Jakub Szamałek jest pewien - w sieci wszyscy jesteśmy nadzy
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nazywa się Julita Wójcicka. Tropi spisek, w który uwikłani są biznesmeni i politycy. Przekonuje się, jak groźne są technologie, gdy spece od inwigilacji wykorzystają je przeciwko zwykłemu człowiekowi. - Internet to już nie jest coś, z czego możemy się wypisać – mówi Jakub Szamałek, autor trylogii "Ukryta sieć" o przygodach Julity. Ukazała się jej ostatnia część - "Gdziekolwiek spojrzysz".
Jakub Wątor: Julita rozpoczyna śledztwo, ale szybko okazuje się, że haker włamał się na jej komputer, zdobył jej nagie zdjęcia i wydrukował na jej firmowych drukarkach. To miał być dopiero początek jej kłopotów. Czy podobna historia może dotyczyć każdego, również mnie?
Jakub Szamałek: Jeśli nie otaczasz się elektronicznymi bajerami i nie spędzasz większości dnia w sieci, to pewnie, jest mniejsze ryzyko, że cię to dotyczy. Jeśli nie masz bardzo brudnych sekretów na Facebooku, to teoretycznie nie masz się czego obawiać. Jeśli nie klikasz, w co popadnie i nie wierzysz w sprzedawane na boku za złotówkę oryginalne iPhone’y, tylko bez folii, to może nie wdepniesz w nic tak szybko.
I są ludzie, którzy w te iPhone’y wierzą. Korespondują na Facebooku z o jedną dziewczyną lub chłopakiem za dużo. Mają cały dom połączony przez Wi-Fi urządzeniami bezprzewodowymi, których zabezpieczenia są słabe.
Ale… dotyczy, dotyczy. Ciebie i każdego. Korzystamy z technologii coraz więcej, a one wpływają na to, jak myślimy, jak wchodzimy w interakcje, jak działa całe społeczeństwo, jak się zmieniają procesy polityczne. Po drugie – te nowe technologie, zwłaszcza darmowe, zbierają na nasz temat bardzo dużo danych. Niezależnie, czy jesteśmy dla nich interesujący, czy nie.
No właśnie. Nie dotyczy, bo nie jestem dla nich interesujący.
- Gdyby tak było, to by ich nie zbierano, a jednak się zbiera.
Będę dalej naiwny. Przecież moje dane są zanonimizowane!
- Anonimizacja nie działa tak fantastycznie, jak się wydaje. Wzorce naszych zachowań w sieci – nawet jeśli są pozbawione imienia i nazwiska – są rozpoznawalne.
W Niemczech dwoje badaczy udowodniło, że wystarczy średnio siedem adresów stron odwiedzanych w sieci przez daną osobę, by określić jej imię i nazwisko. Wystarczy zajrzeć w historię aktywności w sieci przypisaną do danego adresu IP, a takie dane – zebrane w paczki, teoretycznie anonimowe – można legalnie kupić.
Ludzie często wchodzą na strony swojego pracodawcy, wspólnoty mieszkaniowej, albo w adresie URL są zawarte jakieś dane, na przykład imię i nazwisko adresu profilu na Facebooku. Historia wyszukiwania wiele może powiedzieć.
Mogę wyłączyć zapisywanie wyszukiwania i historii.
- Masz na komórce darmowe apki, które zbierają dane geolokalizacyjne?
Mam.
- Mało jest osób, które budzi się w twoim łóżku, spędza dzień w twoim miejscu pracy i odbiera twoje dziecko z konkretnego przedszkola, prawda?
Wątek z łóżkiem pominę.
- "New York Times" w zeszłym roku wziął przypadkowy rekord (zestaw danych o konkretnej osobie lub urządzeniu) danych geolokalizacyjnych. Na ich podstawie zdołali zidentyfikować właściciela urządzenia, przypadkowego Amerykanina.
To że dane są anonimowe, nie znaczy, że zawsze będą.
W twojej książce Julita się o tym boleśnie przekonuje.
- Julita uwikłała się w naprawdę grubą sprawę. I ma naprawdę poważne kłopoty. Dlatego, gdy zaczęliśmy rozmowę, sugerowałem, że może nowe technologie, inwigilacja itd. nie dotyczą cię aż tak bardzo, jak jej w książce, ale dotyczą na pewno.
W sieci nic nie ginie. Wystarczy, że ktoś kilkanaście lat wcześniej zarejestrował stronę internetową na swoje nazwisko - i można to dzisiaj wyśledzić
Byłem na szkoleniu prowadzonym przez dziennikarzy śledczych. Pokazywali, jak prześwietlać ludzi w sieci, wykopywać posty i ślady sprzed 15 i więcej lat. Uczestnikami tego szkolenia byli m.in. rekruterzy, którzy chcieli się dowiedzieć, jak sprawdzić, co kandydat do pracy robił i myślał przed laty.
Jakie masz wnioski po tym szkoleniu?
- Jeśli ktoś jest mniej aktywny w sieci, to owszem, ma mniej powodów do obaw. Ale to nie tak, że nie musi ich mieć wcale. Nawet jak ktoś się odsunie zupełnie od technologii, nie może odetchnąć. Nie jest poza zasięgiem. Internet to już nie jest coś, z czego możemy się wypisać. Dotyczy wszystkich.
Stan, w którym naprawdę kompletnie nie istniejesz w internecie, nie jest już możliwy?
Przyjmijmy, że nie wchodzisz do sieci. Masz starą Nokię, nie korzystasz z inteligentnych – czyli tych podłączonych do sieci – urządzeń. Myślisz, że jesteś bezpieczny, tak? Idziesz do knajpy, a ktoś stolik obok strzela sobie selfiaki. Aparat cię łapie w tle. Potem ten ktoś wrzuca to zdjęcie do sieci. I już – można cię odnaleźć. Za pomocą wyszukiwarki obrazu lub nawet oprogramowania do rozpoznawania samej twarzy, bo takie technologie też już przecież istnieją. Nie masz na to wpływu.
Od początku rozmowy prowokuję cię do odpowiedzi na pozornie naiwne pytania, ale one nie są naiwne. Masy ludzi zachowują się w sieci beztrosko. Boję się, że twoja książka do wielu z nich nie dotrze.
- Nie robię sobie nadziei, że w pojedynkę zmienię świat. Ale mam nadzieję, że moje książki, poza tym, że dostarczają rozrywkę, także edukują. Przedstawiam tam świat nowych technologii językiem przystępnym nawet dla osób, które nie miały do tej pory styczności z tego typu tematyką.
Powinniśmy przestać sobie wmawiać, że to jest skomplikowane. Nieprawda! Nie jest, a co więcej, nie możemy sobie pozwolić na oszukiwanie samych siebie. Musimy zrozumieć, że świat technologii wpływa na nas w wymierny i namacalny sposób.
Na moje spotkania nie przychodzą tylko młodzi ludzie ze smartfonem i tabletem pod pachą, ale też dużo osób w wieku 50-60+. I mówią, że przeczytali te książki z zainteresowaniem. Widzą, jaką rolę sieć odgrywa w życiu ich bliskich, dzieci, podopiecznych i chcą nadrobić zaległości w tym temacie.
A dlaczego akurat ty?
- Bo zadałem sobie ten trud, by zgłębić tę tematykę i ją opisać. Z pewnością jest wiele osób, które znają nowe technologie lepiej ode mnie, natomiast chyba nie było w polskiej literaturze próby opowiedzenia o tym świecie w sposób przystępny, rzetelny i z jakąś ambicją literacką. Jest oczywiście literatura science fiction, literatura fachowa, ale literatura głównego nurtu nie nadąża za rzeczywistością.
Też sobie nie przypominam.
- Książki, które dziś powstają, zatrzymały się technologicznie w latach 90. Ich bohaterowie mają telefony komórkowe, ale na tym rola technologii się kończy. Ludzie spotykają się ciągle twarzą w twarz, a drogę do kawiarni sprawdzają na papierowej mapie. Z kolei detektyw, zamiast sprawdzić, kto się logował do komputera, zbiera okruszki pod stołem.
Może inaczej: nie dlaczego ty, tylko dlaczego technologie?
- Z wykształcenia jestem archeologiem, więc raczej obracałem się w takich technologiach jak piece garncarskie czy żarna. Te nowe niespecjalnie mnie interesowały. Przełomowy był moment podczas urlopu tacierzyńskiego.
Szedłem przez park z półroczną córką, która spała w wózku. Słuchałem podcastu BBC o nowych technologiach i ich sposobach wykorzystania przez pedofilów. To był uderzający moment – tu mała śpi w wózku, a tam w sieci pedofile wymieniają się materiałami i są nieuchwytni.
Internet to miejsce publiczne jak ulica czy rynek. Można się na rynku umówić z przyjaciółmi na piwo, ale można i zostać okradzionym
Uświadomiłem sobie wtedy, że nowe technologie to nie jest jakaś opcja, z której można korzystać lub nie, tylko nasza rzeczywistość. Mam więc obowiązek nie tylko wobec siebie, ale i wobec córki, by to wszystko zrozumieć. Rodzice nie zdają sobie z tego sprawy. Dać dziecku iPada, podpiąć do sieci i mieć spokój? To jak posadzić je w kasynie i pozostawić samo.
Na początku każdej z książek z trylogii piszesz, że to nie jest science fiction.
- Tak, ale nie piszę, że to nie jest fikcja. Wszystkie metody śledztwa, które opisałem, są oparte na rzeczywistych historiach. Natomiast cała ta intryga jest oparta na fikcji.
Rok temu współtwórca programu "Tęczowy Music Box" został oskarżony o molestowanie seksualne dzieci. W twojej wcześniejszej o dwa lata książce niejaki Buczek, prowadzący program dla dzieci, okazuje się pedofilem. Życie dogoniło książkę. Myślisz, że technologie przyczynią się do ujawniania większej liczby przestępstw?
- W sieci nic nie ginie. Wystarczy, że ktoś kilkanaście lat wcześniej zarejestrował stronę internetową na swoje nazwisko - i można to dzisiaj wyśledzić. Albo ktoś robi charakterystyczny błąd ortograficzny lub ma swoje powiedzonko, które powtarza się w kolejnych postach w sieci.
Są ludzie, którzy coraz lepiej potrafią poruszać się w tym szumie informacyjnym i znajdować ważne informacje. Każda zbrodnia zostawia swój cyfrowy ślad.
Zrobiłeś ogromny research do swych książek. Co cię najbardziej zszokowało w darknecie – tej części internetu pozwalającej na absolutną anonimowość? To tam kryją się wszelkiej maści przestępcy, ale z drugiej strony także choćby obrońcy praw człowieka z krajów, gdzie rządzą reżimy.
- Jak mało efektowny i paździerzowy jest ten darknet. To hasło wywołuje ciarki na plecach, a wygląda jak strony internetowe zrobione w latach 90-tych przez ucznia I klasy liceum. Pomyślałem, że to trochę śmieszne, a trochę głupawe. Potem jednak zaczynasz patrzyć głębiej. Zaczynasz sprawdzać, co się dzieje na tych paździerzowych stronach. I już nie jest śmiesznie.
Pamiętam do dziś, jak na forum w darknecie zobaczyłem ofertę sprzedaży strzykawki z krwią zakażoną wirusem HIV.
- Mocne, bardzo mocne. Mnie też wiele razy jeżył się włos na głowie, ale jednak zastanawiałem się, czy to się dzieje naprawdę, czy oni naprawdę oferują to, o czym piszą? A może wrzucają takie oferty tylko po to, by golić leszczy z kasy.
No bo masz stronę, gdzie wynajmujesz płatnego zabójcę, ale czy to działa? Czy może wyślę dwa bitcoiny i ślad po rzekomym mordercy zaginie?
Albo zamówisz narkotyki, broń…
- Właśnie. Zszokowało mnie raczej to, że wystarczy ściągnąć jeden program - który nie wymaga specjalistycznej wiedzy i obycia - i nagle ta granica się rozmywa. Wystarczy kilka kliknięć i masz teoretycznie dostęp do rzeczy nieosiągalnych wcześniej. Dodam - nielegalnych zazwyczaj.
Gdybym w rzeczywistym świecie chciał kupić narkotyki czy broń, to nie wiedziałbym nawet, jak i do kogo zagadać. A tu wystarczy kilka kliknięć i gotowe.
Wiem, że TOR [anonimowa, ukrywająca dane użytkownika przeglądarka umożliwiająca dostanie się – przy odpowiedniej wiedzy – do darknetu – red.] - jest używany w szlachetnych celach. Mogą tam się bezpiecznie kontaktować aktywiści walczący o prawa człowieka.
Ale jest to też miejsce, gdzie ludzie mogą pokazać – i pokazują - co im w duszy gra, bez obawy przed poniesieniem konsekwencji. Skłania to do refleksji: czy to technologie nas w tę stronę pchają, czy po prostu my tacy jesteśmy? Czy kiedy poczujemy się bezkarni, sami otwieramy wrota piekieł?
U ciebie się otworzyły?
- Siedząc w darknecie, miałem poczucie, że to nie jest to, do czego chciałbym wchodzić. Natomiast dziennikarze śledczy z Bellingcata pokazali [niezależna grupa dziennikarzy śledczych z całego świata, która za pomocą nowych technologii demaskuje sprawców wojennych, przestępców i osoby łamiące prawa człowieka – red.], jak można za pomocą bardzo prostych trików, przeglądać profile na mediach społecznościowych, ignorując ustawienia prywatności. Miałem taki moment: "kurczę, dobry patent, można by z tym dużo ciekawych rzeczy zrobić".
Ale nie odważyłem się. Gdybym uległ, gdybym zaczął się w to bawić, mógłbym w to wpaść.
Natomiast o ile niczego w życiu nie żałuję, to gdybym cofnął się o 15 lat, poszedłbym w innym kierunku. Może zostałbym kimś, kogo określiłbym jako antropologa technologii – i pisał o relacji człowieka z technologią.
A wpływ na społeczeństwo? W książce też to poruszasz.
- Masz na myśli posła, a potem wicepremiera Wareckiego? Jego próby manipulacji w kampanii wyborczej?
Tak. W Polsce się to dzieje?
- Z tego, co się orientuję, to arsenał internetowych sztuczek polskich polityków na razie jest raczej ubogi. Proste triki, na przykład zalewanie mediów społecznościowymi wpisami botów czy opłacanych trolli, to było widać bardzo wyraźnie na Twitterze podczas trwania debaty kandydatów na prezydenta Warszawy. Poza tym podstawowe profilowanie reklam pod odbiorcę. W porównaniu z aferą Cambridge Analatyci to abecadło.
Jeśli pandemia szybko nie zniknie, odejdziemy od wieców, spotkań z wyborcami. Kampania będzie działa się w sieci.
…a politycy będą rozwijać arsenał sztuczek.
Dlatego też tym bardziej powinniśmy być świadomi tego, że możemy być manipulowani.
Co dalej?
- Tego dżina do butelki tak łatwo z powrotem się nie zapędzi. Ale na koniec proponowałbym przyswoić taką myśl: internet to miejsce publiczne jak ulica czy rynek. Można się na rynku umówić z przyjaciółmi na piwo, ale można i zostać okradzionym.
Druga sprawa, że pewnych rzeczy ot, tak, na rynku nie zrobimy, prawda? Przestańmy myśleć o Facebooku jako o albumie ze zdjęciami, które pokazujemy tylko przyjaciołom.
Albo przestańmy klikać w każdy link, jakbyśmy w realnym życiu na ulicy wsiadali na zaproszenie każdego nieznajomego do jego samochodu.
Jakub Szamałek – pisarz, scenarzysta studia CD Projekt RED (producent serii gier "Wiedźmin”). Absolwent Oksfordu, doktor archeologii śródziemnomorskiej Uniwersytetu w Cambridge, stypendysta Fundacji Billa i Melindy Gatesów. Autor trylogii kryminalnej o ateńskim detektywie Leocharesie oraz trylogii "Ukryta sieć" o przygodach Julity, której ostatnia część - "Gdziekolwiek spojrzysz" - właśnie trafiła do czytelników.