Abrams kontra rosyjska broń. To nie sprzęt decyduje o zwycięstwie, a sposób jego użycia
Od chwili wprowadzenia czołgów na pola bitew trwa nieustanna rywalizacja pomiędzy konstruktorami pancerzy, a twórcami broni, która ma je przebijać. Współczesne czołgi zapewniają załodze bardzo wysoki poziom bezpieczeństwa. Ale żaden pancerz nie jest niezniszczalny. Jaki sprzęt może, podczas hipotetycznego konfliktu, zagrozić czołgom Abrams, które - w liczbie 250 sztuk - zamierza kupić Polska?
Granatnik RPG-7
Lekkie, ręczne granatniki przeciwpancerne to broń, której początki sięgają II wojny światowej. Wynalazki takie jak Panzerfaust czy Bazooka zmieniły oblicze pola bitwy, dając pojedynczym żołnierzom możliwość skutecznego zwalczania czołgów i innych pojazdów opancerzonych.
Rosyjski granatnik RPG-7 wywodzi się wprost z tamtych rozwiązań. Opracowany w 1961 r., przez dekady ewoluował – rosyjscy konstruktorzy tworzyli coraz doskonalsze i bardziej złożone głowice, zdolne do przebijania coraz mocniejszych pancerzy.
Obecnie szczytowym etapem ewolucji ikonicznego granatnika jest RPG-7W2. Poza skuteczniejszą głowicą bojową broń wyróżnia się ulepszonym przyrządem obserwacyjno-celowniczym. Zapewnia on skokowy wzrost możliwości granatnika, pozwalając na rażenie celu odległego nawet o 1000 metrów.
Przeciwpancerny pocisk kierowany 9M133 Kornet
Przeciwpancerne pociski kierowane Kornet stają się standardową bronią przeciwpancerną rosyjskiej armii. Obecnie trwa proces przezbrajania i ujednolicania broni przeciwpancernej. Forpocztą zmian są jednostki powietrznodesantowe, gdzie pociski różnych starszych typów zastępowane są właśnie Kornetami.
Opracowany w latach 90. pocisk jest ciągle rozwijany – oferuje zarówno możliwość zwalczania broni pancernej, jak i – w wersji z głowicą paliwowo-powietrzną – "miękkich" celów i różnych umocnień. W zależności od wersji pozwala na niszczenie celów odległych o 5-10 km.
Udoskonalony i produkowany od 2012 wariant pocisku, Kornet-EM, zapewnia imponującą skuteczność. Jest w stanie przebić nawet 1,3 m jednolitego, stalowego pancerza (RHA to umowny przelicznik, pozwalający na porównywanie skuteczności broni przeciwpancernej) albo do 3,5 metra betonu.
Modułowy system rakietowy Hermes
Jeden z nowszych nabytków rosyjskich sił zbrojnych to ciekawy przykład unifikacji sprzętu. Modułowy system rakietowy Hermes pozwala na niszczenie zarówno pojazdów opancerzonych, jak i celów powietrznych. Został opracowany w wersjach pozwalających na wystrzeliwanie go z powietrza, z lądu, a także z pokładów okrętów.
Docelowo Hermes ma też trafić pod skrzydła dronów i na wyposażenie żołnierzy jednostek lądowych. Rozmiary pocisku i duża masa głowicy bojowej rzutują na jego znaczny zasięg i możliwość niszczenia szerokiego wachlarza celów.
Co więcej, platforma Hermes będzie wzmocniona przez testowany w Rosji pocisk hipersoniczny, pozwalający na porażenie celów na większym dystansie. Zaleta pocisku, poza zasięgiem, będzie także bardzo wysoka prędkość lotu. Da to możliwość szybkiego porażenia wykrytego celu, a także sprawi, że przeciwdziałanie takiemu atakowi będzie bardzo utrudnione.
Czołg T-14 Armata
Wielką niewiadomą pozostaje potencjalny rywal Abramsów - czołg T-14 Armata, który najprawdopodobniej będzie pierwszym na świecie seryjnie produkowanym czołgiem IV generacji. Choć głównym zadaniem czołgów nie jest zwalczanie broni pancernej nieprzyjaciela, nie sposób nie rozpatrywać ich jako broni mogącej stanąć naprzeciw Abramsów.
Problem polega na tym, że - choć o T-14 napisano już bardzo dużo - nadal niewiele na temat tego sprzętu wiadomo. Zaprezentowano go w 2015 roku i okazał się tak ciężki, że gdy zepsuł się podczas defilady, nie było w pobliżu odpowiedniego sprzętu, by go odholować.
Choć według wcześniejszych zapowiedzi rosyjska armia miała otrzymać nowe czołgi już przed rokiem, pierwsze seryjne egzemplarze trafią do niej dopiero w 2022 roku. I będą to czołgi serii prototypowej. Oznacza to nie tylko opóźnienie, ale także - najprawdopodobniej - liczne problemy, trapiące nowatorską konstrukcję.
Bo T-14 Armata jest czołgiem na wskroś nowatorskim. Rosjanie opracowali go od podstaw, zrywając ze stosowanym od dziesięcioleci, ewolucyjnym rozwojem. W rezultacie powstał czołg z lekką, bezzałogową wieżą i silnie opancerzonym kadłubem, w którym mieści się załoga. Istotną zmianą jest także uzbrojenie czołgu. Gładkolufowa, 125-mm armata 2A82-1M ma zapewnić, jak twierdzą konstruktorzy, dwukrotnie większą przebijalność pancerza, niż w przypadku starszych rosyjskich czołgów.
Czołg T-72
T-14 Armata to przyszłość rosyjskiej armii. Jej teraźniejszością - obok mniej licznych czołgów T-90 i T-80 - pozostają T-72. Jest jednak istotne zastrzeżenie - rosyjskie T-72 nie mają wiele wspólnego z eksploatowanymi w Polsce zabytkami o tej nazwie.
Rosjanie używają bowiem T-72B3M - te litery i cyfry na końcu są bardzo ważne, bo w praktyce oznaczają maszyny o zupełnie różnych możliwościach. Rosyjski sprzęt ma nowoczesny system kierowania ogniem, wielokanałowy celownik, zmodernizowane systemy łączności, nowy napęd, zmodernizowaną armatę z nowoczesną amunicją, ulepszony pancerz…
Lista zmian jest długa, a wzrost możliwości bojowych na tyle istotny, że to właśnie T-72B3M będą stanowiły podstawę rosyjskich sił pancernych do czasu rozpoczęcia masowej produkcji pojazdów z rodziny Armata.
Starcie sił polskich z czołgami tego typu jest obecnie – w przypadku wybuchu konfliktu zbrojnego - najbardziej prawdopodobne. Tworzona w Obwodzie Kaliningradzkim 18. Dywizja Zmotoryzowana to w istocie dywizja pancerna. Jednostka ma być zdolna - jak zapewnia rosyjski ekspert, Paweł Felgenhauer - zarówno do uderzenia na teren Polski, jak i do przebicia korytarza na wschód, w razie wojny zapewniającego lądowe połączenie Rosji z Kaliningradem.
Rosyjskie śmigłowce szturmowe
Przeciwnikiem polskich czołgów mogą być także rosyjskie śmigłowce szturmowe. Rosja jest obecnie jedynym państwem świata produkującym i eksploatującym równocześnie trzy typy takich maszyn: Mi-28, Ka-52 a także Mi-35. Ten ostatni to współczesna wersja starego, używanego również przez Polskę, śmigłowca Mi-24. Maszyna opracowana z myślą o odbiorcach zagranicznych jest obecnie używana także przez rosyjskie siły zbrojne.
Rosyjskie śmigłowce mogą zwalczać czołgi za pomocą przeciwpancernych pocisków kierowanych, jednak w niedalekiej przyszłości mają zyskać nowe możliwości. Jak podają źródła rosyjskie, trwają prace nad integracją śmigłowców Mi-28NM z dronami Forpost i Korsar, a także amunicją krążącą.
Odpalana ze śmigłowców, będzie mogła pozostawać nad polem walki w oczekiwaniu na cel lub właściwy moment wykonania ataku. Poza współdziałaniem z pojedynczymi dronami, Rosjanie chcą zapewnić swoim śmigłowcom także możliwość prowadzenia ataków z użyciem rojów małych maszyn.
Amunicja krążąca
Amunicja krążąca bywa także nazywana dronami kamikadze. Rosjanie rozwijają kilka modeli uzbrojenia tego typu, w tym - sprawdzone podczas działań wojennych w Syrii - bojowe drony Kub i Lancet.
Ciekawe możliwości oferuje zwłaszcza ten drugi, którego układ aerodynamiczny, przypominający pocisk kierowany, pozwala na wykonywanie gwałtownych manewrów. Jedną z koncepcji użycia tego sprzętu jest stawianie powietrznych pól minowych, dających możliwość powstrzymania serią samobójczych ataków nadlatujących dronów przeciwnika.
Rosyjska armia, jakiej nie znamy, czyli reformy Siergieja Szojgu
Podczas hipotetycznego starcia istotny jest jednak nie tyle sprzęt, co armia, która go używa. Obraz rosyjskiej armii, utrwalony przez kompromitujące działania w Czeczenii czy - w czasach nam bliższych - wojny w Gruzji - jest dzisiaj nieaktualny.
Gruzja była dla Rosjan momentem otrzeźwienia - choć z uwagi na dysproporcję sił tej wojny nie mogli przegrać, ponieśli nieproporcjonalnie duże straty. Wymusiło to rozpoczęcie radykalnych reform, zainicjowanych przez ministra obrony Anatolija Sierdiukowa, którego w 2012 roku zastąpił Siergiej Szojgu.
Choć niechętne Rosji media często w kpiarskim tonie sprowadzają reformę jej armii do zainstalowania w jednostkach wojskowych sanitariatów, 35 tys. pryszniców, 21 tys. odkurzaczy i rezygnacji z używania onuc, zmiany są znacznie głębsze.
Dotyczą m.in. reorganizacji procesu szkolenia i redukcji zbędnej kadry. Postępująca od czasu rozpadu ZSRR degrengolada armii została zatrzymana, a do jednostek zaczęły trafiać zupełnie nowe modele uzbrojenia. Żołnierze otrzymali na czas szkolenia wielokrotnie większe przydziały amunicji, a jednostki są szkolone w odmienny niż dotychczas sposób - podczas alarmów są rzucane na odległe, nieznane poligony, gdzie mogą ćwiczyć w ciągle nowych, zmieniających się warunkach.
Co więcej, Rosja z powodzeniem wykorzystuje toczące się konflikty do szkolenia swoich kadr. Przykładem jest wojna w Syrii, gdzie w kolejnych turach rosyjscy żołnierze wysyłani są właśnie po to, by w warunkach realnego konfliktu zdobyć doświadczenie i zweryfikować posiadane umiejętności. Wszystko to sprawia, że potencjał rosyjskich sił zbrojnych w ciągu zaledwie 13 lat skokowo wzrósł mimo zmniejszenia liczby żołnierzy.
Ale wróćmy do Abramsów i ich szans w hipotetycznym starciu z wrogiem.
Współczesny konflikt zbrojny jest czymś więcej, niż tylko starciem parametrów technicznych, ubranych w kostiumy różnego rodzaju broni. Literalne porównywanie tabelek z grubością pancerzy czy przebijalnością różnych pocisków jest łatwe i bywa efektowne, ale nie daje wiarygodnej wiedzy.
Ten sam sprzęt może zostać użyty w różny sposób: z odmiennym zapleczem logistycznym, wsparciem różnego rodzaju artylerii, z parasolem przeciwlotniczym i przeciwdronowym albo bez niego, z różną koncepcją prowadzenia działań i różną gotowością konkretnych jednostek.
Jego parametry, choć istotne, są w zasadzie kwestią drugorzędną wobec wyzwań stawianych przez logistykę (najlepszy czołg bez paliwa czy wyszkolonego kierowcy jest bezużyteczny), a także - w szerszym ujęciu - przez system prawny, rzutujący na gotowość armii do działania i możliwość jej użycia.
Abrams, jako konstrukcja prawie 40-letnia, nieuchronnie zbliża się do końca swojego technologicznego życia. Mimo tego nadal jest jednym z najlepszych czołgów na świecie, na co składają się zarówno trafnie zdefiniowane przed laty założenia, jak i dekady doświadczeń, uwzględnionych w kolejnych pakietach modernizacyjnych tej maszyny. Nie zmienia to faktu, że - gdy zostanie niewłaściwie użyty - może łatwo paść łupem niepozornej amunicji krążącej czy tanich i lekkich, ręcznych granatników, czego przykłady można było obserwować choćby w Iraku.
Pomoc, na którą trzeba poczekać
Nie możemy też zapominać, że Polska jest członkiem NATO - najpotężniejszego sojuszu wojskowego świata. W scenariuszu hipotetycznego konfliktu trzeba wziąć pod uwagę np. to, czy zacznie się on niespodziewanie, czy też sojusznicy będą mieli czas na zmobilizowanie swoich sił.
Dość wspomnieć, że podjętym w 2018 roku zobowiązaniem NATO jest realizacja inicjatywy 4x30. Oznacza ona gotowość Sojuszu do użycia 30 batalionów, 30 eskadr i 30 okrętów. Ale nie natychmiast, tylko w czasie 30 dni od podjęcia takiej decyzji.
Natowski tzw. plan ewentualnościowy Eagle Guardian, zakładający reakcję na rosyjski atak na Polskę lub kraje nadbałtyckie, przewiduje działania siłami 9 dywizji (wliczając także siły polskie), jednak ich zmobilizowanie i przerzut będą wymagały jeszcze dłuższego czasu. Konieczna jest także techniczna zdolność Polski do przyjęcia zagranicznej pomocy - możliwość korzystania z portów, mostów, dróg, linii kolejowych czy terminali przeładunkowych. Zanim to nastąpi, Polska może być zdana jedynie na siły własne i stacjonujące nad Wisłą wojska sojusznicze.
Odpowiednio użyte, polskie Abramsy - czy w ogóle nowoczesne czołgi - mogą stać się siłą, która zdecyduje o losach ewentualnego konfliktu. Mogą też pozostać kosztownym, efektownym tłem dla polityków, którzy na chwilę przed ewakuacją przez współczesne Zaleszczyki, założą wojskowe kurtki i zrobią sobie z czołgistami piękne zdjęcia. A chwilę później wyślą Żelazną Dywizję na spalenie w ogniu rosyjskich Kornetów.