Łowcy talentów wolą blondynów - tak nauka tłumaczy piłkę nożną

Łowcy talentów wolą blondynów - tak nauka tłumaczy piłkę nożną

Łowcy talentów wolą blondynów - tak nauka tłumaczy piłkę nożną
Źródło zdjęć: © PAP/EPA
Adam Bednarek
25.08.2017 16:27, aktualizacja: 26.08.2017 16:34

Może się wydawać, że "nauka" i "piłka nożna" stoją na przeciwległych biegunach, ale związek jest coraz większy. To zła wiadomość dla nieracjonalnych kibiców-idealistów: w futbolu, którym rządzą twarde liczby, statystyki i fakty, nie ma dla was miejsca.

Naprawdę nie umiem wytłumaczyć, dlaczego nie zostałem piłkarzem. Wątpię, by winę ponosiło moje lenistwo, przez które na rozgrzewce biegłem na skróty, gdy tylko trener odwracał wzrok. Nie sądzę, żeby chodziło o to, że zbyt szybko się poddawałem - to przecież normalne, że schodzi się z boiska obrażonym na cały świat, gdy strzeli się samobója. I miałem rację - nie w tym był problem. W książce “Futbonomia” jej autorzy, Simon Kuper i Stefan Szymański, pokazują, że świat piłki nożnej da się wytłumaczyć i lepiej zrozumieć za pomocą liczb i nauki. Przedstawione informacje zmieniają nasze myślenie o futbolu.

A więc także o tym, dlaczego w nim nie wyszło. Okazuje się, że co najmniej jeden duży angielski klub zauważył, że łowcy talentów, którzy śledzą mecze młodzieżowe, często rekomendują zakup blondynów. Dzieje się tak dlatego, że wśród 22 grających chłopców mało który czymś się wyróżnia. To prawda - sam pamiętam, że goliliśmy się prawie na łyso. Blondyn, szczególnie długowłosy, miał więc większe szanse być dostrzeżonym. Zdaniem autorów “Futbonomii” to przykład heurystyki dostępności: “im bardziej dana informacja zapada ci w pamięć, tym bardziej prawdopodobne, że wpłynie na twoją decyzję, nawet jeśli jest nieistotna”.

Wikipedia tłumaczy, że polega to “na przypisywaniu większego prawdopodobieństwa zdarzeniom, które łatwiej przywołać do świadomości i są bardziej nacechowane emocjonalnie”. Właśnie dlatego po wypadkach lotniczych uważa się, że częstotliwość takich zdarzeń jest większa. I dlatego też łowcy talentów częściej zapamiętywali blondynów, a ja nie zrobiłem kariery, jaką sobie wymarzyłem.

Moje zachowanie jest zresztą zupełnie normalne wśród kibiców. Badania psychologiczne pokazują, że posiadamy umiejętność zrzucania winy na innych i właśnie dlatego tak dobrze znosimy porażki.

Obraz
© PAP

Problem w tym, że wytłumaczenie piłki nożnej liczbami i naukową wiedzą sprawia, że nie chcę być już dalej kibicem. Wbrew temu, co myślałem przez całe swoje kibicowskie życie, piłka nożna jest bardzo racjonalna i wytłumaczalna.

Weźmy zmiany trenerów. Dla niemal każdego kibica jasne jest, że jeśli jego drużyna gra źle, to winę ponosi szkoleniowiec. Ratunkiem jest poszukanie innego, który niczym za dotknięciem magicznej różdżki odmieni oblicze zespołu. I tak się przecież dzieje - każdy kibic zna pojęcie “nowej miotły”. Fani Legii pamiętają fatalną grę za trenera Hasiego i rewelacyjną za trenera Magiery. Tyle że teraz Legia Magiery gra słabo, więc… logika każe zmienić trenera. I znowu będzie dobrze. Czekamy na kolejnego cudotwórcę, gdy moce obecnego się wyczerpią.

Nauka mówi, że to nie ma sensu. Autorzy “Futbonomii” cytują wyniki analizy. Ze statystyk wynika, że “przeciętny klub zdobywa w meczu 1,3 punktu”. Gdy zaczyna grać źle, zdobywa tylko jeden punkt na mecz. Wtedy kibice domagają się zmian, a prezes zwalnia menadżera:

“Każdy statystyk powie nam, co stanie się po osiągnięciu tego najniższego punktu: niezależnie od tego, czy klub zmieni swojego menedżera czy też rodzaj ciasteczek do kawy, wyniki zespołu powrócą prawdopodobnie do średniego poziomu. Mówiąc prościej, startując z najniższego możliwego punktu, prawie zawsze poprawisz wyniki” - piszą Stefan Szymański i Simon Kuper.

Innym popularnym mitem są rzuty karne. Sam bardzo często wierzyłem w ich znaczenie, szczególnie gdy bawiłem się w bukmacherkę (sami przyznacie, że “zabawa” brzmi znacznie lepiej niż “regularnie traciłem pieniądze obstawiając złe drużyny”). To było idealne wytłumaczenie: kupon by wszedł, ale sędzia kalosz podjął błędną decyzję i masz, przegrałem, bo przegrała typowana przeze mnie drużyna, bo straciła gola z karnego.

Obraz
© Youtube.com

Tymczasem z badań wynika, że “procentowy rozkład wyników meczów nie różni się zbytnio w zależności od tego, czy wykonywane były w nich rzuty karne, czy nie”. Na przykład faworyci wygrywali w 51,3 proc. spotkań, w których nie dyktowano rzutów karnych, i w 51,4 proc. meczów, w których karne wykonywano. Czyli gdyby zaprzestano wykonywania rzutów karnych, w piłce nożnej nic by się nie zmieniło.

Tak jak stracony z karnego gol podcina nam skrzydła, tak dla kibica nie ma nic wspanialszego niż bramki strzelone zza pola karnego. Np. ostatnio tak Widzew wyszedł na prowadzenie pod koniec meczu - gdyby nie ten fenomenalny strzał zespół być może by zremisował, a nie wygrał:

Ale z badań wynika, że piłkarz zrobił coś, czego nie powinien. Strzały z daleka, które jako kibic tak uwielbiam, są bez sensu.

“Z danych Opty wynika jednak, że w Premier League zaledwie dwa procent strzałów zza szesnastki kończy się golami” - czytamy w “Futbonomii”.

Pewnie w trzeciej polskiej lidze ten wynik jest jeszcze słabszy, bo piłkarze są gdzieś tak milion razy słabsi (ciekawe, ilu z nich to blondyni?). A mimo to tak wielu zawodników decyduje się na strzały. Tak wielu kibiców od nich tego wymaga. Wynika to z naszej, kibiców, niewiedzy.

Billy Beane, menedżer, którego metody zrewolucjonizowały baseball (na ich podstawie powstał film “Moneyball”), twierdzi, że podobne zmiany dotkną piłkę nożną. Futbol stanie się “bardziej naukowy”. Postawi na liczby, twarde fakty. I wtedy my, naiwni i trochę głupkowaci kibice, w tym świecie zupełnie się nie odnajdziemy.

Naukowe podejście do piłki rani moje - ciągle dziecięce, wyidealizowane - wyobrażenie o niej. Chcę oglądać absurdalne strzały z 30 metrów, by wierzyć, że za którymś razem zobaczę nie kolejnego trafionego kibica przewiezionego do szpitala z podejrzeniem wstrząsu mózgu, a kapitalnego gola. Boję się, że trenerzy tego zakażą, pokazując na brutalnie prawdziwe i logiczne statystyki. Już powinni zakazywać dośrodkowań, bo tylko co 91 z nich kończy się golem. A przecież jako kibic uwielbiam dynamicznych skrzydłowych, którzy wrzucają piłkę w pole karne, po czym napastnik strzela bramkę wolejem albo - jeszcze lepiej! - przewrotką.

To jednak zdarza się niezwykle rzadko, o czym każe pamiętać “heurystyka dostępności”, a czego przyswoić nie chce kibicowski rozum.

Mój kibicowski rozum protestuje też, gdy widzi ligę hiszpańską, w której tak naprawdę liczy się tylko rywalizacja Realu i Barcelony. Chciałbym więcej wyrównanych potyczek, sensacji, niespodzianek! Ale gdyby moje marzenia się spełniły, piłka tylko by na tym straciła.

Naukowcy przeprowadzili “symulację, z której wynikało, że jeśli mecze w angielskiej lidze staną się bardziej wyrównane, to będą przyciągać mniej kibiców”. Jak to możliwe? Bo “wyrównana liga, w której wszystkie drużyny znajdują się na takim samym poziomie, zmieniłaby się w nieskończony ciąg zwycięstw gospodarzy i porażek gości”. A dziś jest znacznie ciekawiej, gdy taka Legia nie ma szans z Realem, a mimo to udaje jej się zremisować. Lubimy czekać na cud.

Obraz
© PAP/EPA

Choć nauka tłumaczy to trochę inaczej. Ekonomista Jack Hirshleifer nazwał to zjawisko “paradoksem władzy”, co w skrócie oznacza, że “mały stara się bardziej”. A duży ma za sobą wiele bitew i skupia się na innych kolosach. I dlatego czasami gigant przegrywa z maluczkim.

Tyle że doprowadza do tego, że więksi stają się jeszcze więksi i bogatsi, a mali są z tej zabawy wyrzucani - żeby nie wchodzić w szczegóły, polecę tylko tekst o niesprawiedliwości w piłce nożnej Rafała Steca.

Choć z tak racjonalnym i naukowym futbolem najchętniej dałbym sobie spokój, to… lepiej dla mojego zdrowia by było, żebym tego nie robił. Ze statystyk wynika, że ludzie popełniają mniej samobójstw, gdy ich reprezentacja występuje na mistrzostwach świata lub Europy. I dotyczy to wielu państw na całym świecie.

“Prawidłowość tę stwierdziliśmy w przypadku 10 spośród 12 badanych krajów. W czerwcach, kiedy ich drużyny narodowe grały w turniejach piłkarskich, popełniano w nich mniej samobójstw” - czytamy w “Futbonomii”.

Co więcej, ta "piłkarska euforia" utrzymywała się też wiele miesięcy po sportowej imprezie. Smutni ludzie czuli się lepiej, "jadąć" na fali futbolowego entuzjazmu.

Nawet jeżeli nie macie samobójczych skłonności i piłka nie musi was ratować, to warto to zapamiętać, gdy w domu usłyszycie, że zbyt wiele czasu spędzacie przy transmisjach meczów. “To dla zdrowia psychicznego!”.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)