Największe dzieło "Zimnej wojny" - radziecki atomowy okręt SSW‑33 Ural
20.04.2015 | aktual.: 29.12.2016 08:17
Radziecki okręt SSW-33 Ural to zdaniem wielu specjalistów jedno z największych, jeśli nie największe dzieło "Zimnej wojny". Mimo dość śmiesznego kryptonimu nadanego mu przez NATO - Kapusta - okręt wcale nie miał śmiesznych możliwości. Jak na tamte czasy, jednostka naszpikowana była nowoczesną aparaturą pozwalającą mu na zwiad elektroniczny, sterowanie rakietami, nadawanie i odbieranie danych z kosmosu, czy też wykonywanie misji szpiegowskich. Zbudowano tylko jeden egzemplarz, którego losy potoczyły się zgoła inaczej, niż chcieli tego konstruktorzy.
Radziecki okręt SSW-33 Ural to zdaniem wielu specjalistów jedno z największych, jeśli nie największe dzieło "Zimnej wojny". Mimo dość śmiesznego kryptonimu nadanego mu przez NATO - Kapusta - okręt wcale nie miał śmiesznych możliwości. Jak na tamte czasy, jednostka naszpikowana była nowoczesną aparaturą pozwalającą mu na zwiad elektroniczny, sterowanie rakietami, nadawanie i odbieranie danych z kosmosu, czy też wykonywanie misji szpiegowskich. Zbudowano tylko jeden egzemplarz, którego losy potoczyły się zgoła inaczej, niż chcieli tego konstruktorzy.
Kadłub, na którym zbudowano SSW-31, początkowo przeznaczony był pod nowy rodzaj lotniskowca. W trakcie prac okazało się jednak, że pokład jest zbyt krótki, a nowoopracowane katapulty są zbyt słabe, aby z okrętu mogły startować jakiekolwiek samoloty. Rosjanie zdawali sobie jednak sprawę, że w rejonie Pacyfiku nie posiadają żadnego sprzętu, który byłby w stanie śledzić trajektorię lotu pocisków balistycznych oraz pocisków kosmicznych. Brakowało im także naziemnych baz, które mogłyby wypełniać takie zadania. Armia Radziecka nie była także w stanie śledzić działań wojsk USA, ani podglądać jej nowinek technologicznych. Podjęto zatem decyzję, aby powstały już kadłub wykorzystać do budowy okrętu komunikacyjnego projektu Titan. Od roku 1983 toczyły się prace, mające na celu doprowadzić do powstania jednego z najbardziej zaawansowanych okrętów rozpoznania elektronicznego na świecie.
Gigant na morzu
Radzieccy konstruktorzy stworzyli prawdziwe monstrum. Okręt miał długość aż 265 metrów, co uniemożliwiało mu zawijanie do portów. Zarówno wymiana załogi, jak i dostawy zaopatrzenia musiały odbywać się na morzu. Zaopatrzenie musiało być spore, ponieważ załogę SSW-31 Ural stanowiło aż 1000 żołnierzy. 265 metrów długości, 30 metrów szerokości i 70 metrów wysokości dały jednostce pierwsze miejsce we flocie radzieckiej pod względem wielkości. Co ciekawe, okręt zaprojektowano w taki sposób, aby miał lekki przechył (około 2 stopni) na jedną z burt. Wynikało to z tego, że większość ciężkiej aparatury nie była rozłożona symetrycznie, a znajdowała się tylko po jednej ze stron okrętu.
Dwa reaktory atomowe
Aby rozpędzić tak ogromny statek do prędkości niecałych 22 węzłów (około 40 km/h) zamontowano w nim dwa potężne reaktory atomowe o mocy 171 MW każdy (jedyny polski reaktor atomowy Maria ma moc 30 MW, a zniszczony reaktor w Czarnobylu miał moc 1000MW) Zasilały one dwie turbiny parowe GTZA-688, które były w stanie wygenerować z siebie aż 66 500 KM! To mniej więcej tyle, ile mocy generuje 580 samochodów osobowych klasy kompaktowej.
Uzbrojenie
Jak na standardy radzieckiej floty okręt był średnio uzbrojony, co nie znaczy, że nie miał broni w ogóle. Wyposażono go w dwie armaty AK176M kalibru 76 mm, cztery mniejsze armaty AK630 kalibru 30 mm oraz wyrzutnie pocisków bliskiego zasięgu Igła. Ural dysponował także bronią do zwalczania okrętów podwodnych oraz śmigłowcem. Takie uzbrojenie miało wystarczyć okrętowi do obrony przy ewentualnym ataku przeciwnika.
Walka z... żółwiem
Los jednak nie sprzyjał SSW-31 Ural. Po ukończeniu wszystkich prac w roku 1989 okręt wyruszył w swoją pierwszą misję na Ocean Spokojny. Eskortowany był przez atomowy okręt podwodny. Okrętowi nie udało się jednak nigdy dotrzeć do miejsca wykonywania działań operacyjnych. Liczne awarie sprawiały, że rejs dłużył się niemal w nieskończoność. Do tego w trakcie pierwszej misji doszło do rozpadu ZSRR, co definitywnie przekreśliło szanse na pełne wykorzystanie mocy okrętu. Dla nowych władz jednostka okazała się zbyt droga w utrzymaniu, nieekonomiczna i postanowiono na długie lata "uziemić" go na wodach zatoki Piotra Wielkiego na morzu Japońskim. To również nie posłużyło SSW-31 - w 1991 roku okręt został okradziony przez członków własnej załogi. Łupem padły... pociski do armat. W odpowiedzi na apel kapitana i zwolnienie z odpowiedzialności karnej, część uzbrojenia została zwrócona. Jednostce udało się także wziąć raz udział w "misji bojowej". Z pokładu SSW-31 ostrzelano niezidentyfikowany obiekt zbliżający się do
okrętu. Jak się później okazało, okręt został zaatakowany przez... żółwia morskiego.
Ostatecznie w roku 2001 statek zacumował w bazie Rosyjskiej Floty Pacyfiku, znajdującej się w pobliżu zamkniętego miasta Fokino. Pełnił tam rolę pływających koszar, ale także pływającej elektrowni. Jego reaktory wykorzystywano do produkcji energii elektrycznej. W roku 2010 zdecydowano o utylizacji okrętu, jednak jest szansa, że przynajmniej część jego wyposażenia posłuży do wzmocnienia floty rosyjskich lodołamaczy atomowych.