"Najbardziej brakowało mi pizzy". Astronauta o tym, jak żyje się poza Ziemią

Na lotach w kosmos zjadł zęby. Teraz jest na Ziemi, ale na brak zajęć nie narzeka. Swoje przeżycia wykorzystał w roli w serialu "Big Bang Theory". Teraz Mike Massimino opowiedział WP Tech o codziennym życiu astronauty w kosmosie i na Ziemi.

"Najbardziej brakowało mi pizzy". Astronauta o tym, jak żyje się poza Ziemią
Źródło zdjęć: © WP Tech
Grzegorz Burtan

02.03.2018 | aktual.: 02.03.2018 16:38

Grzegorz Burtan, WP Tech: Twoja książka nosi tytuł "Spaceman" – jesteś fanem The Killers?

Mike Massimino, astronauta: Serio? Oni mają taką piosenkę?

Tak.

Popatrz – lubię ich, a nawet nie wiedziałem, że mają taki utwór. A książkę tak nazwałem, bo cóż, poleciałem w kosmos. Nie ma tu żadnej gry słów.

Skoro mówimy o muzyce – czy astronauci mają swój nieoficjalny hymn, jak "Rocket Man" Eltona Johna czy "Starman" Davida Bowie?

(śmiech) Nie, każdy słucha tego, co lubi. Ja na przykład puszczam sobie U2, Radiohead, Coldplay czy Dianę Kroll. Nie mamy swojego lejtmotywu.

Pytam o muzykę, bo zastanawiają mnie punkty wspólne u astronautów. Spędzając tyle czasu w ciasnej przestrzeni trzeba znaleźć jakąś nić porozumienia. Także w wolnym czasie.

Taką aktywnością jest zazwyczaj wspólny posiłek.

Oczywiście w formie płynnej?

Nie, nie. Na początku programów kosmicznych pakowano żywność w ten sposób. To było jakieś 50 lat temu. Teraz to jest normalne jedzenie. Wszystko, co jest na Ziemi, można dostać w kosmosie.

Pizzę też?

Tu akurat jest problem. Ostatnio udało się zrobić pizzę w kosmosie. Nie wiem, jak wyszła, ale ogólnie takie dania, chleb zresztą też, nastręczają sporo kłopotów.

Dlaczego?

Okruszki. Po jedzeniu latają sobie w nieważkości i mogą na przykład dostać ci się do oka. Do tego szybko schnie. Dlatego używa się placków do tortilli w kosmosie.

I z tego nie ma okruchów?

Jest ich znacznie mniej. Do tego zajmują mniej powierzchni i łatwiej je przechowywać.

Ale do tortilli potrzebne jest jeszcze nadzienie. Najlepiej mięsne.

Tak, to też jest w kosmosie. Kurczak, hamburgery, steki, fajitas, chińszczyzna, lasagna ravioli, koktajl krewetkowy – wszystko można tam zjeść. Każda misja przywozi jedzenie ze swojego kraju. Jest ono właściwie takie samo jak na tutaj, tylko inaczej spakowane. Zazwyczaj są liofilizowane, albo termostabilne, czyli gotowe do jedzenia po podgrzaniu. Mają też długi termin przydatności do spożycia. Mi osobiście smakuje.

A po jedzeniu jest trawienie i trzeba udać się na stronę.

Chodzi ci o to, jak się robi kupę w kosmosie?

Z grubsza tak.

Na stacji kosmicznej uryna podlega recyklingowi – zostaje oczyszczona i wykorzystana ponownie.

Ile w ten sposób wody można odzyskać?

Wydajność jest na poziomie 85 proc.

Skuteczny system.

Bo tak właśnie jest.

A co ze wspomniają już kupą?

Tego już nie odzyskasz, więc musisz się jej pozbyć. Toaleta na stacji przypomina dużą puszkę, na którą ktoś położył deskę toaletową. W środku znajduje się plastikowa wkładka, do której wpadają odpadki. Kiedy puszka się zapełni, zamykasz ją i wysyłasz poza stację.

Obraz
© Materiały prasowe

No dobrze, ale przecież trzeba siedzieć podczas tej czynności. A w kosmosie nie ma grawitacji.

Cóż, jest kilka opcji. W wahadłowcu na przykład są specjalne uchwyty na nogi, by się przytrzymać. Są też specjalne pasy na stopy, albo po prostu zapierasz się o sufit bądź o ściany. Cel jest jeden – od pasa w dół masz siedzieć na desce.

Kiedy astronauci idą spać, przypinają się pasami do ścian.

W wahadłowcu tak. Tam nie ma sypialni, więc bierzesz śpiwór i przyczepiasz go tam, gdzie chcesz. Ale na stacji kosmicznej masz własną kwaterę wielkości szafy. Jesteś tam znacznie dłużej, więc potrzeba też pewnej prywatności.

Mówiąc o długim czasie na stacji kosmicznej – spoglądałeś kiedyś na Ziemię i nachodziły cię myśli o tym, jak kosmos bezbrzeżny i jak ludzie są mali?

Wiem, o czym mówisz, ale czułem coś kompletnie przeciwnego. Zrozumiałem, jak ludzie są ważni i jak nasza planeta jest piękna. Z perspektywy stacji kosmicznej wygląda jak raj. Czułem, że jako gatunek mamy szczęście, że żyjemy w takim miejscu. Wszechświat jest duży, ale nie czuję się pyłek.

Obraz
© NASA

A jakie zmiany zaszły w twoim ciele? Podobno w kosmosie jest się wyższym.

Tak. Nie ma grawitacji, więc kręgosłup się wydłuża i zyskujesz jakieś 2,5-3 centrymetra wzrostu.

Czujesz to?

Trochę boli. Pierwszej nocy, kiedy to się dzieje, odczuwasz pewien dyskomfort. Jak o tym myślę, to raczej dziwne, a nie bolesne uczucie.

Do czego w ogóle można porównać brak przyciągania ziemskiego?

To tak, jakbyś się ciągle unosił. Ciężko utrzymać stabilność. To kwestia, do której trzeba się przyzwyczaić.

Zobacz także: Zwierzęta w kosmosie

Ale trenujecie poruszanie się bez grawitacji jeszcze na Ziemi.

Jasne, ale bardzo trudno odtworzyć te warunki. Można to zrobić w samolocie, ale trwa to jakieś pół minuty. Ćwiczymy też spacery kosmiczne w wodzie, ale ona z kolei też stabilizuje twoje ciało. Do tego poruszasz się wolniej. A w kosmosie, jeśli nie uważasz, możesz poruszać się bardzo szybko.

Kosmos nastręcza jednej trudności – nie ma tam punktów odniesienia. Wszystko może być górą lub dołem.

Kiedy pracujesz wewnątrz statku to oczywiście pasuje mieć jakąś orientację. Powiedzmy, że masz instrukcję na ścianie – to będzie twój punkt odniesienia. Twój mózg się przyzwyczaja – na początku stanie na suficie wydaje się dziwne, ale potem to się normalizuje.

Skoro już wiemy, co z kierunkami, przejdźmy do spacerów w kosmosie. Ile trwa samo przygotowanie do wyjścia?

Żeby założyć całe oprzyrządowanie potrzeba kilka godzin. Potem musisz zrobić tak zwany "prebreath" – pozbywasz się wtedy azotu ze swojego ciała, a potem jest dekompresja i wychodzisz.

A w trakcie spaceru zaczyna swędzić cię nos.

I tutaj pomaga to, co masz w hełmie. Z powodu zmian ciśnienia czasem zatykają się uszy. Dlatego montuje się dwie poduszki w które dmuchasz, by je odetkać. Możesz je użyć je drapania, ale nie do końca pomagają. Zalecam drapanie się przed włożeniem hełmu.

Oprócz potencjalnego swędzenia, co czujesz, kiedy wychodzisz w pustkę kosmosu? Nie przeraża cię to?

Wiesz co, myślenie że, coś może ci się stać, niezbyt pomaga. Musisz zaufać, że twój ekwipunek pomoże. Więc tak, to bardzo niebezpieczne, ale jesteś tak ostrożny, jak tylko się da.

Poza tym, to niesamowite uczucie. Jest bardzo intensywne, stresujące, nawet trochę straszne. Ale to niezwykłe doświadczenie, jedyne w swoim rodzaju.

Obraz
© Materiały prasowe

Wspomniałeś wcześniej, że w statku góra i dół mogą być wszędzie. A do tego wszystko lata. To musi być zabałaganione miejsce.

Tak naprawdę jest dość uporządkowane. Musi takie być, bo często na wierzchu jest okablowanie lub elektronika. Nie ma mowy o nieporządku.

Jak zatem wygląda przeciętny dzień w kosmosie?

Przede wszystkim działamy w strefie czasowej z Greenwich. Mój dzień był dość rygorystyczny – pobudka, potem przygotowanie się do wyjścia w kosmos bądź nadzorowanie spaceru innej osoby. Jeśli tego nie było, trzeba zająć się wtedy statkiem – posprzątać, sprawdzić, czy wszystko działa. Tak jest w wahadłowcu.

Na stacji kosmicznej jest trochę inaczej. Przede wszystkim masz wolne niedziele i połowę soboty, obchodzi się też święta – w końcu tam żyjesz. Ale i tak jesteś dość zajęty – są przeprowadzane eksperymenty, i sześć dni w tygodniu masz dwie godziny ćwiczeń. Nie nudzisz się.

Święta bywają zakrapiane czymś mocniejszym?

Nie ma mowy. Alkohol jest absolutnie zakazany na ISS.

A seks?

Nie wiem, czy jest jakaś pisana bądź niepisana zasada. Ale z tego ,co mi wiadomo, to się jeszcze nie zdarzyło w kosmosie.

Bo to zbyt skomplikowane do zrobienia?

Nie. Ludzie tam pracują, to jest przestrzeń zawodowa. Astronauci są profesjonalistami. Przynajmniej tyle wiem.

Przyjęto cię od razu do NASA?

Zostałem zdyskwalifikowany z powodu mojego wzroku, ale potem wycofano się z tej decyzji. Kiedyś wymagano doskonałego wzroku, teraz po prostu musisz być zdrowy, bez wyraźnych uszczerbków i problemów. Musisz żyć czystym, zdrowym życiem.

Kiedy wylądowałeś na Ziemi, twoje ciało to odczuło?

Tak.

W jaki sposób?

Wszystko jest cięższe. Przyzwyczajasz się, że tam każda rzecz jest lekka jak piórko. Twoje ucho wewnętrzne również jest dość pogubione i łatwo gubisz równowagę.

Za czym tęskniłeś najbardziej?

Za pizzą.

To było zaskakujące.

(śmiech) Uściślając, brakowało mi rodziny, przyjaciół i pizzy. Kiedy wylądowałem, pojechaliśmy ją zjeść. Uwierz lub nie, ale zamówiłem ją, jak byłem jeszcze w kosmosie (śmiech).

Wystąpiłeś w "Big Bang Theory" – popularnym sitcomie o naukowcach. Zagrałeś samego siebie w trakcie misji kosmicznej. Jak odwzorowaliście warunki, które tam panują?

(śmiech) magia telewizji. Producenci ustawili nas na żurawiu do poruszania kamer. On poruszał się w górę i w dół, sterowany przez jedną osobę. W postprodukcji wycięli go i stąd wrażenie, że ja lub Howard jesteśmy w powietrzu.

Ale skąd w ogóle pomysł, by wystąpić w serialu komediowym? Zaoferowali ci dobrą gażę?

Nie, tak naprawdę w ogóle mi nie zapłacili.

Serio?

W tym czasie pracowałem dla rządu i nie mogłem przyjąć pieniędzy z innego źródła. Zagrałem w sześciu odcinkach – przed ostatnim opuściłem moją pracę i producenci zapłacili mi tylko za niego. Ale czemu to zrobiłem? Bo to było fajne, po prostu.

Ale widziałeś wcześniej ten serial?

Szczerze mówiąc - nie. Dostałem telefon w okolicach 2011 roku. Z NASA skontaktowali się twórcy "Big Bang Theory", którzy chcieli skonsultować pewne kwestie z astronautą. Ludzie z agencji pomyśleli mnie i zapytali, czy chce z nimi pogadać. Zgodziłem się. Mój syn miał zawody w piłce wodnej w Kalifornii,, więc i tak miałem tam być.

Po meczu pojechałem do studia pogadać ze scenarzystami. Było miło, pośmialiśmy się, ogólnie dobrze nam się rozmawiało. Pół roku później producent napisał do mnie maila, czy nie chciałbym gościnnie wystąpić. To miał być jeden odcinek, ale zrobiło się sześć.

Obraz
© Materiały prasowe

Jesteś dość medialnym astronautą – oprócz serialu, prowadzisz własny program na Science Channel, jesteś mówcą, teraz napisałeś książkę. Twój zawód nie jest jednak postrzegany jako gwiazdorski.

Wiesz co, po prostu lubię. To trochę nietypowe, ale wszystko co robię wynika z mojej pasji. Może to różne rzeczy, ale wkładam w to całe swoje serce. Muszę jednak zaznaczyć, że astronauta to był zawsze mój priorytetowy zawód. Na drugim miejscu znalazłby się wykładowca – lubię uczyć innych. A te wszystkie rzeczy z telewizją po prostu dają mi frajdę.

Brzmi tak, jakbyś był zajętą osobą.

Gdybym robił tylko jedną rzecz, to pewnie bym się szybko znudził. Taki miks mi odpowiada. W zawodzie astronauty to duża zaleta – latasz samolotem, robisz symulacje, eksperymentujesz, pracujesz nad projektami inżynierskimi, czasem uprawiasz public relations w telewizji.

Co myślisz o ludziach, którzy twierdzą, że lądowanie na Księżycu było sfałszowane?

Powinniśmy martwić się innymi rzeczami. Jest mnóstwo dowodów, że to się stało, po prostu. Są ważniejsze rzeczy, które trzeba rozwiązać, zajmijcie się nimi. Lądowanie jest faktem, a Ziemia jest globem. Nie wszystko jest wielkim spiskiem.

Ostatnio w Północnej Karolinie odbył się konwentów poświęcony płaskiej Ziemi.

Słyszałem o tym. Ci ludzie mówią, że wszyscy kłamią. To absurdalne. Martwienie się czymś takim – co oni w ogóle sobie wyobrażają? Dlaczego? Planeta jest okrągła. Ich poglądy nie mają dla mnie grama sensu.

Skoro mowa o faktach – który film najrzetelniej oddaje lot w kosmos?

Moim zdaniem to będzie "Apollo 13" z Tomem Hanksem. To oczywiście nie jest dokument, ale jest bardzo dokładny zarówno w pokazaniu, co się dzieje w trakcie lotu i co się dzieje w centrum kontroli lotów.

Ostatnie pytanie: czy Elon Musk umrze na Marsie?

Nie wiem, ale jeśli czegoś chce, to uważam, że to osiągnie. Pokazał już, że nie rzuca słów na wiatr.

Obraz
© Materiały prasowe

Książka "Spaceman. Jak zostać astronautą i uratować nasze oko na Wszechświat?" została wydana nakładem wydawnictwa AGORA

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (38)