Antoni Macierewicz i Michał Dworczyk podczas uroczystości przekazania żołnierzom WOT pierwszej partii karabinków "GROT"© PAP | Marcin Obara

Rozdzióbią nas kruki i drony, czyli modernizacja po polsku

Łukasz Michalik

Goryle, orki, głuszce i kruki, wokół nich czające się do skoku karakale. Ta imponująca menażeria to nazwy wojskowych programów modernizacyjnych i rozwojowych, których – z różnych przyczyn – nigdy nie zakończyliśmy. Co się stało z planami, które miały przenieść Wojsko Polskie w XXI.

Jest rok 2015. W Polsce trwają testy francuskich śmigłowców Caracal. To jeden z ostatnich etapów rozpoczętego trzy lata wcześniej programu, którego celem było zastąpienie podstarzałych Mi-8 i Mi-17 nowoczesnymi maszynami.

Caracale to śmigłowce nieźle oceniane przez ekspertów, które, co wynika z procedury przetargowej, spełniają także polskie wymagania. Jest z nimi tylko jeden problem: proces wyboru rozpoczął się, gdy rządziła koalicja PO-PSL, ale teraz do przejęcia władzy szykuje się ekipa PiS. Jej francuskie maszyny się nie podobają.

Bez komentarza

Politycy partii Jarosława Kaczyńskiego stawiają ostatecznie na swoim. W 2016 roku - po objęciu władzy w MON przez Antoniego Macierewicza - negocjacje zostają zerwane, a Polska ma zapłacić francuskiemu koncernowi Airbus 80 mln zł odszkodowania.

Rzut oka na kulisy tych wydarzeń rzuca serwis Poufna Rozmowa, publikujący fragmenty korespondencji polityków rządzącej partii. Choć bezpośrednio zainteresowani nigdy nie potwierdzili prawdziwości ujawnionej korespondencji, wielokrotnie robili to ich partyjni koledzy. Czego dowiadujemy się w kwestii Caracali?

Choćby tego, że Antoni Macierewicz, Bartosz Kownacki oraz przyszły szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego Piotr Bączek wspólnie tworzyli strategię, mającą podważyć wyniki przetargu. Przygotowywali narrację na temat rzekomych (prokuratura odmówiła postawienia zarzutów) nieprawidłowości, których dopuścili się ich poprzednicy.

Wiele informacji o tym, co działo się w MON pod kierownictwem Macierewicza (w 2018 roku zastąpił go Mariusz Błaszczak), przedostaje się do opinii publicznej po wycieku domniemanej zawartości skrzynki mailowej ministra Michała Dworczyka.

"Niekompetencja, nieudolność, głupota, a czasem też ciemne interesy są zawsze podlewane w MON, PGZ i u nas w polityce obrzydliwym sosem bogoojczyźnianych frazesów" – miał pisać Dworczyk. Miał również dodawać, że "wywalamy dziesiątki milionów złotych w błoto".

Śmigłowiec EC-725 Caracal w 33 Bazie Lotnictwa Transportowego w Powidzu. Maj 2015 roku
Śmigłowiec EC-725 Caracal w 33 Bazie Lotnictwa Transportowego w Powidzu. Maj 2015 roku© PAP | Jakub Kaczmarczyk

11 stycznia 2022 roku zweryfikować rewelacje z upublicznionych maili chcieli posłowie z sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Oczekiwali informacji "na temat treści ujawnionych w mediach wiadomości e-mail wysyłanych m.in. pomiędzy Ministrem Michałem Dworczykiem oraz Premierem Mateuszem Morawieckim w zakresie kwestii dotyczących obronności i bezpieczeństwa Polski oraz funkcjonowania Ministerstwa Obrony Narodowej".

Spełzło na niczym. Posiedzenie komisji opuścił zarówno wiceszef MON Wojciech Skurkiewicz, jak i pozostali przedstawiciele opcji rządzącej, w tym Antonii Macierewicz.

Wiceminister Skurkiewicz uzasadniał: - Ani strona rządowa, tym bardziej Ministerstwo Obrony Narodowej, w żaden sposób nie odnosi się i nie komentuje informacji, które są zawarte na rosyjskich portalach czy reglamentowanych portalach przez Kreml.

Od Sasa do Lasa

Politycy Zjednoczonej Prawicy sprawy więc nie komentują. A co mówią fakty?

Gdyby trzymać się pierwotnego harmonogramu, to w 2022 roku polscy żołnierze odbieraliby ostatnie z 50 zamówionych śmigłowców. Obok maszyn wielozadaniowych miały to być również śmigłowce przeznaczone dla lotnictwa morskiego, a także specjalistyczny wariant do ratownictwa bojowego (CSAR).

Łączyć miał je jeden typ maszyny, a różnić – wersje wyposażenia, rzutujące na możliwości, ale i cenę poszczególnych egzemplarzy. Jeden typ śmigłowca miał obniżyć koszty związane ze szkoleniem i logistyką, a jednorazowe, duże zamówienie – pozwolić na wynegocjowanie dobrych warunków z producentem sprzętu. Wartość kontraktu wynosiła 13,3 mld złotych.

Skoro jednak nie ma Caracali, to co mamy w zamian? Jeszcze w styczniu 2017 roku Antoni Macierewicz zapowiadał dostawę w ciągu roku 16 śmigłowców.

Minęło 5 lat - na razie zamówiono tylko 12 nowych maszyn, na dodatek dwóch różnych typów. Pierwszy to śmigłowce AW101, zamówione dla lotnictwa morskiego z przeznaczeniem do zadań związanych z wykrywaniem i zwalczaniem okrętów podwodnych (ZOP). Prawdopodobnie zostaną kiedyś uzupełnione o kolejny typ śmigłowca, bo – w ramach programu Kondor – Marynarka Wojenna poszukuje od 4 do 8 egzemplarzy śmigłowców pokładowych.

Drugim typem nowych śmigłowców, używanych przez polskie wojsko, są S-70i Black Hawk, kupowane po kilka dla sił specjalnych. Czy fakt, że Black Hawki są używane przez specjalsów, zaważy w przyszłości na wyborze śmigłowca wielozadaniowego dla reszty wojska?

To przypuszczenie, którego nie sposób wykluczyć. Problem w tym, że konkretów na temat nowego śmigłowca wielozadaniowego na razie brak.

Wiadomo za to, jak wygląda nowa polityka zakupowa. Zamiast przetargów - zakupy z wolnej ręki. Zamiast wieloletnich analiz i eksperckich studiów - szybkie decyzje podejmowane przez polityków. Zamiast offsetu – transfer pieniędzy polskich podatników do zagranicznych producentów.

Posiedzenie sejmowej Komisji Obrony Narodowej w sprawie afery e-mailowej. Wiceminister Wojciech Skurkiewicz odmówił wyjaśnień i opuścił salę
Posiedzenie sejmowej Komisji Obrony Narodowej w sprawie afery e-mailowej. Wiceminister Wojciech Skurkiewicz odmówił wyjaśnień i opuścił salę© East News | Jakub Kamiński

Wiele zastrzeżeń budzi także przyjęty w ostatnich latach tryb zakupów, w którym decyzji o wyborze konkretnego typu sprzętu nie poprzedza procedura przetargowa, a wielomiliardowe wydatki nie przekładają się na korzyści dla polskiego przemysłu.

Zwraca na to uwagę gen. dyw. w st. spocz. Leon Komornicki z Fundacji Instytut Bezpieczeństwa i Strategii: - Kupowanie za granicą bardzo drogiego i potrzebnego uzbrojenia bez offsetu i transferu technologii do naszego przemysłu obronnego oraz bez kompleksowego jego techniczno-bojowego i szkoleniowego oprzyrządowania (…) jest marnotrawieniem pieniędzy na przedsięwzięcie, które na w wypadku nagłej napaści na nasz kraj, będzie w ograniczonym zakresie lub całkowicie bojowo bezużyteczne!

Krab, czyli jak długo można budować podwozie

28 grudnia 2021 roku 21. Brygada Strzelców Podhalańskich otrzymała 8 armatohaubic Krab wraz z kompletem pojazdów towarzyszących.

- To jest pierwsza z trzech baterii, która trafi do dywizjonu artylerii. Kolejne dwie baterie trafią na wyposażenie tego dywizjonu w roku przyszłym (…) – powiedział podczas uroczystego przekazania Krabów minister obrony, Mariusz Błaszczak.

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – a sądząc po dotychczasowych dostawach, nie jest to wykluczone – do 2024 roku w Wojsku Polskim będzie służyć docelowe 120 armatohaubic.

Tempo wymiany starych, postsowieckich Goździków na nową artylerię raczej nie budzi zastrzeżeń, ale warto pamiętać, kiedy zapadły kluczowe decyzje w sprawie Kraba. Gdy podziwiamy dzisiaj nowoczesną, polską artylerię, pamiętajmy, że to efekt przetargu zorganizowanego jeszcze w XX wieku!

Polska armatohaubica Krab - brytyjskie działo w brytyjskiej wieży na koreańskim podwoziu
Polska armatohaubica Krab - brytyjskie działo w brytyjskiej wieży na koreańskim podwoziu© East News | Rafal Oleksiewicz/REPORTER

To właśnie w 1999 roku, po dwóch latach prób zapadła decyzja o licencyjnej produkcji w Polsce brytyjskiego systemu wieżowego AS-90. Podwozie dla nowego sprzętu miało powstać w Polsce. I powstawało. Przez 15 lat. Dodatkowo w polskich kadłubach wykryto mikropęknięcia, a poszukiwanie źródła problemu ujawniło, że podwozia, zostały zespawane z blach pancernych kupionych w 2000 roku, a wyprodukowanych w roku 1989 r.

Trudno się dziwić, że MON stracił cierpliwość i w 2012 roku zapadła decyzja o kupieniu za granicą licencji na podwozie – wybór padł na podwozie K9, opracowane przez HanwhaTechwin (Samsung Techwin). I oto jest polski Krab: brytyjskie działo w brytyjskiej wieży na koreańskim podwoziu. A wszystko integrowane w Polsce.

Sen o żelaznym Wilku

O Krabach można przynajmniej powiedzieć, że już są. A co z polskimi czołgami?

Tych nie ma i raczej nie będzie – jako kraj utraciliśmy kluczowe kompetencje w zakresie budowy ciężkiego sprzętu pancernego. Czasy, gdy Polska była w stanie solidnie zmodernizować postsowiecki T-72 siłami własnego przemysłu, doprowadzając je do standardu PT-91 Twardy, a nawet zdobyć tym sprzętem duże zamówienie zagraniczne, to dziś bardzo odległa przeszłość.

Mamy za to w użytku aż trzy typu czołgów (w kilku wersjach). A to nie koniec. Niebawem – gdy do skutku dojdzie zapowiedziany przed rokiem zakup amerykańskich Abramsów – Polska będzie światowym ewenementem, użytkując aż cztery typy czołgów podstawowych i dla każdego z nich utrzymując zaplecze logistyczne.

Warto przypomnieć, że według analiz z początku lat 90., czołgi T-72 powinny zostać wycofane przez Polskę na początku wieku. Miał je zastąpić polski czołg Goryl, ale – nie pierwszy raz – skończyło się na ambitnych planach. A T-72 jak służył, tak nadal w służbie pozostaje.

W teorii unifikację sprzętu pancernego może przynieść program Wilk, po którym w polskim wojsku pozostałyby Abramsy i nowy, perspektywiczny typ czołgu. Jaki sprzęt jest brany pod uwagę?

Filary europejskiego programu MGCS (MainGroundCombat System), czyli Francja i Niemcy, do tej pory bardzo wstrzemięźliwie podchodzili do ewentualnego udziału w nim Polski. Zwłaszcza że na szali leży gigantyczne zamówienie, obejmujące około 600 czołgów – to więcej, niż chcą zamówić Francja i Niemcy łącznie. Co będzie odpowiedzią na polskie potrzeby?

Jakaś wersja koreańskiego czołgu K2, oferowanego obecnie m.in. Norwegii? A może nowa konstrukcja, o której wspomina włoski koncern Leonardo?

Już teraz można wyrazić przypuszczenie graniczące z pewnością, że – obojętnie, kto wygra przetarg na Wilka – będzie to konstrukcja zagraniczna lub budowana ze znacznym udziałem zagranicznego partnera.

Choć – o czym warto wspomnieć - wiceminister aktywów państwowych Zbigniew Gryglas przekonywał niedawno, że "zaczynamy od armat, bwp, by finalnie produkować także czołgi, śmigłowce i inną broń potrzebną do odstraszania i skutecznej obrony Rzeczypospolitej."

"…na dnie z honorem lec!"

A może skuteczniej modernizuje się Marynarka Wojenna? Niestety, ten trop również jest fałszywy. Choć politycy dumnie zapowiadają polskie fregaty Miecznik, to – na razie – symbolem modernizacji polskiej marynarki wojennej pozostaje nieszczęsny dozorowiec Gawron: okręt wielkości korwety, uzbrojony jak patrolowiec, kosztujący tyle, co prawdziwa korweta, i budowany przez 14 lat.

Sztandarowym przykładem decyzyjnego bezwładu jest los polskiej floty podwodnej, czy raczej tego, co z niej pozostało. Historia zatoczyła bowiem koło – w 2022 roku Polska flota podwodna wróciła do punktu, w jakim była w roku 2002. Wycofano wówczas stare, postradzieckie okręty projektu 641 – ORP Wilk i Dzik, pozostawiając całkiem jeszcze nowy, bo zbudowany w latach 80., ORP Orzeł.

Do służby przyjęto przekazane przez Norwegię Kobbeny – małe, budowane w latach 60. okręty podwodne, określane jako rozwiązanie pomostowe. Miały pomóc polskim marynarzom doczekać nowych okrętów podwodnych z prawdziwego zdarzenia – docelowych jednostek, które zapewniłyby polskiej marynarce nowe możliwości na wiele lat.

Od tamtego czasu minęło 20 lat. Muzealne Kobbeny zostały już wycofane, dramatycznie stary ORP Orzeł stał się obiektem niewybrednych żartów (ministerstwo obrony zapewnia, że okręt nie stanowi zagrożenia dla załogi!), a nowych okrętów podwodnych jak nie było, tak nie ma. I nie wiadomo, kiedy będą, bo program modernizacyjny Orka – po fiasku prowadzonych ze Szwedami, wstępnych rozmów – wisi dzisiaj na kołku.

Miliardy dla Amerykanów

Przetarg na kołowy transporter opancerzony, poszukiwania samobieżnej haubicoarmaty, wdrożenie przeciwpancernych pocisków kierowanych czy wyłanianie zwycięzcy w konkursie na samolot wielozadaniowy to przykłady podejmowanych lata temu decyzji, którym polska armia zawdzięcza używany obecnie, nowoczesny sprzęt.

Celem prowadzonych od początku XXI wieku przetargów był nie tylko możliwie szybki zakup potrzebnego uzbrojenia, ale także tworzenie wartości dodanej dla polskiego przemysłu – transfer technologii, wiedzy, zdobywanie przez polską zbrojeniówkę (i nie tylko!) nowych kompetencji.

Mateusz Morawiecki, Andrzej Duda, Mariusz Błaszczak i ambasador USA Georgette Mosbacher podczas podpisanie umowy na zakup samolotów F-35. Styczeń 2020 roku
Mateusz Morawiecki, Andrzej Duda, Mariusz Błaszczak i ambasador USA Georgette Mosbacher podczas podpisanie umowy na zakup samolotów F-35. Styczeń 2020 roku© East News | Zbyszek Kaczmarek/REPORTER

Tego dalekosiężnego planowania obecnie brakuje – decyzje są podejmowane ad hoc, pod wpływem nagłej konieczności czy, co gorsza (o czym także dowiadujemy się z Poufnej Rozmowy) – w wyniku kalkulacji politycznych, niemających bezpośredniego związku z obronnością. Efekt jest taki, że za dziesiątki miliardów złotych kupujemy sprzęt z wolnej ręki – głównie od producentów amerykańskich.

Zakup samolotów F-35 (ok. 17 mld zł), dronów BayraktarTB2 (od Turcji – za ok 1 mld zł), systemu przeciwlotniczego Patriot (co najmniej 16 mld) czy dwóch batalionów czołgów Abrams (23 mld zł) to ogromny wydatek, który mógłby przynieść znaczne korzyści nie tylko polskiej obronności, ale i gospodarce.

Nie przyniesie. W jednym z wywiadów dobitnie podsumował to gen. Mirosław Różański: "Wszelka narracja, która zakłada, że my coś zyskamy na zakupie tych czołgów, jest kierowana przez osoby, które niewiele wiedzą na temat kupowania sprzętu od Amerykanów".

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (912)