwaty, siedliska chronionych fok szarych i obszary Natura 2000.

Drugi ze statków - Stuttgart - zdążył już wyrządzić potężne szkody środowisku i jest przykładem, jak katastrofalne w skutkach mogą być wycieki. Do wycieku paliwa z tego wraku doszło w 2009 roku. W efekcie skażeniu uległo około 25 tys. metrów dna morskiego. Po 11 latach obszar skażenia wzrósł do ponad 41 hektarów. Efektem jest 100-procentowa śmiertelność zwierząt na tym obszarze.

Trzeba zaznaczyć, że Stuttgart jest statkiem pasażerskim, więc ilość paliwa znajdującego się w jego wraku jest wielokrotnie mniejsza niż w przypadku Frankena.

"Bierność władz" kontra "brak poważnego ryzyka"

Sprawę skomentowali dla WP Technologie Fundacja MARE, której misją jest ochrona ekosystemów morskich, i Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej.

- Niebezpieczne wraki są problemem całego regionu Morza Bałtyckiego i w interesie nas wszystkich jest, aby jak najszybciej zająć się tym problemem. Szacujemy, że na Frankenie może znajdować się nadal od 700 do 1500 ton paliwa. Wyciek choćby 1/3 tego paliwa może mieć katastrofalne skutki dla Zatoki - mówi o sprawie fundacja.

Wyraziła także opinię na temat dotychczasowych działań rządu:

- Oprócz analizy materiałów archiwalnych na wraku, nie zostały przez ministerstwo przeprowadzone żadne dodatkowe badania, choć od ich zapowiedzenia minął ponad rok - kontynuuje fundacja. Dodaje też, że w sprawie okrętu Stuttgart rząd nie zrobił nic, mimo że od wycieku minęło 10 lat.

- Żadne działania w celu ograniczenia zagrożenia nie zostały podjęte. W innych krajach nadbałtyckich w ostatnim czasie zostały wprowadzone programy zarządzania wrakami mające na celu podejmowanie działań prewencyjnych. Programy te finansowane są z budżetów państwowych.

Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej ma na to zupełnie inne spojrzenie:

"Likwidacja problemu niesie za sobą ogromne koszty finansowe, które powinny być ponoszone nie tylko przez nasz kraj, ale także przez wszystkie państwa położone nad Morzem Bałtyckim" - pisze biuro prasowe ministerstwa. Dodaje, że Polska już dawno zgłosiła postulat międzynarodowego rozwiązania problemu w ramach inicjatywy HELCOM, czyli Komisji Ochrony Środowiska Morskiego Bałtyku.

Ministerstwo wyjaśniło też, że "od wielu lat prowadzi badania i monitoring miejsc potencjalnych zanieczyszczeń pochodzących z wraków statków pozostawionych na dnie Bałtyku w wyniku działań wojennych". W ramach monitoringu i programu Clean Sea Net prowadzony jest cotygodniowy zwiad lotniczy, analiza zdjęć satelitarnych oraz inne badania.

"Pozyskiwane w ten sposób informacje stanowią jedyny miarodajny dowód na brak poważnego zagrożenia oraz brak jakiegokolwiek niekontrolowanego uwolnienia się substancji ropopochodnych do Morza Bałtyckiego" - podkreśla resort.

Źródło: fundacjamare.pl, wp.pl, rmf24.pl

wiadomościmarian banaśnik
Komentarze (404)