Szef Google na przesłuchaniu i znów pytania bez sensu
Google jest kolejnym internetowym gigantem (po Facebooku i Twitterze), który musiał "spowiadać się" przed amerykańskimi politykami. Niestety, tak jak poprzednio, w większość była to strata czasu, bo pytający nie wiedzieli o co pytać.
12.12.2018 09:53
Kolejny raz przekonaliśmy się, że politycy stanowiący prawo nie zawsze mają pojęcie o otaczającym ich świecie. We wtorek wieczorem polskiego czasu szef Google, Sundar Pichai, zasiadł przed amerykańską Komisją Sądowniczą, by odpowiadać na pytania członków Izby Reprezentantów. Ci zamiast zapytać szefa go o tak wrażliwe tematy jak zbieranie gigabajtów danych o użytkownikach czy ochrona ich prywatności, poruszali tematy oderwane od rzeczywistości i pytali o teorie spiskowe.
Zobacz także
Sundar Pichai pojawił się przed Komisją Sądowniczą po tym jak zaproszenia przez Kongres nie przyjął szef Alphabet (spółki-matki) i założyciel Google Larry Page. Pichai miał odpowiadać na pytania o sugerowaną stronniczość wyszukiwarki i innych aplikacji Google, plany powrotu na chiński rynek oraz praktyki dotyczące prywatności.
W pytaniach od członków Komisji Sądowniczej przeważał temat stronniczości na rzecz liberałów i lewicy. Republikańscy członkowie Izby Reprezentantów pytali dlaczego Google promuje negatywne informacje o konserwatystach i prawicy, a takie same informacje o ich politycznych przeciwnikach ukrywa.
Republikanin z Teksasu Lamar Smith przytoczył (niepopartą) statystykę, że 96 proc. informacji o Trumpie w wynikach wyszukiwania Google pochodzi z liberalnych portali (np. New York Times czy Washington Post). Republikanin wysunął w swoim pytaniu oskarżenie, że Google ręcznie manipuluje wynikami, aby promować lewicowe i liberalne poglądy.
Sundar Pichai nie mógł powiedzieć nic więcej niż to, co Google mówi od miesięcy, że wyniki wyszukiwania są automatyczne, a ludzie nie mają możliwości ingerencji w to, jakie strony internetowe pojawiają się najczęściej. Szef Google dalej przekonywał, że wyniki wyszukiwania mogą być różnić się w zależności od profilu użytkowniku, miejsca, a nawet czasu w którym korzysta z wyszukiwarki.
Inny Republikanin, Steve King, zapytał dlaczego na iPhonie jego siedmioletniej wnuczki pojawiły negatywne informacje na jego temat. Pinchai musiał wytłumaczyć politykowi, że iPhony robi inna firma – Apple. Natomiast Louis Gohmet pytał dlaczego Google nie pozwala jego pracownikom edytować jego strony na Wikipedii (która też jest niezależną stroną).
Maraton pytań o stronniczość Google, a także tych zupełnie bez sensu (jak te o iPhone'a wnuczki, czy Wikipedię) przerwał Ted Lieu, który nazwał je stratą czasu.
- Jeśli chcecie widzieć pozytywne wyniki, zacznijcie robić pozytywne rzeczy – powiedział Lieu. – Jeśli nie prasa pisze o was źle, nie wińcie Google, tylko siebie.
Wysłuchanie szefa Google przed Komisją, to kolejne (po wysłuchaniu szefów Facebooka i Twittera), które pokazało, że amerykańscy politycy w dużej mierze nie mają pojęcia o tym, jak działa internet, który dawno nie jest już tylko ciekawostką, a nieodzowną częścią codzienności. W czasach, gdy firmy technologiczne są najbardziej wartościowymi na świecie i mają ogromny wpływ na życie i biznesy miliardów ludzi, to wyjątkowo smutna wiadomość. Biorąc pod uwagę, że są to firmy amerykańskie, to właśnie tamtejsze władze mają największą możliwość kontrolowania ich. Trudno oczekiwać od polityków, że będą skutecznie to robić, jeśli spora część z nich nie ma pojęcia jak działają te firmy i ich usługi.
Podczas wysłuchania pojawiło też kilka innych tematów. Na pytanie o planowany powrót Google (w wersji ocenzurowanej o takie frazy jak "prawa człowieka" czy "protest studentów") Pinchai odpowiedział, że na razie nie ma takich planów.
Na pytanie czy Google wystarczająco chroni prywatność swoich użytkowników Pinchai odpowiedział, że "zawsze jest więcej do zrobienia", a na pytanie czy Google nie zbiera zbyt dużo informacji (np. tych o lokalizacji) Pinchai odpowiedział, że "prywatność użytkowników jest dla nich bardzo ważna".
Kolejne wysłuchanie szefa technologicznego giganta w amerykańskim kongresie pokazuje niepokojący trend. Prawodawcy nie do końca mają pojęcie z czym mają do czynienia. Skutkuje to m.in. takimi pytaniami jak te o iPhone siedmiolatki. Może to zaowocować tym, że firmy jak Google, Facebook czy Twitter będą mogły robić co im się podoba (np. w kwestii zbierania informacji o użytkownikach), a o ich praktykach będziemy dowiadywać się z kolejnych afer.