Pan kandydat i web 2.0.

Pan kandydat i web 2.0.

19.10.2007 00:00



Ludzie powoli orientują się, że nowa rzeczywistość wchodzi do naszego życia. Wiadomo, że gdzieś blisko, na wyciągnięcie ręki, są nowe możliwości, które daje internet. Prasa papierowa zaczyna się powolutku podniecać, bo oto ktoś znalazł informację, że FaceBook - portal społecznościowy ma 42 miliony użytkowników. No dobrze - ale oni mówią po angielsku. Gdyby zliczyć wszystkich, którzy mówią po angielsku i proporcjonalnie obliczyć, ilu z nich jest na Facebooku, pewnie okazałoby się, że nasze GoldenLine.pl ze swoimi dwustoma tysiącami użytkowników bije ich na głowę ( mieszkańca ).

Pisać o Facebooku jako sposobie na polskie bycie w internecie może tylko ten, kto nigdy nie próbował się tam zalogować. Bo wprawdzie Facebook już od jakiegoś czasu nie wymaga adresów e-mailowych ze szkół i uniwersytetów, ale nadal na adresy z rozszerzeniem pl nie reaguje. Przeprowadziłam wiele testów i nie udało mi się zostać użytkownikiem tego portalu. Dopiero kiedy wpisałam swój adres na gmailu, Facebook łaskawie się na mnie zgodził.

Przeszukałam Facebook, bo chciałam sprawdzić, czy może kogoś tam znam. Znalazłam paru kolegów po fachu, którzy byli tam mniej więcej po to samo co ja - market research. Ale uczelnia pod tytułem Warsaw University w największym portalu społecznościowym świata nie istnieje. Ani po angielsku, ani po polsku. No to nie wiem... chyba nie spotkam tam wielu znajomych. Bo moi są na goldenline.pl.

Ale gdzieś dzwoni. Już wiemy, że portale społecznościowe są dobre, więc przy okazji wyborów co bardziej światłe jednostki pośród kandydatów próbują wspierać się nowymi mediami. A tu niespodzianka. Jak napisał Janusz Urbanowicz w swoim blogu, http://mediacafepl.blogspot.com/2007/10/jak-micha-jaros-z-wrocawia-wkorzystuje.html "web 2.0 nie polega na zamarkowaniu obecności w sieci, a na byciu częścią sieci". To bardzo ważne zdanie i proponuję je zapamiętać. Bo na tej prostej zasadzie potykają się właśnie na naszych oczach kandydaci na posłów.

Radny Bemowa, ( kandydat do sejmu z partii, którą wybieram z braku alternatywy i z obrzydzenia do ostatnich dwóch lat polskiego życia politycznego ), przeczuwając, co się będzie działo, już jakiś czas temu założył na GL grupę Bemowo. I teraz jako jej administrator, dwa dni temu, po cichutku, o godzinie 3.10 powiesił posta "Wybory do Sejmu na Bemowie", w którym napisał:

Witam,
Tę informację wysyłam do Państwa jako administrator grupy "Bemowo" i jednocześnie kandydat do Sejmu.

Proszę Was, mieszkańców Bemowa o poparcie w nadchodzących wyborach. Jestem Waszym sąsiadem, "Bemowiakiem" jestem od urodzenia, przez 4 lata byłem radnym dzielnicy, teraz jestem radnym Rady Miasta. Myślę, że tak duża dzielnica powinna mieć swojego przedstawiciela w parlamencie. ( Dla porównania stutysięczny Koszalin ma swojego posła ).

Sympatycznie wyglądająca pani, jak to na goldenie, znana z nazwiska, imienia i ładnego zdjęcia już o 9.46 zapytała go "a dlaczego miałabym Pana poprzeć?". Parę osób dołączyło do tego pytania.

O 21.03 ktoś się zlitował i zaproponował:"
"Dajcie spokój. Chłop szuka poparcia-są wybory i jest to normalne że agituje na to aby na niego głosować. Nie chcesz nie musisz. Chcesz to zapoznaj się z programem".

No to Pani, która o dziewiątej rano pytała dlaczego ma kandydata popierać, o 00.36 zarządała konkretów:

"no wlasnie prosze o program jakis konkretny. dlaczego mam glosowac na cos niekonkretnego?? bo to taka tradycja w naszym kraju???"

Wywiązała się powszechna dyskusja, z kandydatem w tle, o konkretach. Kandydat nawet próbował na początku coś odpowiadać, ale jakoś to dziwnie nieprawdziwie brzmiało. I szybko zrezygnował. Bo ludzie na internecie są podmiotowi, uważają, że mają prawo wiedzieć, a jak ktoś im na ich własnej grupie próbuje podsuwać coś, co nie wygląda dobrze, to mówią co myślą. Oni są częścią internetu. A kandydat nie, bo żyje w off-line, a online próbował tylko wykorzystać, żeby ludziom powiedzieć "popierajcie mnie" i pójść dalej. Taka jest nauczka z obcowania z Web 2.0. To nie tylko medium, ale zupełnie inny styl komunikacji. Niczego się nie da narzucić.

Można było podjąć dialog. Tego w zasadzie użytkownicy grupy Bemowo od kandydata oczekiwali. Cóż, kiedy kandydat prześliznął się po grupie i zniknął, zostawiając pytania bez odpowiedzi. Myślę, że szkoda, bo akurat tutaj miał szansę przekonać do siebie paru świadomych ludzi. Bemowo nie jest małe, a i grupa ma prawie dwie setki użytkowników. Mógł powalczyć.

Źródło artykułu:idg.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)