Rumuńskie miasto hakerów

Rumuńskie miasto hakerów

Rumuńskie miasto hakerów
Źródło zdjęć: © James Lauritz/Thinkstock
18.07.2011 10:18, aktualizacja: 18.07.2011 15:18

Magazyn Wired donosi o miejscu, w którego istnienie trudno uwierzyć. Ramnicu Valcea to rumuńskie miasto z populacją około 120 tys. osób. Jak w całym kraju, także i tutaj można znaleźć ubóstwo graniczące z nędzą, gdzie przy obdrapanych domostwach uginają się liny z praniem i biegają umorusane dzieci. Ten krajobraz raz po raz zostaje jednak naruszony przez przejeżdżającego luksusowego mercedesa lub ferrari, zmierzającego do dzielnic wielkich willi i ekskluzywnych sklepów. W jaki sposób dużej części mieszkańców tego miasta udało się dojść do takiego bogactwa? Kwestię rozjaśni nieco nazwa pod jaką miejscowość jest znana wśród społeczności internetowej na całym świecie: Hackerville.

Nazwa wcale nie jest przesadzona. Przez ostatnie dziesięciolecie do miasta spływała rzeka pieniędzy z całego świata. Rzeka pochodząca ze wszystkich możliwych rodzajów przestępstw internetowych: oszustw na eBayu, w serwisach pomocowych, przy obsłudze opłat online, ze skimmingu (kradzieży i handlu danymi z kart kredytowych), phishingu (kradzieży danych osobowych przez specjalnie przygotowane strony), z włamań do baz danych, zakładania kont bankowych na kradzione dokumenty czy przechwytywania gotowych kont.

Obraz
© (fot. James Lauritz/Thinkstock)

Co uderza w widoku przemykających aut wartych miliony Euro, to wiek ich kierowców. Zazwyczaj są to obwieszeni złotem panowie między 2. a 35 rokiem życia, którzy testują możliwości silników na każdym czerwonym świetle. Nie wszyscy oni są hakerami: część zarabia po prostu na mniej obrotnych, a posiadających potrzebną wiedzę informatyczną "wyrobnikach", część wyspecjalizowała się w oszustwach w e-handlu, część wyciąga cenne informacje z firm, które niewystarczająco zabezpieczyły się przed atakami typu malware.

Dlaczego akurat to miasto? Tak naprawdę nikt tego nie wie. Po przemianach przełomu lat 80-tych i 90-tych sytuacja ekonomiczna Rumunii była katastrofalna, a Ramnicu Valcea miała tyle szczęścia, że na jej terenie zachowały się liczące dziesięciolecia zakłady chemiczne oraz skromny przemysł turystyczny (miasto leży w Transylwanii), dające wielu mieszkańcom pracę. Kiedy pod koniec XX i na początku XXI wieku w kraju rozpoczęła się rewolucja internetowa, miasto dość szybko dorobiło się infrastruktury sieciowej.

Na początku szwindle były raczej nieudolne. Oszuści sprzedawali po prostu na aukcjach internetowych przedmioty, których nie posiadali, a potem cieszyli się z przesłanych przez firmę transferową pieniędzy. Nie starali się nawet przy tym ukryć swoich danych, czy w jakikolwiek sposób zadbać o swoje bezpieczeństwo, więc duży odsetek z nich był szybko łapany. Najczęściej chwytano ich w kafejkach internetowych, próbujących okantować kolejnego kupca na eBay. Zwykle od razu przyznawali się do winy. Z kolei inni, którzy trudnili się phishingiem, zakładali strony z mnóstwem błędów językowych (jako że poziom znajomości języka angielskiego w Rumunii był bardzo niski), które wzbudzały nierzadko nieufność w odwiedzających i - tym samym - nie spełniały swojego zadania.

Z czasem proceder zaczął przybierać bardziej profesjonalne kształty. Przestępcy zaczęli zatrudniać tzw. "strzałki" (my nazwalibyśmy je "słupami"), które zajmowały się tylko odbieraniem pieniędzy dla swoich szefów. Kiedy Rumunia zyskała złą sławę w internecie i nikt nie chciał już wysyłać pieniędzy do tamtejszych oddziałów Western Union i podobnych firm, "strzałki" zamieniono na "muły", czyli członków rodziny, którzy mieszkali za granicami państwa, głównie w najbogatszych krajach europejskich i odbierali pieniądze z przelewów. Twórcy stron także nie pozostawali w tyle - do tłumaczeń zatrudnili Anglików, a ich strony zaczęły wizualnie przypominać najbardziej godne zaufania zagraniczne serwisy. Przy oszustwach pracowały całe rodziny, a "strzałki" werbowało się wśród najbliższych znajomych, najczęściej tych, którzy dopiero co osiągnęli pełnoletność. W taki sposób biznes rozrastał się w najlepsze i zaczął być jedynym źródłem dochodu kolejnych klanów.

Zanim rumuńska policja zrozumiała z jakim problemem ma do czynienia, skala zjawiska była już tak duża, że rząd nie dysponował pieniędzmi, które były potrzebne na zorganizowanie służb mogących podjąć równą walkę z cyberprzestępcami. Zresztą trzeba powiedzieć sobie wprost, że zjawisko przynosiło gospodarce miasta i państwa same zyski, cierpiała tylko ich reputacja. W 201. roku aresztowano w całej Rumunii tylko 188 cyberprzestępców. Byli to osobnicy niższej rangi - grube ryby pozostały nietknięte.

Przestępczy proceder, którego beneficjentami jest większość mieszkańców miasta, nikogo tu nie dziwi, ani tym bardziej nie wywołuje sprzeciwu. Kiedy dziennikarz zapytał taksówkarza o źródło zarobków panów jeżdżących luksusowymi autami, ten uśmiechnął się, udał w powietrzu ruch pisania na klawiaturze i odpowiedział "kradną pieniądze z internetu". Najwięksi gracze żyją tu wręcz jak celebryci, wywołując piski młodych dziewcząt, gdziekolwiek się nie pojawią. Wielkość Ramnicu Valcea powoduje, że oszuści żyją obok siebie z oficerami, którzy powinni ich ścigać. Magazynowi Wired udało się porozmawiać z dwoma z nich, którzy z rozbrajającą szczerością stwierdzili, że "ich jest tylko dwóch, a tamtych 2 tys." Nie sposób oprzeć się wrażeniu, ze zjawisko znane pod nazwą "Hackerville" jest w Rumunii nie tylko tolerowane, ale wręcz pożądane. Dopóki nie wzrośnie poziom świadomości społecznej, władze będą robiły wszystko, żeby to intratne źródło dochodu przetrwało jak najdłużej.

JG/GB/GB

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (15)