Wiele znaków zapytania ws. inteligentnych liczników prądu
Nie wiadomo, czy zakładane w projekcie ustawy Prawo energetyczne wprowadzenie w Polsce inteligentnych liczników prądu będzie się opłacać
Projekt Prawa energetycznego zakłada, że do 202. r. 100 proc. odbiorców w Polsce będzie miało inteligentne liczniki prądu, uzasadniając to zapisami dyrektywy UE z 2009 r. o wspólnym rynku energii. Ernst&Young stwierdza jednak, że Polska nie przeprowadziła żadnej analizy opłacalności i ryzyka takiej inwestycji.
Jak podkreślił Jakub Tomaczak z Grupy Energetycznej E&Y, brak tej analizy to jeden z zasadniczych problemów, jakie firma widzi w związku z planami wdrożenia systemu inteligentnego opomiarowania AMI (Advanced Metering Infrastructure).
Licznik typu AMI nie tylko wysyła informacje o zużyciu energii przez odbiorcę, ale również może je przesyłać w drugą stronę, np. sugerując zmniejszenie chwilowego zużycia, można też np. zdalnie odłączyć odbiorcę, gdy nie płaci rachunków, czy wprowadzić ograniczenia dla odbiorców wrażliwych - z taryfą socjalną. W ocenie Ernst&Young wprowadzanie tego rozwiązania ma sens wyłącznie wtedy, gdy jest to pierwszy krok do budowy inteligentnej sieci (Smart Grid), wdrożenie AMI nie opłaca się, gdy ma służyć tylko do zdalnych pomiarów zużycia. A projekt ustawy jasno nie precyzuje, że Smart Grid będzie budowany - podkreśla firma.
Dyrektywa dot. wspólnego rynku energii przewiduje warunkowy obowiązek instalacji AMI. Każdy kraj ma obowiązek dokonania do września 201. r. analizy opłacalności i jeżeli wynik będzie pozytywny, kraj ma obowiązek wdrożenia do końca 2020 r. co najmniej 80 proc. liczników. W przypadku niesporządzenia analizy przez dany kraj, KE uzna, że obowiązkowo będzie on wdrażał AMI.
E&Y podkreśla, że wdrożenie takiego systemu dla wszystkich odbiorców w Polsce to 7-1. mld zł w ciągu 6 lat. To oznacza 1,5 mld nakładów inwestycyjnych rocznie, podczas gdy roczne inwestycje przedsiębiorstw sieciowych w sieć to obecnie ok. 4 mld zł rocznie, czyli mówimy o konieczności znacznego wzrostu nakładów - podkreślił Tomczak.
Większość krajów UE przygotowało bądź planuje przygotować tę analizę, natomiast w Polsce są analizy nie spełniające wymogów dyrektywy. Mamy tylko 8 miesięcy na przeprowadzenie prawidłowej analizy albo będziemy zobowiązani wdrażać AMI - podkreślił Jarosław Wajer z Grupy Energetycznej E&Y.
Firma wskazuje, że według analiz załączonych do polskiego projektu ustawy, kluczowym elementem dla sukcesu AMI jest zmiana zachowań odbiorców w kierunku bardziej efektywnego wykorzystania energii i ograniczenia jej zużycia w szczycie. Ma to dać prawie 5 mld zł oszczędności.
Jak jednak podkreślił Tomczak, w Polsce nie zweryfikowano tego poprzez projekty pilotażowe. Zwrócił też uwagę, że wszystkie pojawiające się w kraju analizy na ten temat bazują na czysto teoretycznych założeniach oraz doświadczeniach z innych krajów, gdzie określone zachowania odbiorców mogą być zdecydowanie inne niż w Polsce. Np. w Kalifornii dużą oszczędność daje ograniczenie używania powszechnie obecnej klimatyzacji, w Norwegii - lekkie "przykręcenie" popularnego ogrzewania podłogowego.
Ernst&Young wskazuje też, że zużycie energii na odbiorcę w Polsce jest nawet kilkakrotnie niższe niż w krajach rozwiniętych, dlatego potencjał redukcji tego zużycia nie jest wielki. Firma wskazuje też na obowiązującą ustawę o miarach, która zakłada obowiązek wymiany liczników co 8 lat. Oznacza to, że co 8 lat będziemy ponosić ponownie bardzo poważne wydatki - wskazuje firma.
Projekt ustawy Prawo energetyczne - wraz z projektami Prawa gazowego i ustawy o wsparciu odnawialnych źródeł energii - ministerstwo gospodarki przedstawiło w grudniu. Do 6 lutego trwają konsultacje społeczne projektów.