Francuski zakaz wymawiania słów "Facebook" i "Twitter"
Jako jeden z nielicznych języków świata, francuski ma na określenie "komputera" słowo, które obcokrajowcom nic nie mówi. Teraz czas na kolejny etap walki z angielszczyzną i amerykańszczyzną.
07.06.2011 | aktual.: 07.06.2011 12:33
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jako jeden z nielicznych języków świata, francuski ma na określenie "komputera" słowo, które obcokrajowcom nic nie mówi. Teraz czas na kolejny etap walki z angielszczyzną i amerykańszczyzną. Prezenterzy telewizyjni otrzymali zakaz używania słów "Twitter" i "Facebook" na antenie. Wyjątek stanowią niusy, które naprawdę dotyczą tych firm lub serwisów, np. wiadomości ekonomiczne.
Jeśli sądzicie, że prawo francuskie jest wybiórcze, nic podobnego. Tym razem chodzi o doprecyzowanie zasad. Dekret z 199. roku zakazuje reklamowania prywatnych przedsiębiorstw komercyjnych w serwisach informacyjnych. Oznacza to, że niedopuszczalne jest nieuzasadnione treścią niusów, zbyt częste pojawianie się nazw konkretnych firm i produktów. Tymczasem przecież ostatnio "wszystko jest na Facebooku". Odtąd będzie "na znanych portalach społecznościowych".
Rzeczniczka regulatora rynku audiowizualnego, Conseil Superieur de l'Audiovisuel (odpowiednika KRRiTV), Christine Kelly, powiedziała gazecie "L'Express": "Dlaczego mamy faworyzować wartego miliardy dolarów Facebooka, gdy jest tyle innych portali społecznościowych walczących o rozgłos? To zakłóca naturalną konkurencję rynkową. Cytowanie Facebooka i Twittera to otworzenie puszki Pandory. Tylko czekać, aż inne serwisy zaczną się na nas skarżyć".
Kłopot w tym, że zarówno Facebook, jak i miniblog Twitter, stały się równoprawnymi źródłami informacji. Wiele osób prywatnych, gwiazd, instytucji, stowarzyszeń i korporacji właśnie przez te media oznajmia coś światu. Często popularność wpisu, profilu lub grupy na Facebooku świadczy o ważnych wydarzeniach w społeczeństwie. Wystarczy podać przykład chłopczyka zakatowanego wiosną w Syrii.
Można oczywiście udawać i kończyć program stwierdzeniem: "Śledźcie nasz profil na wybranym portalu społecznościowym". Najwyraźniej Francuzom nie przeszkadza, że narażają się na śmieszność.