Operacja "Spinacz". Ilu nazistowskich naukowców trafiło po wojnie do Stanów Zjednoczonych?

Operacja "Spinacz". Ilu nazistowskich naukowców trafiło po wojnie do Stanów Zjednoczonych?

Operacja "Spinacz". Ilu nazistowskich naukowców trafiło po wojnie do Stanów Zjednoczonych?
Źródło zdjęć: © NASA, domena publiczna
25.08.2019 15:50

Wygrana wojna oznacza zwykle pokaźne łupy dla zwycięzców. Nie inaczej było, gdy w 1945 roku alianci pokonali państwa Osi. Niemal natychmiast przystąpili do podziału terytoriów i zasobów przegranych krajów. Dla Amerykanów największą wojenną zdobyczą okazali się jednak... pracujący dla Hitlera naukowcy.

Ostatnie miesiące drugiej wojny światowej były początkiem nowego starcia na arenie międzynarodowej. Już wtedy – zanim wojna dobiegła końca - państwa kapitalistyczne zaczynały rywalizację z rosnącym w siłę ruchem komunistycznym. Walka toczyła się między innymi o zasoby ludzkie, a ściśle rzecz ujmując – naukowców III Rzeszy.

Amerykańskie elity wojskowe były pod wielkim wrażeniem niemieckich badań nad uzbrojeniem. Od końca 1944 roku Biuro Służb Strategicznych (OSS) prowadziło akcję pod nazwą „Overcast”, która zakładała przejęcie potencjału naukowego Niemiec i Japonii. Po kapitulacji Tokio działania te zyskały nową nazwę: „Paperclip”, czyli „Spinacz”.

Amerykańska opinia publiczna dowiedziała się o sprawie wiele miesięcy później. "Operacja „Paperclip” została po raz pierwszy wspomniana publicznie w oszczędnym komunikacie Departamentu Wojny z 1 października1945 roku. Obwieszczał on, że starannie wybrana grupa „wybitnych niemieckich naukowców” zostanie sprowadzona do USA, by podzielić się wiedzą techniczną, niezbędną dla bezpieczeństwa narodowego. Jednostronicowy komunikat podawał też, że Niemcy znajdą się w Stanach Zjednoczonych tymczasowo i wszyscy zgłosili się z własnej woli" - piszą w książce „Ścigając Księżyc. Naród, politycy i obietnica, która przeniosła USA w erę kosmiczną” Robert L Stone i Alan Anders.

Amerykański pragmatyzm

Założenia operacji „Spinacz” były dosyć realistyczne. Już w pierwszych miesiącach 1944 roku amerykańskie służby wywiadowcze zyskały sporą wiedzę o możliwościach militarnych Niemców. Szczególna uwagę przywiązywano do rozpracowania projektu budowy rakiet dalekiego zasięgu V2 oraz do prac badawczych z zakresu medycyny.

Amerykańskie kręgi wojskowe były przekonane, że dla potrzeb realizacji własnej strategii obronnej należy ściągnąć odpowiednich ludzi. Nie pytano, w jaki sposób niemieccy uczeni doszli do konkretnych wniosków. Liczył się efekt; oczekiwano też, że sprowadzeni do kraju naukowcy będą mogli pomóc w walce ze światowym komunizmem.

Potwierdza to amerykański dziennikarz, Eric Lichtblau: - Tysiące nazistów prześlizgnęło się przez granice bez niczyjego wsparcia, z łatwością oszukując amerykański system imigracyjny. Wielu z nich otrzymało pomoc, między innymi od wyższych rangą funkcjonariuszy służb wojskowych i wywiadowczych w Pentagonie, CIA i innych agencjach, którzy wierzyli, że nowi imigranci, pomimo oczywistych związków z nazizmem, a może właśnie dzięki nim, mogą ułatwić pokonanie zagrożenia ze strony Związku Sowieckiego. Urzędnicy w Waszyngtonie lubili powtarzać, że trudno znaleźć kogoś, kto by bardziej niż naziści nienawidził Sowietów — i chcieli wykorzystać tę wrogość.

Pragmatyzm nowej amerykańskiej strategii najlepiej poznali tak zwani dipisi (skrót od displaced persons), czyli osoby wywiezione na roboty przymusowe. Była to grupa kilku milionów ludzi, często chorych i bez jasnego statusu państwowego. Wydawać by się mogło, że po zakończeniu wojny, zamknięciu krematoriów i obozów pracy, organizacja ich powrotu do domów powinna być priorytetowa.

Alianci byli jednak bezlitośni. Postanowili zatrzymać "oswobodzonych" robotników w miejscach kaźni. Bardziej interesowali się bowiem... ich oprawcami, którzy dokonywali eksperymentów na ludziach lub tworzyli broń dzięki nieludzkiej pracy więźniów. Przewożono ich na terytoria bezpieczne.

"Departament Wojny i OSS uważały niemieckich naukowców i inżynierów za tak cenną zdobycz, że dużo bardziej zależało im na dostępie do ich wiedzy niż zajmowaniu się kontrowersyjnymi (i głęboko utajnionymi) szczegółami z wojennych akt. Opanowywanie Europy Wschodniej przez Stalina budziło już obawy przed kolejnym długim konfliktem, a tuż po wojnie Amerykanie podejrzewani o sympatie komunistyczne byli uznawani za znacznie większe zagrożenie niż ludzie związani w przeszłości z pokonaną III Rzeszą" - wyjaśniają autorzy książki „Ścigając Księżyc. Naród, politycy i obietnica, która przeniosła USA w erę kosmiczną”.

Cel uświęca środki

Administracja USA w pierwszej kolejności zapewniła odpowiednie warunki pracy dla zespołu kierowanego przez Wernhera von Brauna. Ten konstruktor, wizjoner i nazista odpowiadał za projekt budowy rakiet V1 i V2. Udało mu się stworzyć broń, która była w stanie przenosić ładunki na duże odległości, między innymi na terytorium Belgii i Anglii.

Zachodni alianci już od 1943 roku wiedzieli o tajnym ośrodku badań rakietowych w Peenemünde (wyspa Uznam), gdzie do końca wojny pracowały tysiące przymusowych więźniów. Von Braun porzucił kierowanie projektem, gdy wojska sprzymierzonych były coraz bliżej Berlina. Uciekł wraz z grupą zaufanych inżynierów do Bawarii, gdzie oddał się w ręce Amerykanów.

Naukowiec nie miał żadnych problemów, aby zaistnieć w Stanach Zjednoczonych jako młody geniusz o arystokratycznym rodowodzie. Wydatnie pomogły mu w tym amerykańskie służby.

"Waszyngtońska Agencja Połączonych Celów Wywiadu (Joint Intelligence Objectives Agency, JIOA) starannie wybielała (...) kłopotliwe biografie von Brauna oraz innych uczestników „Paperclip”, przypominając produkujących fałszywe życiorysy aktorskie publicystów hollywoodzkich w systemie studyjnym" - piszą Robert L Stone i Alan Anders.

Robiono to tak skutecznie, że Wernher von Braun w okresie powojennym stał się wręcz gwiazdą telewizji. Przez kilka dekad dla wielu młodych Amerykanów to on był „ojcem” NASA i programów kosmicznych. Dopiero w latach siedemdziesiątych został rozpoznany i oskarżony przez byłych więźniów o udział w zbrodniach wojennych. Nigdy jednak nie stanął przed sądem. Musiał się jedynie tłumaczyć ze swojego zaangażowania w prace badawcze na rzecz III Rzeszy.

Obraz
© NASA, domena publiczna

Nieco inny był los kolejnego nazistowskiego badacza, który przeniósł działalność do Stanów Zjednoczonych - Hubertusa Strugholda. W czasie wojny był on lekarzem w Dachau, gdzie dokonywał eksperymentów na ludziach. Sprawdzał między innymi reakcje na niskie temperatury albo symulował upadki z dużej wysokości.

Badania te zostały później wykorzystane w projektowaniu pierwszych lotów kosmicznych. Sam Strughold przez lata był zaś honorowany i nagradzany. W latach 1963-2012 Towarzystwo Medycyny Lotniczej przyznawało nawet nagrodę jego imienia! Dopiero w 2013 roku zawieszono dalsze procedowanie. Niewiele wcześniej nazwisko "naukowca" zaczęło być wymazywane z kronik instytucji badawczych.

Potrzebni gdzie indziej

W czasie trwania akcji administracja amerykańska wykorzystała każdy możliwy sposób, żeby przekonać obywateli, że niemieccy badacze będą działali na korzyść państwa. "New York Times" donosił w 1946 roku, że zaangażowanie nazistowskich naukowców pozwoli zaoszczędzić aż 750 milionów dolarów.

Nieliczne osoby wyrażały sprzeciw wobec polityki przyjmowania niemieckich „uchodźców”. W gronie tym znaleźli się między innymi Albert Einstein i była pierwsza dama, Eleanor Roosevelt. Jednakże z każdym tygodniem propagandowa machina rosła w siłę, a strach przed dominacją Związku Radzieckiego zdawał się usprawiedliwiać każdy ruch władz.

Łącznie służby wywiadowcze zorganizowały i przyjęły blisko 1600 osób z niemieckich laboratoriów. Prowadzili oni szereg badań, z których efektów korzystamy do dzisiaj. Jedni, jak von Braun, angażowali się w podbijanie kosmosu, inni działali na przykład w dziedzinie chemii i rolnictwa.

Nie ulega wątpliwości, że działania Amerykanów były po wojnie powszechną strategią. Rosjanie również zatrzymali u siebie wybranych naukowców. Operacja „Spinacz” rzuca jednak nieco inne światło choćby na same procesy norymberskie. Na ławę oskarżonych trafili ludzie decyzyjni, lecz zabrakło tam tych, którzy tworzyli środki zagłady. Dlaczego? Dziś już wiemy, że byli potrzebni gdzie indziej.

Obraz
© Domena publiczna

Bibliografia:

  1. Eric Lichtblau, Sąsiedzi naziści, Wydawnictwo Literackie 2015.
  2. Robert L Stone, Alan Anders, Ścigając Księżyc. Naród, politycy i obietnica, która przeniosła USA w erę kosmiczną, Wydawnictwo Bez fikcji 2019.
  3. Erich Lichtblau, In Cold War, U.S. Spy Agencies Used 1,000 Nazis, "New York Times" 27.10.2014.

Autor: Marcin Zborek - Absolwent politologii i etnologii na UJ. Archiwista i dokumentalista. Interesuje się procesami mitologizowania historii i tworzeniem narracji historycznych.

Źródło artykułu:ciekawostkihistoryczne.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)