Skoda Karoq. Umiesz liczyć? Bo to się opłaca
W najnowszym numerze magazynu Stuff Maciej Pertyński przetestował najnowszego crossovera Skody, model Karoq.
22.11.2017 10:09
Rodzina crossoverów (OK, niech będzie: SUV-ów) Skody w ciągu jednego roku ze stanu zerowego skoczyła do poziomu dwóch. Pierwszy taki samochód czeskiej marki opisywałem już tu słowami bliskimi zachwytu (Kodiaqa). Teraz Kodiaq ma mniejszego brata – Karoqa. I choć Kodiaq zdążył potężnie namieszać na rynku, wszystko wskazuje na to, że dopiero teraz zacznie się szał.
Kodiaq to ogromne, podniesione kombi – coś jak Superb „na szczudłach”. Wspaniały i imponujący samochód o ogromnych zaletach rodzinnych i wakacyjnych.
Ale po pierwsze, nie każdy potrzebuje aż tyle samochodu, a po drugie, nie każdy lubi. Co w niczym nie zmienia postaci rzeczy: Karoq jest o wiele mniejszy od Kodiaqa, ale…
Ale w sumie daje niemal równie dużo, co większy brat.
Jasne, nie ma tu mowy o 3 rzędach siedzeń czy o bagażniku wielkim niczym garaż na „Malucha”. Ale 521 l „spoczynkowej” pojemności w aucie o długości poniżej 4,4 m to już wyczyn. Bo 4,4 m to długość typowa dla klasy kompaktowej, gdzie już wynik powyżej 380 l uważany jest za poważny. Co więcej, podobnie jak w Kodiaqu, także w nowym crossoverze Skody tylna kanapa jest małym inżynierskim dziełem sztuki sama w sobie. Standardowo jest dwudzielna i składana, a także przesuwna. Ale dostępne są tu opcjonalnie fotele tylne Varioflex, które – dokładnie jak w modelu Yeti – pozwalają sobą „mieszać” niczym podczas poważnej przeprowadzki. Można je zmieniać w stoliczki, przesuwać oddzielnie (wszystkie 3!), wymontowywać dwoma ruchami, a także – po zdemontowaniu środkowego – zsuwać ze sobą zewnętrzne fotele, tworzyć dwa luksusowe pojedyncze miejsca. Oczywiście, regulowany jest także kąt pochylenia oparć.
Wszystko to sprawia, że przestrzeń bagażowa i przestrzeń dla pasażerów 2. rzędu można realizować dość dowolnie, w zależności od potrzeb. Więcej bagażu lub więcej miejsca dla pasażerów. Albo jeszcze inaczej.
Ale przesuńmy się nieco bardziej do przodu. Tradycyjnie dla marki, przedni fotel pasażerski może być opcjonalnie składany w przód, ale nie to robi największe wrażenie. Imponująca jest przestronność tego w sumie sporo przecież mniejszego od Kodiaqa auta. Kierowca i pasażer mają dla siebie mnóstwo miejsca – zarówno na nogi, jak na kolana i na wysokości ramion. Ergonomia miejsca kierowcy jest doskonała, i to zarówno ta anatomiczna, jak i użytkowa. Każdy przełącznik jest tam, gdzie by się go odruchowo szukało – i jest zawsze łatwo dostępny. Kokpit jest spory, obfity, ale w najmniejszym stopniu nie ogranicza swobody „siły żywej”. Jej swobodę ograniczyć może tylko wciąż od nowa odkrywane bogactwo wyposażenia Karoqa. Bo to naprawdę jest poważny temat.
Poważny, ponieważ większość klientów najpierw patrzy w cennik. A Skoda przygotowała cennik kompletnie różny od takich dokumentów prezentowanych przez rywali.
A mianowicie – nie ma w nim tzw. modelu bazowego. Jest to raczej nie tyle samochód, co zabieg marketingowy, pozwalający się chwalić, że ceny auta zaczynają się od X-25 tys. zł, podczas gdy ani u dealerów, ani na salonie frankfurckim, ani nawet w fabryce nikt nigdy nie widział danego auta w cenie X, a nawet X+10 tys. zł. Cennik Skody zaczyna się od rzeczywistego auta bazowego – takiego, które po prostu otwiera ofertę. Taki krok ze strony Skody jest potencjalnie niebezpieczny, bo w efekcie niezorientowany w temacie klient mógłby się przestraszyć, ale wystarczy zerknąć na listę pod ceną detaliczną modelu, by się zachłysnąć – ale pozytywnie.
Bo Skoda Karoq jest autem, które nie istnieje jako „golas”. Tu seryjnie mamy zawsze alufelgi, bezkluczykowy dostęp do samochodu, tylne czujniki parkowania, radarowego asystenta bezpiecznego odstępu od poprzednika i wykrywania obecności pieszego przed autem z autonomicznym hamulcem, tempomat, łącze Bluetooth, dwustrefową automatyczną klimatyzację, automatyczne włączanie wycieraczek i świateł z automatycznym i automatycznie ściemniające się lusterka. I takie wyposażenie jest tu ZAWSZE. Nawet zgrubnie licząc, jest ono warte co najmniej jakieś 15 000 zł.
W efekcie okazuje się, że ogromnie pojemne i praktyczne auto klasy kompaktowej kosztuje tyle, co niezbyt bogato wyposażony samochód miejski. I nagle dochodzisz do wniosku, że wcale nie jest to dużo pieniędzy – szczególnie w zestawieniu z ofertą finansową Skody… I zaczynasz liczyć i wychodzi, że warto.
A przecież jeszcze nie doszliśmy do mechaniki! A to jest – tradycyjnie zresztą dla marki – kolejna bardzo mocna strona nowego modelu Skody. Karoq może być napędzany przez dwa silniki benzynowe i dwa wysokoprężne – od 115 KM aż po 150. I każdy z nich można mieć z manualną skrzynią 6-stopniową lub automatyczną, dwusprzęgłową, 7-stopniową DSG. A topowa motoryzacja, czyli 150-konny turbodiesel 2.0 zawsze jest łączony z napędem na 4 koła – bo łatwiej okiełznać w ten sposób jego potężny moment obrotowy.
Zawieszenie jest jędrne, ale zarazem bardzo komfortowe – świetnie informuje o podłożu, ale nigdy nie trzęsie i nie szarpie. Układ kierowniczy doskonale dostrojono do charakteru auta, a hamulce są bardzo dobre.
Nie da się ukryć, że Karoq jeszcze bardziej podziałał na moją wyobraźnię, niż wielki Kodiaq. Jest taki… optymalny. A przy tym ogromnie przyjazny. Także portfelowi…
Maciej Pertyński - jedyny polski juror w konkursie na Światowy Samochód Roku (WCOTY), dziennikarz motoryzacyjny i bloger (www.pertyn.com)