Zdalne nauczanie było nieuniknione. Rząd miał pół roku na przygotowania, a nie zrobił nic (opinia)

Pierwsze oznaki epidemii koronawirusa w Polsce to marzec 2020 roku. Chwilę później wprowadzono pierwsze obostrzenia, do których obecnie poniekąd wracamy. Minęło więc ponad 6 miesięcy do początku nowego roku szkolnego na zorganizowanie zdalnego systemu nauczania. Nie zmieniło się nic.

Zdalne nauczanie było nieuniknione. Rząd miał pół roku na przygotowania, a nie zrobił nic (opinia)
Źródło zdjęć: © East News | Zbyszek Kaczmarek, REPORTER
Arkadiusz Stando

15.10.2020 18:29

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Epidemia koronawirusa SARS-CoV-2 "wystrzeliła" w momencie ponownego wysłania dzieci do szkół w okresie jesiennym. To nie przypadek. Eksperci ostrzegali, że może dojść do takiej sytuacji, a najlepszym sposobem na uniknięcie wzrostu zachorowań na COVID-19 będzie dalsze prowadzenie edukacji zdalnej. Niestety, dzieci jednak poszły do szkół.

Jak informuje Ela Glapiak z Business Insider Polska, w związku z wzrostem zachorowań na COVID-19, już 1100 szkół przeszło na edukację zdalną. W pierwszym tygodniu września było ich zaledwie 50. Ten wzrost jest nie do zatrzymania, więc wkrótce tak czy inaczej, większość lub nawet wszystkie placówki będą prowadzić zdalne nauczanie.

"Rząd zmarnował ten czas, przede wszystkim nie przeprowadził szybkiego remanentu – co mamy, a czego nie mamy, co trzeba pożyczyć (...) Trzeba było te dwa miliardy, które poszły na TVP, zamienić na 2 mln komputerów i mielibyśmy temat załatwiony, aczkolwiek pozostaje jeszcze kwestia zasięgu internetu. Obecnie 2 tys. miejscowości jest pozbawionych dostępu do internetu szerokopasmowego" – mówi dla Business Insider Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.

W czwartek premier Mateusz Morawiecki ogłosił nowe obostrzenia wobec pandemii. Uczniowie szkół średnich i studenci będą uczyli się w trybie zdalnym. Natomiast co do szkół podstawowych na razie... nie ma decyzji o przejściu na naukę zdalną. To doskonale pokazuje, jak bardzo rząd jest nieprzygotowany do walki z pandemią. Mimo, że walczymy z nią nie od wczoraj.

Do zdalnego nauczania można było przygotować nauczycieli i dzieci już dawno temu i niewielkim kosztem

Ministerstwo Edukacji Narodowej w czerwcu tego roku zapowiadało przeznaczenie 50 milionów złotych na przeszkolenie nauczycieli do prowadzenia edukacji zdalnej. Plan zakładał naukę dla 30 tysięcy osób i miał zostać przeprowadzony w ciągu lata. Skończyło się na zapowiedziach. Część nauczycieli kiepsko radzi sobie z obsługą komputera i nigdy nie byli przygotowani do takiej sytuacji.

Przez ostatnie kilka miesięcy nie dokonano odpowiednich kroków, aby przygotować zorganizowany i bezpieczny system nauki zdalnej. A można było to zrobić na kilka sposobów. I nie trzeba było wcale tworzyć nowej, oddzielnej platformy do nauczania. Dało się wykorzystać narzędzia dostępne dziś praktycznie od ręki.

Microsoft Teams czy Zoom - dla przykładu te narzędzia pozwoliłyby na jednolitą konfigurację komunikatora do konferencji dla wszystkich szkół. Każdy z uczniów otrzymałby indywidualny login i hasło, za pomocą którego logował by się do systemu. Osoby trzecie nie miałyby do niego dostępu, więc nie powtórzyłyby się tzw. "rajdy na e-lekcje". Z kolei odpowiednia konfiguracja narzędzia pozwoliłaby nauczycielowi na blokowanie uczniom dostępu do mikrofonu, co gwarantowałoby zapanowanie nad ewentualnym chaosem podczas lekcji.

Ba - jest też przecież G Suite dla Szkół i Uczelni, a w jego ramach pakiet narzędzi Google Classroom, które nawet z nazwy wskazują wprost, do czego zostały tu specjalnie przygotowane. Można m.in. tworzyć arkusze, dokumenty, prezentacje, a wszystko to współdzielić w chmurze Google'a. Co najważniejsze - ten pakiet jest darmowy dla szkół niekomercyjnych. Prawdopodobnie jednak nikt w rządzie nie zadbał o zrobienie z niego oficjalnego narzędzia do nauki.

W roku szkolnym 2020/2021 mamy około 4,6 miliona uczniów. Każdy z nich musiałby więc posiadać także dostęp do internetu oraz posiadać komputer lub w najgorszym przypadku tablet obsługujący kartę SIM. Ciężko też powiedzieć, ile musiałoby wydać państwo na umowę z którymś z gigantów technologicznych, aby obsługiwać taką ilość użytkowników.

Tak duże transakcje są już bezpośrednio omawiane pomiędzy firmami a ministerstwami. Mowa na pewno o milionach i na pewno nie o miliardach. Więc nie jest to kwota, która przerosłaby skarb państwa. Dla przykładu - gdyby dla każdego z 4,6 miliona uczniów wybrać pakiet Office 365 w najtańszej wersji na rok, to wydalibyśmy ponad 1 miliard złotych. To jednak sytuacja czysto hipotetyczna.

Problem stanowiłoby przygotowanie nauczycieli do takiego zdania. W ciągu dwóch miesięcy wakacji można było zrobić to bez problemu. Taki Microsoft Teams czy Zoom to dość intuicyjne narzędzia i nie posiadają zbyt wielu niepotrzebnych funkcji. Dlaczego nie udało się tego zrobić? Można na ten temat siać wiele spekulacji. Być może nikt nie wpadł na taki pomysł, a może nikt nie chciał się podjąć jego realizacji, a może rząd uważał, że nie ma żadnego zagrożenia, a "wirus jest już w odwrocie".

Komentarze (13)