Awaria na duńskiej fregacie a sprawa polska
Po poważnej awarii systemów uzbrojenia na duńskiej fregacie Iver Huitfeldt w Kopenhadze doszło do trzęsienia ziemi. W mediach pojawiło się sporo głosów krytyki co do polityków, którzy od lat zaniedbują siły zbrojne, ale też w stosunku do wyższych oficerów, którzy nie potrafią walczyć o odpowiednie wyposażenie dla swoich ludzi i tuszują niedociągnięcia. W Polsce ten problem też występuje.
Duńska fregata rakietowa HDMS Iver Huitfeldt (F361) typu Iver Huitfeldt właśnie przedwcześnie wraca z misji na Morzu Czerwonym. Przyczyną jest poważna awaria systemów uzbrojenia, która stanowiła zagrożenie dla jednostki. Na początku marca br. okręt został zaatakowany przez cztery bezzałogowce. W ciągu godziny zestrzelone zostały wszystkie cztery cele.
Nie obyło się to jednak bez problemów. Wedle informacji przekazanych przez duńską Marynarkę Wojenną pojawiły się poważne problemy we współpracy pomiędzy radarami a systemem zarządzania walką, który uniemożliwił odpalenie pocisków RIM-162 Evolved Sea Sparrow Missile, w które uzbrojona jest jednostka.
Kiedy zawiodły pociski rakietowe dowódca okrętu, kmdr por. Sune Lund zdecydował się na użycie armat OTO Melara kal. 76 mm. Ku przerażeniu załogi około połowa pocisków eksplodowała wkrótce po opuszczeniu lufy. Bez żadnego wpływu na wrogie cele – czytamy w komunikacie Kongelige Danske Marine. Okręt musiał zużyć znacznie więcej amunicji, niż przewidywano.
Dopiero po chwili udało się uruchomić systemy rakietowe, które strąciły przynajmniej jednego z napastników. Problemy z systemami powtarzały się w następnych dniach podczas testów, a ich źródło było niejasne. Dowództwo królewskiej marynarki wojennej zdecydowało, że jednostka ma wrócić wcześniej z misji, aby nie narażać się na trafienie przez wrogie bezzałogowce.
Poważne zarzuty
Po powrocie kmdr por. Lund napisał list do polityków i wyższych oficerów, w którym opisał problemy okrętu. Problemy, o których wiedziano. Problem jest znany od lat, ale nie rozwiązano go. To ma kluczowe znaczenie dla budowania zaufania zarówno do uzbrojenia, jak i systemów fregat. Podkreślił, że mimo powagi problemu utrzymywano ułudę wysokiej sprawności.
Okazało się, że szef duńskiego resortu obrony Troels Lund Poulsen nie miał pojęcia o problemie, a wszelkie raporty utknęły poniżej. Stwierdził, że jest zaskoczony, że nie został o tym poinformowany.
– To nie do przyjęcia. Jeśli to, co jest napisane, jest prawdą, to oczywiście jest to bardzo poważne pod każdym względem. Następnie powiedziałbym, że naturalną rzeczą byłoby podzielenie się tą wiedzą i informacjami z duńskim parlamentem – mówił w duńskim parlamencie.
Sam minister Poulsen odwiedził Ivera Huitfeldta 29 stycznia, tuż przed wyjściem fregaty na misję. Wówczas admiralicja zapewniała go, że zarówno okręt, jak i załoga są dobrze przygotowane do wypełnienia zadania. Gdy dotarł do niego list kmdr. por. Lunda, a zarzuty o ignorowaniu awarii potwierdziły się, powziął natychmiastowe kroki.
Odwołany ze stanowiska został Dowódca Generalny, gen. Flemming Lentfer, a ponadto premier zapowiedział szczegółową kontrolę jego działań i działań wyższych oficerów. Jest to związane z tym, że nim Lentfer został Dowódcą Generalnym, pełnił funkcję dyrektora Departamentu Zakupów, Logistyki i Uzbrojenia, który odpowiadał m.in. za zamówienia, integrację i naprawę systemów wykorzystywanych przez duńską armię.
– Skandaliczne jest to, że życie duńskich żołnierzy zostało narażone na większe ryzyko, niż to konieczne – powiedział Simon Kollerup, rzecznik resortu obrony, na konferencji prasowej, podczas której poinformowano o odwołaniu gen. Lentfera.
– Więc coś takiego nie może mieć miejsca. Jestem nieco zaskoczony, że kiedy komunikaty napływają do systemu w Ministerstwie Obrony, nie trafiają one na poziom polityczny – dodał rzecznik.
Żadna nowość
Sytuacja, w której wojskowi przed politykami ukrywają rzeczywisty stan armii nie jest niczym nowym. Przecież Władimir Putin przez lata był karmiony historiami o potężnych pociskach rakietowych, które nie miały sobie równych na świecie, znakomitych czołgach, wspaniałych samolotach i niezwykle wysokim poziomie wyszkolenia żołnierzy.
Przykład malowania trawy na zielono szedł z góry w dół i na odwrót. Sprzęt był zawsze sprawny, żołnierz zawsze gotowy, a wyniki na ćwiczeniach i manewrach zawsze powyżej oczekiwań. Oficerowie niżsi stopniem dla świętego spokoju, albo nagród zawsze podkolorowali rzeczywistość, dowódca batalionu dodawał coś od siebie, pułku również dopisał, żeby dobrze wyglądało i w raporcie do dowódcy dywizji można było nabrać przekonania, że dysponują nie tylko Gwiazdą Śmierci, ale też żołnierzami, którzy są skrzyżowaniem Dolph Lundgren i Jean-Claude Van Damme z "Uniwersalnego Żołnierza".
Rosja to oczywiście ekstremalny przykład ukrywania problemów i tworzenia wiosek potiomkinowskich. W Polsce jednak takie przypadki też się zdarzają. Słynne stało się określenie "sprawny w ograniczonym zakresie", które pojawia się dość często w raportach. Oznacza ono, że pojazd jeździ, ale ma np. niesprawne systemy uzbrojenia, albo odwrotnie nie jeździ, ale może strzelać. Stoi jednak przy nim jak wół słowo "sprawny".
W kilku jednostkach inżynieryjnych powstało określenie "pług stacjonarny". Dotyczyło ono pojazdów inżynieryjnych, które z różnych powodów były niesprawne mechanicznie. Wówczas przechodziły z kategorii "pług mobilny" do "pług stacjonarny".
W zeszłym roku do do stałego zespołu NATO dołączył ORP "Generał T. Kościuszko". W MON i Marynarce Wojennej odczytywano to jako sukces. Powrót fregat do międzynarodowych zespołów był ważnym wydarzeniem. Problem w tym, że część jego systemów uzbrojenia jest niesprawna, a okręty nie mają pocisków przeciwokrętowych, których resursy skończyły się w 2014 i niepełny zapas pocisków przeciwlotniczych.
I nie jest to pierwszy taki przypadek. W 2016 Antoni Macierewicz wysłał "Kościuszkę" na Morze Egejskie, gdzie miał wziąć udział w operacji NATO. Wówczas również zachwycano się wysłaniem okrętu na międzynarodową misję i dołączeniem do najlepszych – Amerykanów, Francuzów, Włochów. Problem w tym, że okręt nie miał sprawnej nawet armaty 76 mm. Wcześniej na Morzu Czarnym w 2008 pojawił się ORP Generał K. Pułaski, który miał pół jednostki ognia pocisków przeciwlotniczych SM-1MR.
W tym przypadku wojsko i politycy ukrywali rzeczywisty stan przed opinią publiczną. Wojskowi rzadko mają odwagę mówić wprost. Nie może to dziwić patrząc na przykład kadm. Mirosława Mordela, który został odwołany ze stanowiska Inspektora Marynarki Wojennej w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych po ostrych słowach ws. politycznych decyzji o braku zakupu okrętów podwodnych.
Malowanie trawy na pewno nadal będzie trwało niezależnie od szerokości geograficznej. I nie zmienią tego zapewnienia żadnych polityków. Czy to duńskich, czy rosyjskich, czy też polskich. Jak sprzęt był "sprawny w ograniczonym zakresie" za czasów Siemoniaka, Macierewicza, czy Błaszczaka, tak jest "sprawny w ograniczonym zakresie" w czasach rządów Kosiniaka-Kamysza.