Najbardziej samotny człowiek świata. Był tuż nad Księżycem, ale nigdy na nim nie stanął
Samotność niejedno ma imię. Tej dosłownej, polegającej na fizycznym oddaleniu od reszty przedstawicieli naszego gatunku, kilku ludzi doświadczyło w sposób ekstremalny. Nigdy wcześniej ani później żaden człowiek nie był tak daleko od innych.
Zapomniani bohaterowie
Myśląc o misjach Apollo, mamy zazwyczaj przed oczami epickie sceny: pierwszy film z lądownika, słynne słowa Neila Armstronga o małym kroku dla człowieka albo późniejsze, zabawne wideo przedstawiające księżycową grę w golfa, śmieszne upadki i skoki, wykonywane przez astronautów w warunkach zmniejszonej grawitacji.
Mało kto pamięta, że poza uwiecznionymi na zdjęciach i filmach bohaterami każda z księżycowych misji miała jeszcze jednego uczestnika. Był nim pilot modułu dowodzenia Apollo Command/Service Module (CSM), który krążył po orbicie Księżyca w czasie, gdy pozostali dwaj członkowie załogi przebywali na jego powierzchni.
Choć dla NASA wszyscy uczestnicy misji byli po prostu jedną załogą, to dla mediów gwiazdami stawali się przede wszystkim ci, którzy faktycznie kroczyli po Srebrnym Globie. Samotni piloci, oczekujący na kolegów na księżycowej orbicie doświadczyli jednak czegoś, co również czyni ich wyjątkowymi. Jeśli przez samotność rozumiemy fizyczny dystans od innych, byli najbardziej samotnymi ludźmi w dziejach naszego gatunku.
Mała kapsuła na szczycie wielkiej rakiety
Samotność była wynikiem profilu misji Apollo, bo "lot na Księżyc" był w praktyce przedsięwzięciem nie tylko ambitnym i skomplikowanym, ale również wieloetapowym. Warto pamiętać, że kluczowym dla księżycowej misji komponentem była niewielka kapsuła na szczycie gigantycznej, mierzącej 110 metrów rakiety Saturn V, zaprojektowanej przez zespół Wernhera von Brauna i Artura Rudolpha.
Rakieta Saturn V ze statkiem Apollo
Wszystko, co znajdowało się pod nią, to "tylko" ważące ponad 3 tys. ton silniki i paliwo, potrzebne do uniesienia z powierzchni Ziemi i rozpędzenia statku kosmicznego z lądownikiem.
Spektakularny start rakiety Saturn przebiegał wieloetapowo. Pracujący około 150 s pierwszy człon wystarczał, aby wynieść rakietę i moduł księżycowy na około 64 km i rozpędzić do nieco ponad 8 tys. km/h. Dopiero kilkuminutowa praca kolejnych członów wynosiła moduł księżycowy na orbitę Ziemi i rozpędzała do ponad 26 tys. km/h.
Następna stacja: orbita Księżyca
Ziemska orbita była pierwszym przystankiem, gdzie astronauci w czasie maksymalnie trzech okrążeń przygotowywali się do właściwego lotu na Księżyc. Zaczynało go włączenie silników trzeciego członu Saturna, który nadawał astronautom drugą prędkość kosmiczną, nazywaną również prędkością ucieczki. To wartość potrzebna, by obiekt przestał krążyć wokół Ziemi i mógł polecieć w wybranym kierunku w przestrzeń kosmiczną, opuszczając pole grawitacyjne naszej planety.
Start misji Apollo 15
Poruszający się z prędkością ponad 38 tys. km/h zestaw wykonywał wówczas skomplikowany manewr – moduł dowodzenia odłączał się od reszty, oddalał na około 20 m, a następnie obracał o 180 stopni i łączył z modułem księżycowym. Całość poruszała się wówczas tyłem do przodu – silnikiem modułu CSM skierowanym w stronę kierunku lotu.
Drugim przystankiem była orbita Księżyca, gdzie załoga przebywała około doby. Dwóch astronautów przechodziło wówczas do lądownika, który odłączał się od modułu dowodzenia i lądował na powierzchni Srebrnego Globu. Gdy pracowali "na dole", ostatni członek załogi miał okazję, by spojrzeć z dystansu na macierzystą planetę.
Michael Collins, członek załogi Apollo 11
Gorące powitanie na Ziemi
Po wykonaniu przewidzianych zadań astronauci wsiadali do tzw. członu wznoszenia, którym wracali na orbitę Księżyca. Tam przechodzili do modułu dowodzenia, w którym rozpoczynali około 60-godzinną podróż powrotną w kierunku Ziemi.
Rakieta Saturn V przed misją Apollo 4
Pod koniec lotu moduł dowodzenia – po odrzuceniu połączonego z nim przez całą misję modułu serwisowego – obracał się o 180 stopni. Było to niezbędne, bo podstawę modułu tworzyła tzw. osłona ablacyjna. Była to specjalna tarcza, która topiąc się, chroniła wnętrze modułu przed skrajnie wysokimi temperaturami.
Te pojawiały się, gdy lecący z prędkością ok. 40 tys. km/h moduł zaczynał wchodzić w atmosferę Ziemi. Wytracał wówczas prędkość, a wskutek tarcia powierzchnia tarczy rozgrzewała się do ponad 4 tys. stopni Celsjusza. Po wyhamowaniu moduł wraz z astronautami opadał na spadochronach, kończąc lot w oceanie.
Pilot modułu dowodzenia
Niemal przez całą misję załoga pracowała wspólnie. Niemal – bo z wyjątkiem czasu, gdy moduł księżycowy odłączał się od modułu dowodzenia. Na orbicie Księżyca pozostawał wówczas jeden człowiek.
Apollo Command/Service Module (CSM). Moduł dowodzenia to błyszczący stożek, połączony z modułem serwisowym (duży cylinder)
"Pilot modułu dowodzenia" brzmi dumnie, lecz w praktyce zadanie tego samotnego astronauty sprowadzało się do... czekania. Wprawdzie jego zadaniem było utrzymywanie w sprawności wszelkich urządzeń, znajdujących si ę na pokładzie modułu, ale warto pamiętać, że część zadań została zaplanowana jako wypełniacz czasu. Chodziło o aspekt psychologiczny – wszyscy astronauci powinni mieć nieustannie jakieś zajęcie, aby nie tworzyć sposobności do apatycznych rozmyślań.
Co więcej, moduł dowodzenia krążył wokół Srebrnego Globu, a tym samym regularnie znajdował się po tzw. ciemnej stronie Księżyca. Jakakolwiek komunikacja była wówczas przerywana – pilot modułu tracił kontakt zarówno z Ziemią, jak i z resztą załogi.
Najbardziej samotny człowiek świata
O czym myślał wówczas człowiek, przebywający około 400 tys. km od reszty swojego gatunku? Rąbka tajemnicy uchylił po latach pilot misji Apollo 11, Michael Collins, udzielając wywiadu z okazji rocznicy pierwszego lądowania na Księżycu.
Ziemia widziana z modułu dowodzenia. W kadrze lądownik księżycowy
Z innych wypowiedzi Collinsa wyłania się obraz człowieka zatroskanego o brak wpływu na rozwój wydarzeń. Gdyby kolegom z załogi przydarzyło się coś złego, pilot modułu dowodzenia nie miał żadnych możliwości, aby im pomóc. Mógłby jedynie wrócić samotnie na Ziemię. Jeśli wierzyć spisywanym po latach wspomnieniom, właśnie tego – powrotu w roli jedynego ocalałego – obawiał się najbardziej.