Old fashion communication tool
30 milionów ludzi na świecie używa dzisiaj wi-fi. Za 3 lata będzie nas 350 milionów. Takie przynajmniej są szacunki. Co to oznacza, poza udowodnieniem, że świat rozwija się naprawdę szybciej, niż ktokolwiek mógł to sobie wyobrazić? To oznacza, że wkrótce wszyscy będą skomunikowani ze wszystkimi, niezależnie od miejsca na świecie i umiejscowienia własnego biurka.
Podróżując po Ameryce po raz pierwszy od siedmiu lat odczuwam zasadniczą różnicę cywilizacyjną. Kiedy byłam tu po raz ostatni, aby nie stracić kontaktu ze światem, musiałam wypożyczyć komórkę, która działała na amerykańskim zakresie gsm-u. Było to tak dawno temu, że nie było jeszcze na świecie trzyzakresowych komórek. Kto by pomyślał? Dzisiaj moim głównym problemem było, jak zablokować transfer maili do blackberry, kiedy tu jestem, żeby nie wywołać u mojego wydawcy zawału z powodu rachunku telefonicznego.
Myślałam i wymyśliłam już w samolocie. W przydrożnym hotelu w Chicago, w którym wylądowałam na koszt LOT-u z powodu opóźnionego samolotu, przekierowałam wszystko na gmaila, bo pomyślałam, że nawet jeśli mój komputer nie będzie miał dostępu do sieci, to do googli zawsze gdzieś się zaloguję, a przy okazji oszczędzę trochę pieniędzy mojej firmie. Ale zupełnie niepotrzebnie, jak widzę, bo niemal na każdym lotnisku i w każdym hotelu mój mac bezboleśnie loguje się do sieci wi-fi, czasem za free, czasem za parę dolarów. Przez większość czasu jestem on-line, zupełnie jak w domu. Mailami łapię spadające sytuacje, odbieram meldunki współpracowników i pozdrowienia od przyjaciół. Zajmuję się trochę gazetą, trochę marketingiem, jestem dostępna - choć krótko, z powodu różnicy czasu. Ale maile poczekają, taką mają urodę. Kiedy wszyscy śpią, ja wstaję i odpisuję. Dzięki temu mój telefon rzadko dzwoni, więc rachunek będzie znośny, wydawca się ucieszy.
Najtrudniejsza w tej podróży jest komunikacja z moimi dziećmi, które z jakiegoś powodu - dotychczas myślałam, że to z lenistwa - nie odpisują na maile. Już od dłuższego czasu budzi to moje oburzenie, bo w końcu co to za fatyga odpisać na maila? Złościłabym się do dzisiaj, gdybym nie spotkała na mojej drodze autora książki Wikinomics ( http://www.wikinomics.com ). Don Tapscot uświadomił mi, że problem leży zupełnie w innym miejscu i nie ma to nic wspólnego z lenistwem.
Don, kiedy nie pisze książek o nowej rzeczywistości i o tym jak to wpływa na funkcjonowanie światowej gospodarki, prowadzi badania nad tym, jak ludzie - zwłaszcza młodzi ludzie, używają internetu i w jaki sposób to zmienia rzeczywistość. Z badań - a projekt jest poważny, jeśli mierzyć wielkością budżetu - powiedzmy, że poważny za jakieś 9 milionów dolarów - wynika, że młodzi ludzie komunikują się zupełnie inaczej niż my, dorośli. Oczywiście tak jak my, używają internetu. Ale do bieżącej komunikacji ze sobą i ze światem służą im komunikatory. Google talk, skype, u nas oczywiście gadu-gadu. Dla mnie za proste, za szybkie, za bezpośrednie. Dla nich oczywiste.
Don Tapscot opowiadał, że prowadząc te badania z grupą małolatów z najróżniejszych miejsc świata, pytał o to, w jaki sposób komunikują się między sobą. Dziewczyna mieszkająca w Nowej Zelandii, z narzeczonym na studiach w Paryżu, do komunikacji używa skypa z kamerą internetową. W ten sposób mogą oglądać te same programy telewizyjne czy filmy i na żywo komentować, co się dzieje. Albo razem gotują. A jak muszą pogadać i szybko rozwiązać jakiś problem, albo podjąć decyzję, to robią to na czacie. A maile? - zapytał Tom. Maile? - powiedziała młoda dziewczyna. Maili używamy do formalnych rzeczy - wiesz, szkoła, urzędy itp.
Zrozumiałam. Zrozumiałam też coś, co zdarzyło mi się parę wieczorów temu, kiedy z kolegą z pracy, ( jeśli pomnożymy jego wiek x 2 i dodamy jeden, wyjdziemy na mój ), którego nigdy na oczy nie widziałam, ale przygotowuję z nim całkiem poważne przedsięwzięcie, korespondowałam sobie mailami i dobrze nam szło. Aż padło pytanie "a masz ty jaki komunikator?". To są rzeczy, których sobie nie uświadamiamy, bo dzieją się na naszych oczach w takim tempie, że czasem naprawdę potrzeba 9 milionów dolarów, żeby je nazwać.
Zmianę narzędzi komunikacji świat dotychczas fundował nam co jakiś czas, ale z reguły to trochę trwało i dawało szansę na adaptację. Mój szwajcarski dziekan na przykład zatrzymał się w połowie lat dziewięćdziesiątych na poziomie faxu i ani rusz dalej. My - jego studenci, a potem pracownicy rozrzuceni po różnych kampusach w całej Europie, używaliśmy w prywatnej komunikacji maili, we dnie były to maile dotyczące służbowej rzeczywistości, w nocy w ten sposób wiedliśmy życie towarzyskie. Ale oficjalnie, formalnie i w pracy, ważny był tylko fax.
Era faxu trwała dobrych parę lat. Teraz, kiedy przychodzi do redakcji fax, pokazujemy go sobie jak jakieś absolutne kuriozum. Kto ostatnio widział prawdziwy fax? Pewnie ja. Było to zgłoszenie uczestnictwa w Kongresie CMO przysłane z niesprywatyzowanego banku. Opatrzone pieczątkami. Nie mogliśmy się nadziwić. Załoga społecznościowego serwisu goldenline.pl ma w stopkach maili przy numerze faxu napisane "fax: ( old fashion communication tool )". Wygląda na to, że powinni napisać " very old fashion communication tool". I dodać adresy na komunikatorach.
Era maila właśnie się kończy. Warto było jeździć do Ameryki, żeby zrozumieć, dlaczego moje dzieci nie odpisują na maile.