Nie zmieniły się od 150 milionów lat. Poznaj skrzypłocz
To jedno z najbardziej interesujących zwierząt na świecie. Nie jest może najbardziej znane, ale to cichy bohater wielu dziedzin nauki i przemysłu. To skrzypłocz – żyjący w wodzie stawonóg, który pojawił się na naszej planecie na długo przed pierwszymi ludźmi.
Z pozoru skrzypłocz wygląda jak jeden z kolejnych gatunków zwierząt, które można znaleźć nad brzegiem morza – ot, opancerzony, z czułkami, wyglądający trochę jak hełm. Spotykając go na plaży, można byłoby zrobić z nim sobie kilka fotek. Tymczasem skrzypłocz jest znacznie bardziej interesujący.
Stary, ale jary
Najlepiej zacząć od tego, że to jedne z najstarszych żyjących stworzeń na Ziemi. Jego ewolucyjna historia zaczęła się około 450 milionów lat temu, a rodzaj o nazwie Limulus żyje do dziś od przeszło 150 milionów lat. Co ciekawe, nie ograniczał swojego występowania do jednego konkretnego miejsca – ślady jego bytności można znaleźć także w Polsce. Dr Błażej Błażejowski z Instytutu Paleobiologii PAN natrafił na skamieliny podczas badań w centralnej Polsce.
- Skrzypłoczami zajmuję się od czasu, kiedy na terenie Polski odkryłem je w stanie kopalnym – wspomina w rozmowie z WP Tech. - W jednym z kamieniołomów w gminie Sławno niedaleko Tomaszowa Mazowieckiego zachowały się w znakomitym stanie. Ich wiek datuje się na około 148 milionów lat. To było wyjątkowe odkrycie. Dotychczas odnaleźliśmy blisko 200 okazów – opowiada.
Co niezwykłe, skrzypłocze, które naukowiec znalazł w Polsce, to ten sam rodzaj, który dzisiaj żyje u wschodnich wybrzeży Stanów Zjednoczonych, mówi Błażejowski. Czy jednak można określić skrzypłocz mianem "żywej skamieniałości"? To określenie pojawia się w kontekście organizmów, które nie zmieniły się od milionów lat, lub odkryto, że wcale nie wymarły (jak np. ryba latimeria). Naukowiec nie uważa, by byłoby to dobre określenie.
- Nie użyłbym określenia "żywa skamieniałość". Jest bardzo nieprecyzyjne – podkreśla. - Dlatego zaproponowałem nowy termin określający fenomen ewolucyjny skrzypłoczy – stabilomorfizm. Jest to morfologiczna (w budowie – przyp. red.) stabilizacja organizmu w czasie i przestrzeni, którego status taksonomiczny nie przekracza poziomu rodzaju.
Stabilomorfizm jest efektem wysoce wyspecjalizowanej strategii adaptacyjnej organizmów, która znacząco zmniejsza potrzebę tworzenia zróżnicowanych odmian fenotypowych, czyli takich, które odzwierciedlają wpływ środowiska na ich budowę. Nową definicję zaproponowałem dla zwierząt i roślin na poziomie rodzaju, które przeżyły co najmniej jedno wielkie wymieranie lub kryzys biotyczny i przetrwały do czasów dzisiejszych – wyczerpująco odpowiada.
Jest to definicja precyzyjna i testowalna w odróżnieniu od nieprecyzyjnego pojęcia "żywych skamieniałości", argumentuje dalej naukowiec. Co ważne, nie odnosi się tylko do tego konkretnego zwierzęcia. Wśród stabilomorfów, oprócz skrzypłoczy Limulus, znajdują się m.in. skorupiak przekopnica (Triops) oraz rośliny araukaria (Araucaria) i miłorząb (Ginkgo).
Dr Błażej Błażejwoski na terenie wykopalisk w Owadowie-Brzezince
Błękitna krew
Co istotne, krew skrzypłoczy jest wyjątkowo przydatna w medycynie. Charakterystyczny, błękitny kolor zawdzięcza temu, że nośnikiem tlenu nie jest żelazo jak w czerwonej krwi ludzi, tylko miedź. I to nie jedyna ważna cecha tego płynu ustrojowego.
- W latach 70. grupa naukowców zorientowała się, że ich krew ma niesamowite właściwości reagowania na endotoksyny, wytwarzane przez bakterie gram-ujemne – mówi Błażejowski. - Proszę sobie wyobrazić: gdyby posmarować sobie dłoń ich krwią, nawet rozpuszczoną w wodzie destylowanej, to wszystkie bakterie, które tam są, zostają wyłapane i zabite. Po wyizolowaniu aktywnego składnika krwi skrzypłoczy, stworzyli oni koncentrat, który ułatwia wykrycie endotoksyn bakteryjnych w moczu, płynie mózgowym i innych częściach ludzkiego organizmu. Stosuje się go również do wykrywania skażeń bakteryjnych narzędzi medycznych oraz leków podawanych dożylnie – rozwija.
Nic dziwnego, że niektórzy określają krew skrzypłoczy jako płyn, który uratował setki istnień. Mało tego – preparat na bazie krwi jest wykorzystywany również w przemyśle kosmicznym jako środek do kontroli jałowości urządzeń, które wchodzą w skład satelitów.
Oprócz superlatyw nie może również zabraknąć miejsca na trochę goryczy. Zdarza się bowiem, że skrzypłocze są atakowanej przez innych zwierzęta, potrafią również zaszkodzić człowiekowi w niebezpośredni sposób.
- Czasem padają ofiarą ptaków, które migrują z Ameryki Północnej i zjadają ich jaja. Może się zdarzyć, że rekin zaatakuje jakiegoś osobnika, może żółw. Co ważne, skrzypłocze żyją również w Tajlandii i tam na bazarze można kupić danie na ich bazie. Ale nie polecam tego – ostrzega ekspert. - Kilkadziesiąt osób rocznie umiera po zjedzeniu. Po prostu nie ma za wiele w skrzypłoczu – skrzep jaja i chitynowy pancerz. Autochtoni najpierw go gotują i smażą, potem dodają jakieś warzywa. Choć doskonale wiedzą, że są toksyczne. Ale zawsze znajdzie się ktoś, kto chce spróbować – mówi.
Na tropie sprzed milionów lat
Sam doktor Błażejowski określa badanie nad skrzypłoczami jako swego rodzaju śledztwo. Dlaczego? Powód jest prosty. W ich trakcie natrafił na ślady, które pomogłyby mu zrozumieć, dlaczego te skamieliny w ogóle znalazły się w centralnej Polsce. Nie odbyło się bez dedukcji i grzebania w ziemi.
- W polskich skamieniałych osobnikach można dostrzec mikrodrążenia, które dają nam ważne informacje o paleośrodowisku . Zacząłem zastanawiać się, skąd się wzięły. Zacząłem badać skały i odnalazłem zielenice – jednokomórkowe glony. Naukowcy określają je mianem "świadkowie katastrofy" – opisuje. - Udało mi się odtworzyć przebieg wypadków. U nas występowały małe osobniki, które żyły w ciepłej i płytkiej lagunie. Zakwit glonów spowodował, że skrzela młodych skrzypłoczy nimi zarastały. W kształcie przypominają książeczki – po angielsku określa się je jako "gill book". Często mówi się, ze skrzypłocze nie mogą żyć bez książki. Glony zaczęły przyrastać do skrzeli – duże osobniki potrafiły się oczyścić, małe niestety nie. Często zostawały zaduszone – dodaje.
Co pomogło w odtworzeniu całej tej sytuacji? Badania biologów z Nowego Jorku, mówi naukowiec. Całą sytuację odtworzono bowiem w akwarium.
- To trochę jak praca detektywa, bo trzeba dociec prawdy sprzed milionów lat – konkluduje Błażejowski.
Jak widać, przed człowiekiem nie ukryje się nawet wypadek, który wydarzył się w niepojętej dla nas przeszłości.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl