Ochotnicy kontra spadochroniarze. Brytyjczycy dzielnie odparli niemiecką inwazję, której nie było

Ochotnicy kontra spadochroniarze. Brytyjczycy dzielnie odparli niemiecką inwazję, której nie było
Źródło zdjęć: © Pinterest
Łukasz Michalik

16.10.2017 09:48, aktual.: 16.10.2017 12:23

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Wiedzieli, że od nich zależy los ojczyzny. Mieli ostrzec o nadciągającej niemieckiej inwazji i zrobić wszystko, by wojska Hitlera nie zdołały wylądować w Wielkiej Brytanii. Nic dziwnego, że walczyli z poświęceniem – wysadzali mosty i strzelali do "spadochroniarzy". Problem w tym, że żadnej inwazji nie było.

Jak pokonać III Rzeszę?

W 1940 roku mogło się wydawać, że nic nie powstrzyma Hitlera. Rozpędzona niemiecka machina wojenna pochłonęła pół Europy i było jasne, że jej kolejnym celem będą Wyspy Brytyjskie. Nic zatem dziwnego, że pozbawiony sojuszników Albion chwytał się – niczym tonący – wszystkiego, co mogło zwiększyć jego szanse w starciu z III Rzeszą.

W oczekiwaniu na nieuchronną inwazję powołano m.in. Home Guard – ochotniczą organizację, w której służyli lokalni wolontariusze, z różnych względów nie nadający się do regularnej służby. Względami tymi były m.in. stan zdrowia i wiek, nic zatem dziwnego, że Home Guard bywało humorystycznie nazywane "armią tatuśków".

O mentalności ówczesnych Brytyjczyków, którzy od wieków nie doświadczyli inwazji na własną ziemię, dobitnie świadczą wspomnienia Polaków, którzy – po dwóch kampaniach – trafili na Wyspy. Wspomina o tym m.in. Janusz Meissner:

Niech nawet wylądują – tłumaczył mi właściciel sklepu z nabiałem, gdzie kupowałem mleko. – Nawet niech tu przyjdą pokonawszy uprzednio nasz Home Guard. I cóż z tego? Nikt z nas – może pan być pewien! – nikt z nas nie sprzeda im nic do jedzenia i będą musieli wrócić, skąd przyszli!
Janusz Meissner

Home Guard – ochotnicy pełni zapału

No właśnie – Home Guard – ostatnia deska ratunku. Choć frontowi żołnierze traktowali tę pomocniczą służbę (utworzona w maju 1940 roku Local Defence Volunteers została w lipcu przemianowana na Home Guard) nie do końca serio, to ochotnicy podchodzili do swoich zadań ze śmiertelną powagą.

Obraz
© Imperial War Museum

_Oddział Local Defence Volunteers, 1940 r. _

Home Guard – dobrowolna organizacja utworzona na czas wojny – to instytucja wzruszająca i trochę zabawna. (…) Należą do niej ludzie starsi, którzy już w wojsku nie mają co robić. (…) Są bardzo przejęci swoją rolą, prawdopodobnie bardzo ofiarni i dokładni w wypełnianiu przyjętych na siebie obowiązków, a jednocześnie ich ćwiczenia robią wrażenie zabawy w wojnę, w której biorą udział mocno starsi, brodaci i wąsaci panowie.
Marian Walentynowicz

Nic dziwnego, że przygotowania Home Guard do odparcia niemieckiej inwazji nieraz wywoływały uśmiech u ludzi, którzy mieli za sobą udział w kampaniach na kontynencie. Poradniki, tworzone na potrzeby ochotniczych jednostek, zawierały wprawdzie nieco sensownych rad, ale można w nich znaleźć m.in. takie kurioza, jak pułapki na czołgi, robione z prześcieradeł, które miały być zarzucane na jadące niemieckie pojazdy. Innym sposobem na opóźnienie niemieckiego natarcia miało być rozłożenie na drogach talerzy, które miały zostać uznane przez Niemców za miny.

W oczekiwaniu na Niemców

Opracowano również metodę niszczenia czołgów przez czteroosobowe patrole – pierwsze dwie osoby, uzbrojone w łomy, miały unieruchomić czołg niszcząc jego gąsienice, kolejna miała chlustnąć z wiadra benzyną na czołgowy silnik, a czwarty śmiałek za pomocą rakietnicy miał dokonać dzieła zniszczenia, podpalając niemiecki pojazd. Inną bronią przeciwpancerną miało być działo z rury kanalizacyjnej, wystrzeliwujące coś w rodzaju dużej deskorolki z kilkoma minami.

Znaczenie ochotniczych jednostek utwierdził wygłoszony w maju 1940 roku w BBC apel ministra wojny, Anthony'ego Edena, w którym polityk informował społeczeństwo o zastosowaniu przez Niemców nowego sposobu walki – spadochroniarzy. Nic zatem dziwnego, że do zadań Home Guard dołączyło zwalczanie ewentualnych desantów na tyłach własnych wojsk.

Zapał ochotników, ich brak doświadczenia, słabo rozwinięta łączność w połączeniu z odpowiedzialnymi zadaniami – jak obserwacja terenu i obowiązek powiadomienia własnych sił o początku niemieckiej inwazji – stworzyło z "armii tatuśków" prawdziwą mieszankę wybuchową, która musiała eksplodować.

"Cromwell" – rozkaz przygotowania się do obrony

Doszło do tego w pewną letnią noc. 7 września, gdy brytyjscy sztabowcy byli przekonaniu o nieuchronnej i zbliżającej się inwazji, postanowiono postawić wojsko na Wyspach w stan gotowości. Służył temu komunikat "Cromwell", przekazywany telefoniczne i radiowo do kolejnych jednostek.

Obraz
© Wikimedia Commons CC BY

Obserwator na jednym z dachów

Postawione w stan gotowości oddziały regularnej armii zaczęły – zgodnie z planami – przemieszczać się na docelowe pozycje.

Problem polegał na tym, że niektóre oddziały Home Guard – w przeciwieństwie do karnych, dobrze zorganizowanych wojsk regularnych – odebrały hasło Cromwell nie jako rozkaz przygotowania się do inwazji, ale jako informację o tym, że inwazja się zaczęła. Nic zatem dziwnego, że ochotnicy zaczęli ją z poświeceniem i zapałem odpierać.

Ochotnicy odpierają niemiecką inwazję

Chaos rozszerzał się niczym reakcja łańcuchowa. Wszystko za sprawą faktu, że to oddziały Home Guard miały meldować wojsku o lądujących Niemcach. Poderwane do boju, meldowały. Niektórzy ochotnicy dostrzegli w ciemnościach wielką flotę inwazyjną, będącą w rzeczywistości angielskimi kutrami rybackimi.

Obraz
© Wikimedia Commons CC BY

Formacja niemieckich bombowców nad kanałem La Manche

Inni przekonali lokalnego księdza do bicia w dzwony – milczące od czasu rozpoczęcia wojny w oczekiwaniu na tę jedną, jedyną noc, gdy ich bicie miało ostrzec okolice o inwazji. Home Guard dzielnie broniła Wielkiej Brytanii. W powietrze wysadzono kilka mostów, a wyrwani ze snu ochotnicy masakrowali w ciemnościach stada krów, biorąc je za atakujących Niemców.

W kilku miejscach doszło nawet do tego, że Home Guard – widząc jakichś żołnierzy – ostrzelała własne wojska w przekonaniu, że to nacierający Niemcy. Po obsadzeniu przez ochotników punktów kontrolnych i zablokowaniu dróg dostało się nawet strażakom, pędzącym na pomoc płonącemu Londynowi, który – co akurat nie było wymysłem – 7 września doświadczył wyjątkowo ciężkiego bombardowania.

Dobre intencje to za mało

Sytuację udało się opanować dopiero rano 8 września, gdy dowództwo przekonało się, że – poza zestrzelonymi lotnikami – na Wyspach nie wylądował tej nocy żaden niemiecki żołnierz. Noc z 7 na 8 września okazała się bolesną, ale jednak cenną nauczką.

Dzięki niej w kolejnych miesiącach rozwinięto sieć łączności, uporządkowano procedury, związane z obiegiem informacji a także schłodzono nieco nastroje społeczeństwa. Wydatnie pomogła w tym wygrana Bitwa o Anglię, oddalająca widmo niemieckiej inwazji.
Jednocześnie władze przekonały się, jak niebezpieczne może okazać się wyposażenie w broń nieprzeszkolonych ludzi, którzy – pełni najlepszych intencji – feralnej nocy przynieśli więcej szkód, niż pożytku.

Warto jednak pamiętać, że ten – tragiczny, a jednocześnie zabawny epizod – w żaden sposób nie neguje przydatności Home Guard. Ochotnicze oddziały, lepiej wyszkolone i dowodzone w kolejnych latach wniosły realny wkład w zwycięstwo nad Niemcami, pełniąc w Wielkiej Brytanii służbę wartowniczą, organizując sieć posterunków czy dbając o utrzymanie porządku publicznego.

W artykule wykorzystałem informacje z serwisów Histmag, Battle of Britain 1940, Konflikty, Staffs of Home Guard i książki S. P. MacKenzie, "The Home Guard".