Lornetki za opony, czyli jak handlowano ze śmiertelnym wrogiem

Lornetki za opony, czyli jak handlowano ze śmiertelnym wrogiem

Lornetki za opony, czyli jak handlowano ze śmiertelnym wrogiem
Źródło zdjęć: © Domena publiczna
Łukasz Michalik
12.08.2020 15:04

Wojna wojną, ale biznes musi się kręcić. Gdy podczas wojny brakuje sprzętu do jej prowadzenia, można kupić go u… śmiertelnego wroga. Handel zamiast zwycięstwa za wszelką cenę? Historia zna takie przypadki.

Co jest potrzebne do prowadzenia wojny? Początek Wielkiej Wojny boleśnie uświadomił walczącym stronom, że ich możliwość prowadzenia walki w dużej mierze zależy od przeciwnika, którego chcą zniszczyć.

Gdyby dotyczyło to tylko jednej ze stron, pierwsza wojna światowa zakończyłaby się znacznie szybciej. Problem polegał na tym, że zależność była dwustronna: Wielka Brytania nie mogła prowadzić wojny bez pomocy Niemiec. A Niemcy nie były w stanie wojować bez pomocy Anglii. Jak to możliwe?

Armia bez lornetek

W przypadku Wielkiej Brytanii problemem była optyka. Nowoczesna artyleria i flota potrzebowały precyzyjnych dalmierzy, oficerowie potrzebowali lornetek, okręty podwodne nie mogły walczyć bez peryskopów, a strzelcy wyborowi celnie strzelać bez celowników optycznych.

Niemal cały nowoczesny sprzęt do zabijania potrzebował – na jakimś etapie działania czy użycia – wsparcia w postaci przyrządów obserwacyjnych, wyposażonych w bardzo precyzyjnie wykonane soczewki, osadzone w równie precyzyjnych mechanizmach.

Problem polegał na tym, że globalnym potentatem w produkcji takiego sprzętu były Niemcy. Owszem, niemal każde państwo wytwarzało sprzęt optyczny na własną rękę, ale synonimem jakości i precyzji pozostawała optyka z zakładów Zeissa.

Obraz
© Domena publiczna

Lornetka Zeissa z czasów pierwszej wojny światowej

W przypadku Wielkiej Brytanii problem był wyjątkowo palący: przed wybuchem wojny 60 proc. sprzętu optycznego dla wojska pochodziło z Niemiec. Około 30 proc. importowano z sojuszniczej Francji, a tylko 10 proc. potrzeb zaspokajała produkcja krajowa. Wniosek był prosty: bez niemieckich dostaw brytyjska armia i flota jest ślepa, i o skutecznym prowadzeniu wojny może zapomnieć.

Armia bez transportu

Niemcy miały podobny problem. Doskonałej optyki mieli pod dostatkiem, ale brakowało im kauczuku. A ten – wraz z rozwojem transportu drogowego – skokowo zyskiwał na znaczeniu. Zwłaszcza, że wojen wygrywa się nie na frontach, ale na ich zapleczu – w magazynach, fabrykach czy centrach przeładunkowych. To skuteczna logistyka zapewnia warunki zwycięstwa.

Niemcy doskonale rozumieli ten problem. Owszem, strategiczny transport załatwiała doskonale rozwinięta, nowoczesna sieć kolejowa. Do rozwiązania pozostawała kwestia symbolicznej "ostatniej mili" – ostatniego odcinka, gdzie transport musiały zapewnić ciężarówki. A te potrzebowały opon. Tych samych, których niemal cała globalna produkcja zapewniana była przez trzy firmy: francuską Michelin, brytyjską Dunlop i amerykańską Goodrich.

Co więcej, kauczuk był potrzebny także do produkcji przewodów łącznościowych czy pasków klinowych. Wniosek był prosty: bez brytyjskich dostaw kauczuku niemiecka armia jest niezdolna do działania i o skutecznym prowadzeniu wojny może zapomnieć.

Skąd wziąć lornetki i kauczuk?

Rzecz jasna oba wojujące państwa próbowały jakoś obejść zaistniałe problemy. Wielka Brytania usiłowała sprowadzać optykę ze Stanów Zjednoczonych, ale amerykańskie lornetki jakością wykonania znacznie ustępowały niemieckim. Odezwa do obywateli, by oddawali na potrzeby wojska swój prywatny sprzęt spotkała się z pewnym odzewem, ale była to kropla w morzu potrzeb.

Obraz
© Domena publiczna

Ciężarówka Daimlera z czasów I wojny światowej

Przeciwnicy także próbowali improwizować. Niemieccy chemicy stawali na głowie, by uzyskać kauczuk syntetyczny, ale potentatem w tej dziedzinie zaczęli odnosić dopiero wiele lat po wojnie. Doraźnym rozwiązaniem miały być ciężarówki na stalowych kołach albo kołach obleczonych pasami twardej gumy. O ile kwestię komfortu i hałasu dało się obejść – człowiek zniesie przecież wszystko – nie do obejścia okazał się problem błyskawicznie niszczonych dróg.

Oba państwa doszły w końcu do wniosku, że wojna wojną, ale doraźnie trzeba się jakoś dogadać. W 1915 roku z udziałem neutralnej Szwajcarii ruszyły tajne rozmowy pomiędzy Wielką Brytanią i Niemcami.

Handel z wrogiem

Ci zobowiązali się do dostaw lornetek i dalmierzy, zapewniając przy okazji Brytyjczykom możliwość kontroli jakości dostarczanych sprzętów. Lornetki początkowo miały być dostarczane z dostępnych rezerw, ale – aby sprostać zwiększonemu zapotrzebowaniu – Niemcy zadeklarowali wycofanie z frontu części specjalistów, którzy mieli wrócić do fabryk, aby produkować sprzęt dla Wielkiej Brytanii. W rezultacie zakłady Zeissa w ciągu roku niemal dwukrotnie zwiększyły zatrudnienie.

W zamian Wielka Brytania zobowiązała się do dostaw kauczuku ze swoich kolonii. Strategiczny surowiec miał być dostarczany do Szwajcarii, skąd miał trafić do Niemiec.

Ze względu na sekret, w jakim utrzymywano porozumienie, ocena wymiany „optyka za gumę” jest dzisiaj bardzo trudna i historycy nie są zgodni co do jej skali. Szacunki są bardzo rozbieżne – od około 30 tys. lornetek tylko w pierwszym miesiącu obowiązywania porozumienia, do nieco ponad 30 tys. w ciągu całego 1915 roku. Nieznana jest też skala dostaw kauczuku, a niektórzy badacze w ogóle kwestionują, że do wymiany w końcu doszło.

Pozostaje jednak faktem, ż e– mimo usilnych starań rozwinięcia własnej produkcji – do końca wojny Wielka Brytania była uzależniona od importu optyki. Podobnie Niemcy, które mimo intensywnych prac nad syntetycznym kauczukiem w czasie I wojny były w stanie produkować tylko niektóre odmiany gumy. Pełnowartościowy, syntetyczny kauczuk wdrożyły do produkcji dopiero w 1929 roku.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (26)