Niezwykła waluta: rai. Jej wartość rosła, gdy w czasie transportu pieniędzy ginęli ludzie
Transakcje bezgotówkowe i wirtualne pieniądze to domena współczesnej bankowości? Nic bardziej mylnego – rozwiązania, znane dzisiejszym bankom, stosują od setek lat Mikronezyjczycy. Zamiast kart kredytowych mają kamienne bloki o wadze kilku ton.
07.08.2017 | aktual.: 07.08.2017 16:21
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Łatwo wydawać wirtualne pieniądze
Współczesna waluta opiera się na zaufaniu i respektowanej przez wszystkie strony umowy – gdy płacimy za podwójne espresso, nikt w odległym banku nie przekazuje przecież banknotu komuś innemu, ani nie przenosi monet pomiędzy skrzynkami. Wszystko dobywa się umownie, w formie zmian zapisów stanu kont. Wirtualny pieniądz krąży szybko i bezproblemowo. Warto jednak wiedzieć, że wirtualny pieniądz nie jest współczesnym wynalazkiem, czego najlepszym, a przy tym najcięższym przykładem są pieniądze, stosowane na polinezyjskim archipelagu Yap.
Kto wymyślił wirtualną walutę?
Yap to nazwa jednego ze stanów, wchodzących w skład Skonfederowanych Stanów Mikronezji. Liczy on niewiele ponad 110 kilometrów kwadratowych powierzchni i około 11 tys. mieszkańców, ale to właśnie tam w odległej przeszłości wymyślono gospodarkę, wykorzystującą wirtualne transakcje.
Było to możliwe za sprawą nietypowej waluty, jakiej używali mieszkańcy archipelagu. Były to kamienne koła z wydrążonym pośrodku otworem. Wykuwano je ze skał na sąsiednim, odległym o około 400 kilometrów archipelagu Palau, gdzie mieszkańcy Yap wyprawiali się niewielkimi łodziami i tratwami. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że "monety" rai miały od kilkunastu centymetrów do nawet 4 metrów średnicy i mogły ważyć nawet 5 ton.
Od czego zależy wartość pieniądza?
Ich wartość zależała nie tylko od wagi i wielkości, ale również od tego, jak wielu ludzi zginęło podczas transportowania rai z Palau na Yap (albo – to również oznaczało wysoką wartość – gdy nikt nie zginął), albo czy daną "monetę" sprowadził ktoś znaczący.
Jeśli w czasie transportu wielka "moneta" zsunęła się z tratwy i wpadła w głębinę, nie wyłączało jej to z użycia. Mieszkańcy Yap wiedzieli przecież, że ona – choć niewidoczna - nadal gdzieś tam jest, więc zatopiony kamień mógł mieć swojego właściciela i być używany w transakcjach.
Transakcje bezgotówkowe w dawnych wiekach
Rai, które dotarły na Yap, mieszkańcy ustawiali przed swoimi chatami. Gdy dochodziło do transakcji, nie ruszali ich z miejsca, co dobrze świadczy o ich rozsądku – nie dość, że transport wielotonowych kręgów był trudny, to na dodatek mogły one ulec uszkodzeniu.
Zamiast przekazywać kamienne kręgi, wystarczyło pamiętać, kto jest aktualnym właścicielem. W ten sposób gospodarka archipelagu operowała wirtualnym pieniądzem, który krążył, choć reprezentujące go "monety" nie opuszczały swojego miejsca.
Nowoczesne narzędzia przyczyną inflacji
System ten, działający prawdopodobnie ponad tysiąc lat (datowanie pierwszych "monet" jest nieprecyzyjne, waha się od 500 roku naszej ery po lata 1000 – 1400), zakłócił dopiero w drugiej połowie XIX wieku David Dean O'Keefe. Biały handlarz, dysponując nowoczesnymi narzędziami i statkami, był w stanie dostarczać duże ilości kamiennych kręgów, co zaowocowało spadkiem wartości tej wyjątkowej waluty.
Mimo tego rai pozostawały na Yap środkiem płatniczym aż do 1931 roku, kiedy to po opanowaniu archipelagu Japończycy zastąpili je własnymi pieniędzmi, barbarzyńsko używając tradycyjnej, lokalnej waluty w roli materiału budowlanego albo kotwic.
Rai: kamienne pieniądze
Choć po drugiej wojnie światowej oficjalną walutą Mikronezji stał się amerykański dolar, na Yap nadal ważne transakcje, jak np. prawo do korzystania z ziemi, bywają rozliczane umowną zmianą właściciela kamiennego kręgu.
Do rai chętnie odwołują się ekonomiści, zajmujący się teorią pieniądza – w swoich pracach o "monetach" z Yap wspomina m.in. m.in. Milton Friedman. Kamienne bloki to zarazem świetny przykład, że pieniądzem może być wszystko. Kamienne koła, autografy Zenka Martyniuka albo karty z pieczątkami, wbijanymi przy zakupie kawy. Wystarczy się umówić. Albo być rządem i oznajmić, że od dzisiaj pobieramy podatki w kapslach z Nuka-Coli.