Przesiadłem się na nową generację Oura ringa. Różnicę czuć od razu
Co ma Oura gen4, czego nie miała poprzedniczka? Czy warto sięgnąć po najnowszy produkt fińskiej firmy? Jakie odczucia mam po kilku tygodniach ze sprzętem? Oto moje pierwsze wrażenia.
Rynek technologii ubieralnych (Wearables), w ostatnich latach przechodzi prawdziwą rewolucję. Smartwatche i smartbandy muszą się mierzyć z coraz większym graczem tego segmentu, czyli ze smart ringami. Zakotwiczona na rynku jest fińska Oura, bardzo mocno swoją obecność zaznaczył Samsung, a pomiędzy nimi próbują się przebić rosnące jak grzyby po deszczu kolejne produkty z Chin. Jest w czym wybierać.
Na wstępie zaznaczę, że od lat prywatnie używam Oura ringa trzeciej generacji w wersji Heritage (tego z wypłaszczoną górą pierścionka). Do testów produktu czwartej generacji podchodziłem więc z poziomu użytkownika doskonale zaznajomionego z marką. Ten tekst nie będzie więc do końca wrażeniami człowieka, który z taką technologią ma do czynienia po raz pierwszy. Wielokrotnie wręcz będę się odnosił do starszej wersji ringa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dlaczego jest problem z recyklingiem plastiku?
Nowy design. Jest prościej i wygodniej
Po kilku latach z trzecią generacją, na mój palec trafił najnowszy produkt Oura. Sprawdziłem go w różnych sytuacjach i podzielę się z wami pierwszymi wrażeniami z użytkowania. Pierwszy w oczy rzuca się nowy design. Na testy trafił do mnie pierścionek w kolorze Stealth, czyli matowej czerni. Jest to jeden z najczęściej wybieranych przez mężczyzn wariantów kolorystycznych, chociaż od razu warto zaznaczyć, że za nieco lepszy (moim zdaniem) wygląd, należy dopłacić aż 50 euro względem zwykłego, czarnego ringa. Czy warto? To już kwestia bardzo subiektywna.
Dużą zmianą wobec poprzedniej generacji jednak coś, co widać nieco mniej, czyli wewnętrzna część urządzenia. W trzeciej generacji wnętrze wykonane było z żywicy epoksydowej. Było to spowodowane wystającymi nieco czujnikami, które zbierały dane o naszym stanie zdrowia. Oura gen3 miał trzy wystające kopułki na dolnej części wnętrza pierścionka. Bywało to niewygodne, a żywica sprawiała, że urządzenie potrafiło odparzać się na palcu.
W czwórce takich problemów nie ma. Materiał wyścielający wnętrze zastąpiono tytanem. Czujniki, które wcześniej zatopione były w żywicznych kopułach, teraz są niemal niewyczuwalne i dobrze ukryte we wnętrzu metalowej obudowy. Aluminium dużo przyjemniej leży na palcu i nie powodu żadnych nieprzyjemności. Osoby, które nosiły poprzednią generację uprzedzam jednak, aby bardzo przyłożyły się do noszenia zestawu mierzącego palec. Kupowanie ringa w oparciu o numerację poprzedniej generacji może okazać się złym pomysłem. Aluminium jest bowiem dużo bardziej śliskie i ring, który dzięki żywicy bardzo dobrze się trzymał w generacji 3, może w najnowszej po prostu zsuwać się z palca.
Aplikacja, którą dobrze znam
W kwestii software’u, czyli aplikacji, która sparowana jest z urządzeniem, niemal nic się nie zmieniło. Osoby, które przesiadają się z trójki na czwórkę nie zauważą wielu zmian. Główna, która rzuciła mi się w oczy, to szybkość odczytu danych i ich precyzja. Widać, że między generacjami nastąpiła tu znacząca zmiana.
Aplikacja jest bardzo czytelna. Dowiemy się z niej, jak spaliśmy, jaki poziom stresu towarzyszył nam w ciągu dnia, przeanalizujemy swoją aktywność fizyczną i wiele innych rzeczy. Dla kobiet przewidziane jest również dobrowolne (trzeba wyrazić oddzielną zgodę) monitorowanie cyklu. Osoby, którą mieć jeszcze większą kontrolę nad swoim ciałem, mogą do aplikacji wprowadzać także każdy zjedzony posiłek i wypitą wodę.
Jest jednak bardzo ważne zastrzeżenie. Aplikacja Oura działa w modelu subskrypcyjnym. Aby mieć pełny dostęp do wszystkich zbieranych danych, należy co miesiąc zapłacić 5,99 euro miesięcznie, bądź 69,99 euro rocznie. W ramach płatnego pakietu użytkownik ma dostęp do bardzo pogłębionych analiz snu, stresu, temperatury, ciała, gotowości i wielu innych. Z punktu widzenia osoby, która korzysta z tego rozwiązania od kilku lat, mogę przyznać, że dokładne, długoterminowe dane na temat mojego snu, pozwoliły mi realnie go poprawić. Czy reszta danych była dla mnie rewolucyjna? Nie bardzo.
Dla kogo są smart ring?
Dochodzimy do najważniejszego pytania - po co? Wielokrotnie spotkałem się ze zdziwieniem, że wybieram smartringa kosztem smartwatcha. Czemu wolę nosić coś na palcu, niż zbierać więcej i bardziej precyzyjnych danych za pomocą "mądrego" zegarka, a dodatkowo mieć jeszcze informacje o SMS-ach, czy notyfikacjach z aplikacji.
Odpowiedzi są dwie. Po pierwsze… lubię analogowe zegarki. Robiłem podejście do smartwatcha, ale zegarek jest dla mnie też biżuterią. Cenię sobie eleganckie, klasyczne zegarki. No tak już mam. Po drugie, notyfikacje i SMS-y. To dla mnie minus, a nie plus. W czasach totalnego przebodźcowania, dorzucanie sobie jeszcze zegarka, który co chwilę świeciłby do mnie wyświetlaczem z jakiegoś błahego powodu, byłoby dla mnie uciążliwe. Tak, wiem, że pewnie da się te notyfikacje ograniczyć, ale to nadal nie to, czego szukam.
Nie wyobrażam sobie również spania, czy pływania w zegarku. A właśnie o zbieranie danych podczas snu i aktywności fizycznych chodziło mi przede wszystkim.
Pierwsze wrażenia z Oura ring gen4
Oura ring gen4 robi to, co robił jego starszy brat, ale jest w tym szybszy, lepszy, a do tego jest wygodniejszy i moim zdaniem ładniejszy. To po prostu ewolucja względem poprzednika. Dla osoby, która nigdy nie nosiła tego typu urządzenia, kontakt z tym produktem może jednak wywołać spory szok i efekt "wow". Jest to bardzo przydatny kawałek technologii, który potrafi ułatwić życie.
- Nowoczesny design
- Czas na jednym ładowaniu
- Intuicyjna aplikacja
- Dokładne analizy danych
- Wygoda
- Model subskrypcyjny
- Cena