Pierwszy as pancerny II wojny światowej. Polak, który niszczył niemieckie czołgi maszyną wielkości Malucha
Kampania wrześniowa nie dała polskim czołgistom wielu okazji do pokazania wojennego kunsztu. Mimo tego jeden z nich zapisał się w historii broni pancernej. Dowodząc lekką, słabo opancerzoną tankietką, stał się prawdziwym łowcą niemieckich czołgów.
Potyczka pod Pociechą
Był 18 września 1939 roku. Podchorąży Orlik nie miał chwili do stracenia. Słyszał coraz głośniejszy odgłos czołgowych silników. Wrogów było z pewnością kilku, a polskie tankietki, uzbrojone jedynie w karabiny maszynowe, były w starciu z czołgami zupełnie bezbronne. Orlik nakazał im zostać z tyłu. Jedyną nadzieją na ocalenie było 20-mm działko zamontowane w jego wozie.
Gdy zza pobliskiego młodnika wyjechał pierwszy czołg z białym krzyżem na wieży, podchorąży bez wahania nacisnął spust działka. Basowy odgłos strzałów z – jak nazywano ten sprzęt przed wojną – najcięższego karabinu maszynowego, wykrzesał na pancerzu wroga błysk. Niemiecki wóz zatrzymał się, ale podchorąży nie miał czasu, by przyjrzeć mu się dokładniej. Zza drzew wyjechał kolejny czołg, którego dowódca usiłował ukryć się za unieruchomionym poprzednikiem. Dwa pierwsze pociski nie zrobiły na przeciwniku wrażenia. Niemiecka maszyna przyspieszyła i ryjąc piasek gąsienicami usiłowała uciec spod ostrzału. Na próżno!
Po celnych strzałach drugi czołg stanął w płomieniach, gdy zza niskich drzewek wyjechała trzecia maszyna. Jej dowódca na pełnym gazie usiłował wyrwać się z pułapki. Prawie mu się to udało – dzięki szybkości opuścił pole ostrzału Polaka, który nie mógł uchwycić go w celownik. Błyskawiczna zmiana położenia tankietki pozwoliła jednak dokończyć dzieła zniszczenia. Strzały oddane z minimalnej odległości, nie większej niż 60 metrów, nie mogły chybić. Trzeci czołg nieprzyjaciela zatrzymał się, a kolejnego nie było – walka była skończona.
Edmund Roman Orlik nie miał czasu na świętowanie zwycięstwa. Jego oddział – 71. dywizjon pancerny Wielkopolskiej Brygady Kawalerii już nazajutrz wziął udział w ciężkich walkach o Sieraków, w czasie których 21-latek zniszczył prawdopodobnie 7 kolejnych czołgów. Podchorąży nie wiedział również, że rozpoczęta 18 września seria zwycięskich pojedynków z niemieckimi czołgami przyniesie mu – zapomnianą przez dziesięciolecia – sławę najskuteczniejszego polskiego pancerniaka, a zarazem pierwszego asa pancernego II wojny światowej.
Szkic starcia pod Pociechą, wykonany po walce przez Edmunda Orlika
Tankietki kontra czołgi
Wszystkie swoje zwycięstwa podchorąży Orlik uzyskał, dowodząc tankietką TKS – miniaturowym, bardzo lekkim, słabo opancerzonym pojazdem. Jak to możliwe, że dowodząc takim sprzętem był w stanie przetrwać starcie z niemieckimi czołgami? Wiele zależało od taktyki – jako dowódca grupy trzech tankietek wypracował sposób działania, gdzie dwa słabiej uzbrojone pojazdy, pozostając w ukryciu, osłaniały jego TKS-a, który był w stanie gwałtownie wychylać się zza osłon, a po oddaniu strzałów szybko zmienić pozycję.
Używane przez polskie wojsko tankietki bazowały na brytyjskim pojeździe Carden-Loyd. Do oryginalnej konstrukcji wprowadzono bardzo wiele udoskonaleń. W latach 30. powstało w Polsce około 600 takich maszyn, produkowanych początkowo pod nazwą TK-3, a później, po modernizacji, jako TKS. Były to prawdziwe maleństwa - 2,5 metrowy kadłub mieścił 2 członków załogi, osłoniętych pancerzem o grubości 3-10 mm. Ze względu na słabe opancerzenie i uzbrojenie przewidywano używanie tych 2,5-tonowych pojazdów w roli wozów rozpoznawczych.
Wiosną 1939 roku zapadła decyzja o kolejnej modernizacji. Część tankietek miała zostać przezbrojona w broń, którą dzisiaj nazwalibyśmy działkiem, a która przed II wojną nosiła w Polsce nazwę NKM – najcięższy karabin maszynowy. Połączenie go z podwoziem tankietki dało zupełnie nową jakość. Powstał pojazd lekki i zwrotny, bardzo mały – a zatem trudny do trafienia - a przy okazji uzbrojony w skuteczną broń. Niemieccy pancerniacy nazywali go Karaluchem.
Karabin maszynowy wz. 38FK
NKM, czyli zwierzyna zmienia się w myśliwego
Warto w tym miejscu rozprawić się z popularnym mitem. Najsłynniejsze niemieckie czołgi, Tygrysy i Pantery, pojawiły się na frontach, gdy Niemcy zaczynali przegrywać. Swoje największe sukcesy – kampanię w Polsce, pokonanie Francji, podejście pod Moskwę czy nawet większość błyskotliwej kampanii w Afryce – Wehrmacht osiągnął, dysponując w znacznej cześci lekkimi, słabo opancerzonymi i uzbrojonymi czołgami.
Tym, co stanowiło o potędze niemieckiej broni pancernej w pierwszych latach wojny była nie siła armat i pancerza, ale umiejętne dowodzenie, dobre wyszkolenie załóg, sprawnie działająca łączność i współpraca z innymi rodzajami wojsk.
Dlatego podchorąży Orlik – w cywilu urodzony w Rogoźnie student architektury – mógł, przy odpowiedniej taktyce, nawiązać walkę z przeciwnikiem. Choć jego maszyna mogła zostać wyeliminowana jednym trafieniem, dysponowała zarazem skuteczną bronią, zdolną do zwalczania każdego niemieckiego czołgu tamtego okresu. Podczas gdy zwykły TKS, uzbrojony jedynie w karabin maszynowy, był dla niemieckich czołgistów po prostu niegroźnym celem, to ten sam TKS, po przezbrojeniu w NKM, ze zwierzyny stawał się myśliwym.
Problem polegał na tym, że decyzja o przezbrojeniu części polskich tankietek w skuteczną broń zapadła zbyt późno. Do września 1939 roku w linii znalazło się zaledwie około 20 takich pojazdów – zbyt mało, by w znaczący sposób wpłynąć na przebieg walk.
TKS uzbrojony w karabin maszynowy
Architekt i książę raciborski
Losy kampanii zaprowadziły podchorążego Orlika do walczącej Warszawy. Czy w obronie stolicy Edmund Orlik nadal walczył w swojej tankietce? Czy unieszkodliwił kolejne niemieckie czołgi? Źródła milczą na ten temat – brakuje rzetelnych materiałów, które mogłyby to potwierdzić lub zdementować. Wiadomo, że po kapitulacji stolicy Niemcy zdobyli co najmniej jedną tankietkę z NKM-em. Być może była to maszyna Edmunda Orlika.
Ten po zakończeniu walk nie złożył broni – wstąpił w szeregi Armii Krajowej. Po wojnie ukończył przerwane studia architektoniczne i zapisał się w historii jako autor kilku najciekawszych budynków, wzniesionych w Łodzi w czasach PRL-u – m.in. Biblioteki Uniwersyteckiej czy Studium Języków Obcych. Zmarł w 1982 roku i został pochowany w Łodzi.
Historia polskiego asa pancernego ma jeszcze jeden ciekawy epizod. Dowódcą jednego z czołgów, zniszczonych przez studenta architektury pod Pociechą, był starszy od niego o 2 lata Wiktor IV Albrecht von Ratibor, spadkobierca tytułu księcia raciborskiego, a zarazem syn arystokraty, znanego z krytycznego stosunku do narodowego socjalizmu. Wymowny jest gest jego matki, która w czasie uroczystego pogrzebu publicznie zdjęła z trumny syna nazistowską flagę.