Historyk rozprawia się z mitami Turbosłowian. "Drogi do Wielkiej Lechii prowadzą z różnych stron"

"Jesteśmy potomkami kosmitów, tysiące lat temu mieliśmy imperium na pół świata" – do takich teorii całkiem na poważnie chcą przekonać innych fani teorii o Wielkiej Lechii. Ale dla tych coraz popularniejszych głupot historia jest bezlitosna.

Historyk rozprawia się z mitami Turbosłowian. "Drogi do Wielkiej Lechii prowadzą z różnych stron"
Źródło zdjęć: © Youtube.com
Grzegorz Burtan

07.03.2018 | aktual.: 07.03.2018 12:36

Roman Żuchowicz historyk, socjolog i dziennikarz przygotował książkę, w której przyjrzał się zarówno naukowym podstawom tej pseudonaukowej teorii, jak i przyczynom jej popularności. W rozmowie z WP Tech prezentuje swoje odkrycia o "zapomnianej historii Polski".

Grzegorz Burtan, Wirtualna Polska: Słowianie przybyli z kosmosu, zamieszkują nasze ziemie od kilku tysięcy lat i pokonali w boju samego Aleksandra Wielkiego. W to wierzy całkiem sporo osób w Polsce. Przyznaję, że sam zaintrygowałem się tym tematem gdzieś w 2016 roku. A ty kiedy zainteresowałeś się Wielką Lechią?

Roman Żuchowicz, Instytut Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego: Od wielu lat zdarza mi się na blogu pisywać o różnych teoriach pseudonaukowych i fake newsach. Na twórczość Lechitów trafiłem stosunkowo późno. Bodaj w 2015 roku, na witrynie jednej z księgarń na Krakowskim Przedmieściu zobaczyłem książkę Janusza Bieszka. Pomyślałem wtedy, że to reprint jakiejś XIX-wiecznej pracy naukowej.

Obraz
© Facebook.com

Dlaczego?

W tamtych czasach uczeni jeszcze poważnie dyskutowali o Lechitach. Koncepcje na temat ich tożsamości czy roli w historii były różnorodne. Próbowano np. domniemanym najazdem Lechitów wytłumaczyć ówczesne nierówności społeczne, czy niezwykłą w skali Europy liczebność szlachty w przedrozbiorowej Polsce. Rozwój krytycznej historiografii, oraz ogromny postęp badań archeologicznych, zmiotły tego typu rozważania z naukowych książek. Historycy uznali, że mamy do czynienia z tradycją wynalezioną, typową dla średniowiecznych autorów. Tego typu "cięcia" są zresztą normalne w rozwoju badań nad przeszłością. Nikt dziś poważnie nie twierdzi, że np. Francuzi wywodzą się od Trojan, choć w średniowieczu przypisywano Frankom takie pochodzenie. W naszym wypadku, rozwój nauki nie oznaczał końca lechickich spekulacji.

I Lechici gdzieś tam czekali na odpowiedni moment, by powrócić.

Zaczęli nowe życie. Zainteresowano się nimi w różnorodnie motywowanej twórczości amatorskiej, religijnej czy pseudonaukowej. Nic dziwnego. Wiele teorii pseudonaukowych wyrasta z wiedzy, która w przeszłości mogła uchodzić za naukową. Poprzednicy Bieszka publikowali w niszowych wydawnictwach. Działali samotnie lub organizowali się w mniejszych lub większych grupkach. Od jakiegoś czasu, także w odmętach internetu. Wydanie przez niegdyś poważne wydawnictwo naukowe Bellona dzieła Bieszka pt. Słowiańscy królowie Lechii (2015), pozwoliło teorii Wielkiej Lechii trafić do szerszej publiczności. Szybko przekonałem się, że już na tym etapie stał za nią bogaty, internetowy folklor.

No tak – memy, grafiki, grupy na Facebooku. To wyjątkowo aktywni użytkownicy. W jaki sposób Lechici działają w sieci?

Prowadzili i prowadzą liczne strony internetowe, grupy dyskusyjne, nagrywają vlogi, tworzą memy. Najczęściej powielana jest chyba mapa "Lechina Empire". Stanowi ona dość nieudolną przeróbkę mapy z atlasu historycznego, na której nieznany autor domalował granice Lechii w programie Paint. Że to wszystko nie jest śmieszne, zrozumiałem po utarczce na Facebooku z niedoszłą posłanką i działaczką pewnej partii pozaparlamentarnej.

Obraz
© wykop.pl

O co poszło?

Pani bardzo zażarcie broniła lechickiej interpretacji pewnej rzymskiej inskrypcji. Jej zdaniem, mówiła ona o uhonorowaniu "naszego" władcy Awiłło Leszka przez Cesarza Tyberiusza (14-37 r. n.e.). Tymczasem, jest to banalny tekst, w którym chodzi o transakcję sprzedaży grobowca, do której doszło pomiędzy dwoma rzymskimi obywatelami.

Z której strony politycznej ta pani startowała?

Z prawej, ale to bez znaczenia. Światopoglądowo, zwolennicy Lechii zdarzają się po obu stronach politycznego spektrum. Ostatnio poseł Marek Sawicki, były minister rolnictwa, zabłysnął takim tweetem (11.02):

"Kto wyjaśni dlaczego od prawie 4-ech tyś lat w przekazach Persów czy Rzymian pojawia się wielka Lechia, Sarmacja Europejska i Azjatycka, a nikt w programach nauczania historii o tym nie informuje." (sic!).

W czasie wspomnianej już utarczki zrozumiałem, że skoro pseudonauką interesują się politycy, to wypada bliżej przyjrzeć się temu fenomenowi. Ten tweet to potwierdza.

Obraz
© Twitter

Problemem jest nie tylko to, kto powiela te rewelacje, ale i kto za nimi stoi. Kim w ogóle jest Janusz Bieszk?

Cytując jego biogram zamieszczony w książce "Królowie Lechii i Lechici w dziejach" (2017): "pasjonat i badacz historii, bibliofil. Ma wykształcenie wyższe z dziedziny handlu zagranicznego i służby zagranicznej. Pracował wiele lat na kierowniczych stanowiskach w kraju i za granicą".

Nie brzmi to jak osoba mająca wykształcenie historyczne.

Nic mi o tym nie wiadomo. W 2010 roku napisał książkę o zamkach krzyżackich na ziemiach polskich. Przejrzałem ją. Było to dzieło hobbisty, kompilacja podstawowych informacji, stroniąca zresztą od ryzykownych tez. Specjalista od dziejów Zakonu Krzyżackiego pewnie dopatrzyłby się w nim różnych błędów czy braków. Nie było to jednak dzieło pseudonaukowe. Później nastąpiła jakaś zmiana i Bieszk zaczął pisać o cywilizacjach kosmicznych na ziemi. Później chwycił się Lechii.

Chociaż Bellona promuje jego książki, nie trafiłem na praktycznie żadne ślady jego wystąpień w mediach, czy nawet spotkań autorskich. Pojawił się gościnnie na kilku "turbosłowiańskich" kanałach na YouTube i bodajże w jakiejś ezoterycznej telewizji internetowej. Najwyraźniej unika sytuacji, w której mógłby zostać skonfrontowany z kimś kompetentnym. Sigillum Authenticum, bardzo dobry blog popularnonaukowy, próbował przeprowadzić z nim wywiad. Bieszk zarzucił im brak profesjonalizmu. Stwierdził też, że nie musi stosować się do metodologii naukowej: "Odnośnie metod badawczych – mam swoje własne i nie muszą być one zgodne ze stricte naukowymi".

Bieszk nie jest jednak jedynym Lechitą.

Oczywiście. Już przed nim działał Paweł Szydłowski, osiadły w Kanadzie youtuber. Zaczynał od publikowania filmów, w których opowiadał o tym, jak kosmici dostarczyli dekalog. Nieco później, zainteresował się pradziejami Słowian. Ostatnio Bellona wydała także i jego książkę.

Obraz
© Youtube.com

"Wandalowie, czyli Polacy".

Tak. W pierwotnym tytule byli "Wandale", ale ktoś się w Bellonie zreflektował i to skorygowali.

_Zobacz także: Historica: Kiedy zakończyła się chrystianizacja Polski? _

Ktoś jeszcze trudni się lechickim pisarstwem?

W zeszłym roku Bellona wydała "Rodowód Słowian" pióra Tomasza Kosińskiego. To również barwna postać – podróżnik, politolog, założyciel polskiej "kolonii" na filipińskiej wyspie Palawan. W jego książce można znaleźć powtórzenie różnych pseudonaukowych koncepcji Bieszka, Szydłowskiego i Stanisława Szukalskiego. Ten ostatni autor, podczas II wojny światowej usłyszał o nalocie niemieckim na miasto Bohuslän. Uznał, że nazwa ta oznacza "zesłany od Boga". Od tamtej pory tropił "polskie" nazwy w toponimice całego świata. Wyszło mu, że Polacy/Sarmaci przybyli do Europy z… Wysp Wielkanocnych. Większość książki Kosińskiego to prowadzone w podobnym duchu dociekania. Jego zdaniem, nazwa praktycznie każdego ludu w historii naszego kontynentu ma słowiańską etymologię. Tyle, że nie jest to poważne językoznawstwo, a zabawa w dorabianie słowiańskich znaczeń. Przykładowo tłumaczy, że Luksemburg oznacza… zamek Łucji Burhuć. To tak, jakbym wymyślił, że Warszawa to toponim semicki, pochodzący od Bar Saba – "syn Saby". Synem królowej Saby i króla Salomona miał być legendarny władca Etiopii, Menelik. Stwórzmy więc pseudonaukową teorię, że Polacy są potomkami i spadkobiercami imperium Żydo-Etiopów…

Obraz
© Archiwum prywatne

Roman Żuchowicz.

To brzmi absurdalnie.

Oczywiście! Zwróćmy uwagę, że merytoryczna dyskusja z taką stworzoną ad hoc bzdurą nie jest w cale łatwa. W sieci funkcjonuje opinia, że pseudonaukowego mema tworzy się w 5 minut, a jego naukowe odparcie zajmuje czasem kilka godzin. Dlaczego paleogenetyka nie dowodzi słowiańskości ziem polskich od epoki brązu? Dlaczego Kronika Prokosza jest nowożytnym falsyfikatem? Czemu średniowieczne tradycje o Lechitach są niewiarygodne? Co powoduje, że rozważań Tadeusza Wolańskiego, XIX-wiecznego uczonego, który "odkrył" inskrypcję "Awiłło Leszka" nie należy brać poważnie? Jestem historykiem, studiowałem przez moment na archeologii. Mimo tego, udzielenie odpowiedzi na podobne pytania często wymagało ode mnie zagłębienia się w fachową literaturę. Niekiedy nawet konsultacji ze specjalistami. Nie jestem przecież genetykiem czy językoznawcą. Tym bardziej nie dziwię się, że odbiorcy, którzy nie są naukowcami, mogą czuć się skonfundowani lechickimi teoriami.

Niesamowicie poplątany obraz tworzą ci Lechici. Genetyka, Prokosz, Wolański. Jeszcze Sanjaya.

(śmiech) O ile jeszcze jestem w stanie przeczytać Bieszka, to twórczość Sanjayi mnie przerosła.

A on ogłosił się królem Lechii. To rodzi pytanie, czy nie zagraża autonomii Rzeczypospolitej.

Myślę, że nikt nie traktuje go poważnie. Nie powinno się oceniać po powierzchowności, ale ten człowiek występuje przebrany za Gandalfa z Władcy Pierścieni, wszędzie widzi spiski, a ostatnio zdaje się propaguje nawet teorię płaskiej Ziemi. Nie wiem, czy to wszystko jest na poważnie. Są grupy, którym jak sądzę, bardziej należałoby przyglądać się z niepokojem.

Na przykład?

Skupionym wokół Adolfa Kudlińskiego. To ojciec polskich preppersów. Prowadzi kanał na YouTube, na którym można posłuchać, jak opowiada o właściwościach pietruszki, malwy czy innych roślinach. Czasem są to takie "rady babuni", czasem czysty altmed. W pewnym momencie Kudliński zaczął interesować się teoriami lechickimi. Osobiście dokonał eksploracji rzekomych lechickich krypt grobowych na Łysej Górze. Pod osłoną nocy, w blasku pochodni, członkowie jakiś paramilitarnych oddziałów spuścili się do zalanych "krypt", które zdaniem Kudlińskiego mają po kilka tysięcy lat. Niepokojący obrazek. Domniemane krypty to zaś cysterny na wodę, które pochodzą z XVIII bądź XIX wieku.

Raczej brzmi jak stosunkowo niegroźna grupa osób, która lubi nutkę ryzyka.

Kudliński założył niedawno stowarzyszenie "Wielka Lechia", planuje założenie własnej partii politycznej "Polska Partia Słowian". Żyjemy w wolnym kraju, niech każdy robi co chce, w granicach prawa. Bardziej niepokojąca jest jego aktywność paramilitarna. Ostatnio prowadzi rekrutację do "Armii Słowian". Na jej stronie internetowej można znaleźć informacje, ale dotyczące jego fundacji i stowarzyszenia. Nie wiem, na ile działalność, którą prowadzi, jest legalna. Tak samo, jak nie wiem, czy miał odpowiednie zezwolenia na "eksplorację" domniemanych krypt na Łysej Górze. Jakiś czas temu Kudliński został skazany za nielegalne posiadanie broni na trzy lata więzienia i grzywnę. Opowiedział o tym w nagraniu, w którym ogłosił zawieszenie swojego kanału. Koniec końców, pozostaje jednak na wolności i dalej nagrywa swoje materiały. Militaryzacja grupy ludzi pod kierownictwem człowieka owładniętego teoriami pseudonaukowymi i spiskowymi powinna niepokoić.

I to jest ten rdzenny "panteon" Lechitów?

Z ciekawszych postaci lechickiego fermentu wymienię jeszcze dwóch prekursorów tego nurtu. Ważną postacią w "turbosłowiańskim" fandomie jest Czesław Białczyński, reżyser i pisarz, który ma na swoim koncie nienaukowe książki o słowiańskiej mitologii. Jego blog stanowi ważny punkt węzłowy w tej subkulturze. Interesująca jest też osoba Adama Fularza, statystyka z wykształcenia. Skupuje on nieistniejące tytuły prasowe i wydaje je pod postacią blogów. Wrzuca na nie różnoraką treść, a jeszcze przed Bieszkiem zdarzało mu się publikować "turbosłowiańskie" materiały.

Jeśli coś ich łączy, to brak potwierdzonego wykształcenia historycznego.

Amator może po godzinach dokonywać naukowych odkryć i pisać interesujące prace badawcze. Wraz z rozwojem i specjalizacją nauki jest to oczywiście coraz trudniejsze, ale ciągle zdarzają się wybitni hobbyści. Warunki podstawowe są dwa – znajomość istniejącego stanu badań oraz posiadanie pojęcia o metodologii pracy naukowej. Brak kompetencji, który wykazują w obu wypadkach lechiccy autorzy, powinien być dyskwalifikujący. Tymczasem, dla ich odbiorców, paradoksalnie stanowi ich zaletę.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (615)