Piosenki, które wróciły na szczyty list przebojów. Wskrzesiły je memy
Najlepsze piosenki to te, który już raz słyszeliśmy – to jedna z lekcji z kultowego filmu "Rejs". W jakiś sposób wyjaśnia to boom na popkulturę sprzed 20. i 30. lat. Ale niektóre utwory przeżywają drugą młodość z zaskakującego powodu - przez żarty internautów.
05.03.2018 | aktual.: 06.03.2018 12:21
Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, taka jest właśnie prawda. Artyści jednego przeboju czy popularne zespoły, które osiągnęły szczyt dawno temu, powracają w postaci remiksów, żartów czy viralowych obrazków. Trzy z nich wyróżniają się szczególnie.
Zostałeś zrickrollowany
"Never Gonna Give You Up" Ricka Astleya stanowił pierwszą retro piosenkę, którą kultura internetowa wchłonęła i uczyniła jednym ze swoich elementów. Pierwotnie utwór ujrzał światło dziennie w 1987 roku - przez jakiś czas był na szczycie list przebojów w kilku krajach. Ot, historia jakich wiele – jeden hit, chwilowa chwała, później odejście w zapomnienie.
Do czasu. W 2007 roku Rick Astley powrócił do świadomości słuchaczy poprzez RickRollling – formę internetowego żartu. Na jednym z forów obrazkowych pojawiło się wideo, które miało być zapowiedzią gry "Grand Theft Auto IV" – oczekiwania wobec niej były ogromne, więc internauci rzucili się, by obejrzeć film. Jakież było ich rozczarowanie, gdy zamiast trailera, zobaczyli rudego Brytyjczyka z mikrofonem. Zaskoczenie było na tyle duże, że dowcip przyjął się najpierw na forum, a później rozprzestrzenił się po całym świecie. Dobrze pamiętam "rickrollowanie" także na polskich forach.
Rickrolling stał się tak popularny, że pierwszego kwietnia 2008 roku, czyli w Prima Aprilis, wszystkie polecane wideo na serwisie YouTube przenosiły widza na "Never Gonna Give You Up" właśnie. W tym samym roku Astleya nominowano do nagrody MTV za najlepszy utwór w historii, w wyniku zmasowanej akcji internautów, głosujących na stronie stacji. Sam nominowany odniósł się do zdarzenia, stwierdzając, że MTV zostało "zrickrollowane". To był jeden z pierwszych virali, który zrobił tak dużą karierę.
I bless the rains down in Africa
Cofnijmy się teraz do września roku 1982 i trochę innego przypadku. Toto, znana, lubiana i koncertująca do dziś amerykańska kapele rockowa, wydała właśnie singiel "Africa". Łzawa i sentymentalna piosenka szybko podbiła świat, plasując się na pierwszych miejscach list przebojów w wielu krajach. Do dziś można na nią trafić w radiostacjach, ale to już raczej II liga przebojów - nie znajdziemy jej w Topie Wszech Czasów Trójki czy najpopularniejszym w Polsce radiu internetowym.
W czym tkwi sukces utworu o kontynencie, na którym muzycy nie postawili swojej stop, kiedy powstawał? Jeff Porcaro, który ją napisał, powiedział, że tekst jest o białym chłopaku, który próbuje napisać piosenkę o Afryce, ale zna ją tylko z telewizji bądź opowieści. Można powiedzieć, że to taka nostalgia za miejscem, w którym nigdy się nie było.
A że millenialsi uwielbiają wszystko, co retro, łzawy utwór o miejscu, w którym nigdy się nie było, uderzył w ich czułą strunę. Dla wielu jest to zapis czystych i szczerych emocji. Kate Miltner, badaczka Internetu z Uniwersytetu w Południowej Kalifornii, określiła to podejście jako "fetyszyzację szczerego i czystego, która pojawia się w kulturze internetu".
Oczywiście, do wskrzeszenia tego utworu przyczyniło się również mnóstwo przeróbek, remiksów czy coverów - na przykład zagranych przez... stacje dyskietek. Ostatnio internet zalała też fala memów, które przypomniały o kawałku tuż w okolicach jego 35 roniczy. "Mój syn ma 30 lat i czasem chodzi do klubów. Kiedyś powiedział mi: Tato, nie uwierzysz. Ludzie wariują, kiedy na imprezie puszczają twoją piosenkę" - opowiadał gitarzysta Toto, Steve Lukather.
Somebody once told me...
Na koniec coś dla odrobinę młodszych czytelników. W 2001 roku do kin trafił "Shrek" – animacja, będąca satyrą na tradycyjne baśniowe tropy. Z miejsca została wielkim hitem, a dzięki przemyślanemu dubbingowi Bartosza Wierzbięty niektóre teksty z polskiej wersji weszły na jakiś czas do słownika każdego dziecka i nastolatka. Przygoda ogra, jego przyjaciela Osła i księżniczki Fiony nie byłyby jednak takie same, gdyby nie pewna piosenka.
Chodzi oczywiście o "All Star" w wykonaniu Smash Mouth, od którego zaczyna się film. Co prawda utwór w momencie wydanie w 1999 r. zajął czwarte miejsce na liście przebojów w USA, ale nieśmiertelność zapewniła mu obecność na ścieżce dźwiękowej "Shreka".
Tutaj początkiem całego fenomenu pozostaje ledwie kilkusekundowe wideo, zamieszczone 2014 r. przez użytkownika Advicecersas na YouTubie. Parodia intra do pierwszej części "Shreka" była tak absurdalna, że dość szybko zyskała kilka milionów wyświetleń. A utwór Smash Mouth zaczął przeżywać drugą młodość.
Trudno tak naprawdę zliczyć, na ile sposobów przerabiano "Smash Mouth" – utwór był zwalniany, przyspieszany, grany tylko w jednej tonacji, podmieniano każdy wyraz w tekście na słowo "Somebody", a nawet przerobiono całość na awangardowe "Święto Wiosny" Igora Strawińskiego.
Paul Delisle, basista Smash Mouth, w jednym z wywiadów odniósł się do ponownej popularności hitu z 1999 roku. – To o tyle zabawne, że większość naszych fanów nie wie nawet, co to jest mem. Nawet my na początku nie mieliśmy pojęcia – przyznał.
Skąd w ogóle wzięła się nowa popularność "All Star"? Warto zwrócić uwagę przede wszystkim na odrobinę infantylny tekst i melodię, która momentalnie wpada w ucho – to idealne połączenia, z którego można stworzyć ironiczną serię memów. Nie mówiąc już o tym, że sam Shrek również przeżywa swoja drugą młodość w sieci – ale to już temat na inną opowieść.