MWC 2015: Google zostanie operatorem komórkowym. Ale to dopiero początek rewolucji
Na trwających w Barcelonie targach MWC Google zapowiedziało ruch, o którym mówiło się już od ponad roku. Gigant technologiczny jeszcze bardziej poszerzy zakres swojej działalności i stanie się operatorem komórkowym. Tyle że w jego oczach łączenie ludzi w ten sposób może się już teraz wydawać przestarzałe.
Google z ofertą taryf za połączenia i transmisję danych początkowo wkroczy prawdopodobnie jedynie na teren Stanów Zjednoczonych. Stanie się operatorem wirtualnym – zamiast inwestować we własne nadajniki korzystać będzie z istniejącej infrastruktury, obsługiwanej przez działających już na rynku graczy. W ten sposób usługi komórkowe udostępniają w Polsce m.in. sieci handlowe, mBank, czy nawet Radio Maryja. Takie podejście, nawet biorąc pod uwagę pozycję Google'a na rynku, raczej nie pozwoli mu na zagrożenie największym operatorom. Ale i nie o to mu wcale chodzi.
Rozpoznanie przed inwazją
Plan giganta wydaje się być zupełnie inny. Jego przedstawiciele sami przyznają, że traktują wejście na rynek komórkowy na zasadzie eksperymentu, który ma im dać wiedzę i doświadczenie przydatne w przyszłości. Podobnie, mówią, podchodzili do sprawy produkując wraz z HTC swojego pierwszego smartfona w 2010 roku. Do teraz Google nie produkuje telefonów sam – do stworzenia nowego modelu każdorazowo wybiera partnera spośród największych rynkowych graczy. Oprócz HTC współpracował już z Samsungiem i LG, jego najnowszy hit – Nexusa 6 – stworzyła Motorola. Za kolejny odpowiedzialny będzie Asus. Google'owi od walczenia z firmami, na których przecież jako producent systemu operacyjnego zarabia, bardziej zależy na poszerzaniu potencjalnego grona odbiorców swoich usług i przywiązywania ludzi do swojej marki.
Podobnie jest w przypadku operatorów komórkowych – Google jest od nich nieustannie zależny. System operacyjny i usługi sieciowe giganta na nic się nie zdadzą użytkownikom, którzy nie będą mieli dostępu czy chęci korzystania z mobilnego internetu. A co do tego, że to właśnie w tym sposobie korzystania z zasobów sieci Google upatruje przyszłość, nikt już chyba nie ma wątpliwości. Chociaż głównym źródłem przychodu firmy z Mountain View są wciąż usługi w internecie stacjonarnym, to nie może on sobie pozwolić na przespanie mobilnej rewolucji, której wszyscy jesteśmy świadkami. I robi wszystko, żeby nie popełnić tego błędu.
Z oświaty kagankiem
Przymiarki do rynku smartfonów i telefonii komórkowej wydają się dopiero zwiastować kierunek, w jakim ostatecznie chce podążyć Google. To, co najbardziej pobudza wyobraźnię tego i innych gigantów to obszary świata, gdzie dostęp do internetu nie jest jeszcze powszechny. Według aktualnych danych na Ziemi wciąż są 4 miliardy ludzi pozostających offline. I to właśnie nimi najbardziej zainteresowany jest gigant. Firma rozwija aktualnie trzy równoległe programy, które łączy jedno – chęć doprowadzenia internetu wszędzie tam, gdzie go nie ma. Tanio – a być może nawet za darmo – pokrywając jak największe obszary i zyskując dostęp do miliardów potencjalnych klientów.
Najstarszy z rozwijanych w tym celu projektów – Loon – wystartował w 2011 roku. W jego ramach firma zamierza stworzyć flotę balonów, działających jak stacje bazowe telefonii komórkowej. Dzięki temu, że znajdować się będą w powietrzu, pokryją swoim zasięgiem większe obszary niż tradycyjne nadajniki i będą w stanie obsłużyć miejsca, gdzie stawianie wież jest zbyt kosztowne, ryzykowne lub nieopłacalne. Google mierzy więc w obszary wiejskie, odległe od cywilizacji, ale również – jak zapowiada – dotknięte katastrofami naturalnymi.
W tym rozwiązaniu sygnał radiowy przekazywany ma być pomiędzy balonami, a na ostatnim etapie trafiać do tradycyjnego, naziemnego nadajnika, który przekaże go już do tradycyjnej sieci. I chociaż, jak przyznaje wiceprezes Google'a Sundar Pichai, pomysł brzmi jak rodem z książki science-fiction, to jego realizacja jest już bardzo bliska. Aktualnie trwają testy Projektu Loon w Australii i Ameryce Południowej, a technologiczny gigant prowadzi zaawansowane rozmowy z partnerami zewnętrznymi, które mają pomóc w starcie całego systemu.
Byle przed Facebookiem!
W planach objęcia swoim zasięgiem i usługami kolejnych obszarów świata Google ma jednak poważnego rywala. O podobnych planach coraz częściej przebąkuje Mark Zuckerberg, również upatrując w niezagospodarowanych internetem miejscach nadziei na utrzymanie gwałtownego rozwoju swojej firmy. Na początku 2014 roku mówiło się nawet, że Facebook planuje przejąć produkującą drony firmę Titan, by rozwijać z jej pomocą projekt analogiczny do Loon. Plotki skończyły się… kupieniem Titana przez Google'a.
I tak być może z chęci zabezpieczenia się przed ewentualnymi niepowodzeniami, a być może dlatego, by utrudnić konkurencję Facebookowi, firma z Moutain View rozpoczęła drugi podobny projekt. W jego ramach obok balonów powstać ma flota zasilanych energią słoneczną dronów, których cel będzie bardzo podobny – zapewnianie dostępu do internetu wszędzie tam, gdzie nie jest on możliwy w tradycyjny sposób. Tutaj jednak, ze względu na mniejszy zasięg dronów, uwaga skupiać ma się na mniejszych, dokładniej sprecyzowanych obszarach.
Z nieba na ziemię
A co jeżeli oba te futurystyczne projekty spalą na panewce? Google przygotowany jest i na taką ewentualność. Niezależnie od planów wysyłania w powietrze balonów i dronów gigant pracuje nad rozbudową sieci światłowodowej w Afryce i współpracuje z lokalnymi operatorami w celu zwiększania zasięgu 4G.
Internetowy gigant bardzo starannie wybrał więc cel swoich działań. Na razie nie walczy o dominację tam, gdzie może przegrać. Zamiast tego inwestuje, by stać się potentatem na rynkach, gdzie jeszcze nie ma żadnej konkurencji. O swoich planach cały czas mówi oczywiście w kontekście poprawy jakości życia i ograniczaniu cyfrowego wykluczenia. Ale jeżeli za 10 czy 20 lat obudzimy się w świecie, w którym cały internet należał będzie do Google'a, to nikt się chyba nie zdziwi. I to, niezależnie od wielkich i wzniosłych słów, jest co najmniej mocno niepokojące.
_ DG _