Odległe skutki Hiroszimy i Nagasaki nie tak tragiczne, jak się uważa
Długoterminowe skutki zdrowotne zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki bomb atomowych nie są tak tragiczne, jak postrzega je opinia publiczna - informuje pismo "Genetics". Eksplozje bomb atomowych nad Hiroszimą i Nagasaki w sierpniu roku 1945 były przyczyną olbrzymich zniszczeń i tysięcy ofiar, które zginęły w momencie wybuchu lub wkrótce po nim z powodu fali uderzeniowej, wysokiej temperatury lub choroby popromiennej. U tych, którzy przeżyli, częściej występowały nowotwory, a u ich potomstwa - wady rozwojowe. Z najnowszych badań wynika jednak, że odległe skutki napromieniowania nie były aż tak tragiczne, jak przyjmuje opinia publiczna.
14.08.2016 | aktual.: 21.08.2016 00:43
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Około połowa z tych, którzy przeżyli, wzięła udział w badaniach śledzących ich stan zdrowia przez całe życie. Rozpoczęły się one w roku 1947 i są obecnie prowadzone przez specjalną agencję, przy wykorzystaniu środków pochodzących od rządów japońskiego i amerykańskiego. Dzięki badaniom nad ofiarami Hiroszimy i Nagasaki ustalono m.in. dopuszczalne limity ekspozycji na promieniowanie dla pracowników przemysłu jądrowego oraz dla ogółu społeczeństwa.
- Większość ludzi, w tym wielu naukowców, odnosi wrażenie, że u ocalonych eksplozje spowodowały wyniszczające dla zdrowia skutki i bardzo wysoką zachorowalność na raka, a ich dzieci miały wysoki wskaźnik chorób genetycznych. (...) Istnieje ogromna różnica pomiędzy owym przekonaniem, a tym, co rzeczywiście zostało stwierdzone przez naukowców - powiedział Bertrand R. Jordan z uniwersytetu w Marsylii. W swojej analizie oparł się na trwających 60 lat badaniach niemal 200 tys. osób, które przeżyły wybuchy oraz ich dzieci.
Z badań wynika, że chociaż w populacji osób narażonych na promieniowanie jonizujące wzrosło ryzyko nowotworu, średnia długość życia ludzi, którzy przeżyli wybuchy w Hiroszimie i Nagasaki, zmniejszyła się jedynie o kilka miesięcy w porównaniu z nienarażonymi na promieniowanie rówieśnikami. Nie udało się także stwierdzić jakichkolwiek skutków zdrowotnych u potomstwa tych osób.
Względne ryzyko chorób nowotworowych rosło w zależności od tego, jak blisko miejsca wybuchu była dana osoba, jej wieku (młodsi byli narażeni bardziej) i płci (większe ryzyko dla kobiet niż dla mężczyzn). Jednak większość ocalałych nie zachorowała na raka. Częstość występowania litych nowotworów pomiędzy rokiem 195. a 1998 wśród ocalałych była wyższa o 10 proc., co odpowiada około 848 dodatkowym przypadkom wśród 44 635 ocalałych w tej części badania.
Jednak większość tych, którzy przeżyli, otrzymała stosunkowo niewielką dawkę promieniowania. U narażonych na wyższe dawki (1 grej, czyli około 1000 razy więcej niż obecne limity dla ogółu społeczeństwa) ryzyko nowotworu było w tym samym przedziale czasowym (1958-1998) wyższe o 44 proc. Biorąc pod uwagę wszystkie przyczyny śmierci, ta stosunkowo wysoka dawka zmniejszała średnią długość życia o około 1,3 roku.
Choć nie jest wykluczone, że w przyszłości uda się wykryć jakieś nowe patologie u potomstwa ocalałych, obecny stan rzeczy wskazuje, że skutki powinny być nieznaczne.
Jordan przypisuje różnice między wynikami badań a społecznym postrzeganiem długoterminowych skutków bomb różnym możliwym czynnikom, w tym kontekstowi historycznemu.
- Ludzie zawsze bardziej boją się nowych zagrożeń niż tych znanych - mówi Jordan. - Mają na przykład tendencję do lekceważenia niebezpieczeństw związanych z węglem, zarówno dla ludzi, którzy go wydobywają, jak i narażonych na zanieczyszczenia powietrza. Promieniowanie jest również o wiele łatwiejsze do wykrycia niż wiele zagrożeń chemicznych. Za pomocą ręcznego licznika Geigera, można wykryć niewielki poziom promieniowania, który nie stanowi żadnego zagrożenia dla zdrowia - tłumaczy.
Jordan ostrzega, że uzyskane wyniki nie powinny prowadzić do lekceważenia skutków wypadków jądrowych czy groźby wojny nuklearnej. - Fukushima pokazała, że do katastrofy może dojść nawet w kraju takim jak Japonia, która ma surowe przepisy. Myślę jednak, że ważne jest, aby debata była racjonalna i wolałbym, aby ludzie odnosili się do danych naukowych, a nie wyolbrzymionych niebezpieczeństw - uważa Jordan.
słk