Wiedźmin jest świetny, ale może czyścić buty "Trylogii husyckiej". To dopiero arcydzieło!
Andrzej Sapkowski napisał coś znacznie lepszego od "Wiedźmina". To nie przygody Geralta są dziełem, które świat powinien poznać i pokochać lub znienawidzić.
Przygody Geralta doczekały się w końcu światowej ekranizacji. Czy serial jest dziełem na miarę popularności Wiedźmina? Można mieć wątpliwości. Ale choć głosów krytyki nie brakuje, pozostaje faktem, że twórczość Andrzeja Sapkowskiego dostała drugą szansę na zaistnienie na szklanym ekranie. Tym razem w postaci ekranizacji kręconej – jak zapewniali twórcy – z szacunkiem dla literackiego pierwowzoru. I z solidnym budżetem.
Przyznaję, serialu jeszcze nie widziałem. Owszem, rzuciłem okiem, oglądanie całości zostawiając sobie na najbliższe dni, gdy będę mógł zrobić to bez pośpiechu, nie na ekranie laptopa, a w odpowiednich warunkach, z włączonym Ambilightem i porządnym dźwiękiem.
Dlatego na razie wstrzymam się z oceną, oczami wyobraźni widząc na ekranie kolejne dzieło Andrzeja Sapkowskiego. Dzieło, które – jak sądzę – jest szczytowym osiągnięciem autora, daleko donioślejszym od cyklu o Wiedźminie.
Wyprawa na Dolny Śląsk
Mowa tu o "Trylogii husyckiej" – tryptyku napisanym w latach 2001 - 2006, a więc już po formalnym zakończeniem cyklu wiedźmińskiego, a przed powrotem do niego w postaci powieści "Sezon burz".
Monumentalny tryptyk tworzą tomy: "Narrenturm" (z niem. wieża błaznów – średniowieczne miejsce dla umysłowo chorych), "Boży bojownicy" i "Lux perpetua" (łac. światłość wiekuista), a autor przenosi nas tym razem nie do wymyślonego świata, ale na XV-wieczny Dolny Śląsk.
Czyli w sam środek zawieruchy, jaką dla tego zakątka Europy były wojny husyckie. To seria kampanii, prowadzonych przeciw zwolennikom Jana Husa – religijnego reformatora, spalonego na stosie w 1415 roku. Kampanii o tyle ciekawych, że toczonych nieudolnie pod płaszczykiem krucjat. Co ciekawe, najeżdżani Czesi wymyślili nowatorską taktykę (tabor), dali najeźdźcom tęgiego łupnia, po czym sami zaczęli najeżdżać sąsiadów. Do czasu rzecz jasna.
Wycinek tych zmagań obserwujemy z perspektywy młodego adepta magii i entuzjasty burgundzkich arystokratek, Reinmara z Bielawy, zwanego Reynevanem. Już od pierwszych scen dzieło Sapkowskiego skrzy się humorem i erudycją.
Bohater w trybach dziejów
Autor zaczyna brawurowo od sceny cudzołożenia, któremu z zapałem oddają się Reynevan i wybranka jego serca, pechowo poślubiona komuś zupełnie innemu. Na domiar złego po chwili w drzwiach stają bracia zdradzanego męża, Reynevan bierze nogi za pas, a my możemy śledzić wybornie napisana scenę pościgu, godną średniowiecznego "Bullita". Pościg dla jednego ze ścigających kończy się tragicznie, co stanowi doskonały wstęp do pasjonującej historii, rozwijanej przez trzy tomy i ponad 1700 stron.
Historii – warto podkreślić – niebanalnej. Bo choć tło stanowią wydarzenia historyczne, Andrzej Sapkowski wdzięcznie wplata w nie losy fikcyjnych bohaterów, przekładając wszystko magią i wątkami, przy których każdy wiedźmin uśmiechnąłby się szeroko, widząc możliwość zarobku.
Są bitwy, z rozmachem opisane sceny batalistyczne, są długie rozmowy przy nocnym ognisku, jest Zawisza Czarny, wiedźmy, księża upadli i sprawiedliwi, jest gra wywiadów, solidna szczypta magii i rozgrywki na szczytach władzy. Są zgrabnie nakreślone intrygi, ukazujące tryby politycznej machiny, która zetrze na proch każdego, kto nieopacznie znajdzie się między nimi. No i są bohaterowie - mistrzowsko zarysowani, charakterystyczni i wiarygodni, miotani falą historii i rozpaczliwie usiłujący się na tej fali utrzymać.
Potencjalne arcydzieło
Wszystko to zostało opisane barwnym, ciętym językiem i okraszone charakterystycznym stylem, którego przedsmak mieliśmy okazję poznać dzięki "Wiedźminowi", a pełnię poznajemy właśnie w husyckim tryptyku. To właśnie w nim erudyta Sapkowski wznosi się na wyżyny swojego kunsztu.
Choć trylogia jest nieco nierówna, ze wskazaniem na wybitny pierwszy tom i nieco słabszy ostatni, całość stanowi wyborną, literacką ucztę. Wydaną nie tylko w formie książek, ale również przygotowanego z niebywałym pietyzmem słuchowiska, z plejadą podkładających głosy aktorów i mistrzowskim udźwiękowieniem.
Przeniesienie "Trylogii husyckiej" na ekran byłoby nie lada wyzwaniem, ale - gdyby zrobić to z rozmachem i talentem - moglibyśmy liczyć na arcydzieło. A może, jak z Wiedźminem, wystarczy po prostu poczekać? Wszak w jednym z wywiadów Tomek Bagiński wspomniał, że po "Wiedźminie", obok "Lodu" Jacka Dukaja właśnie "Trylogię husycką" chętnie zobaczyłby na ekranie. Kto wie, może i jej się kiedyś doczekamy?