Domowe drukarki 3D. Co potrafią, ile kosztują i czy warto je mieć?
Gdy kilka lat temu ewangelizatorzy druku 3D przedstawiali światu tę technologię, można było odnieść wrażenie, że oto stanęliśmy u progu nowej rewolucji przemysłowej.
10.01.2018 | aktual.: 07.02.2020 14:15
Co to jest drukarka 3D?
Drukarka 3D to urządzenie, dzięki któremu możemy drukować przestrzennie. Dzięki temu możemy stworzyć obiekty fizyczne na podstawie modeli komputerowych. Początkowo wykorzystywana w budownictwie i projektowaniu, coraz częściej jest wykorzystywana też w domach.
Już nic nie miało być takie, jak wcześniej. Świat, w którym każdy mógł wyprodukować wszystko, miał diametralnie zmienić naszą pracę, życie i przyzwyczajenia. Nic nie stało na przeszkodzie, by bez zwlekania stać się jego częścią. Tylko czy zwykły użytkownik naprawdę potrzebuje drukarki 3D?
Na początku był przemysł
Druk 3D jest znacznie starszy, niż mogłoby się wydawać. Proste i stosunkowo tanie drukarki dla domowych użytkowników faktycznie pojawiły się w ostatnich kilku latach. Sama technologia jest jednak znana i stosowana mniej więcej od połowy lat 80.
Na rynku pojawiły się wówczas pierwsze urządzenia realizujące rozwijane co najmniej od dekady koncepcje druku przestrzennego. Był to drogi sprzęt tworzony z myślą o przemyśle. Sama technologia nosiła wówczas skomplikowane i zupełnie nieatrakcyjne nazwy.
Warto przy tym pamiętać, że sam "druk 3D" to bardzo pojemny termin, którym określa się wiele różnych technologii. Należy do nich m.in. stereolitografia (SLA), gdzie formowany promieniem lasera przedmiot powstaje ze światłoutwardzalnej żywicy. Inny przykład to spiekanie laserem, gdzie promień światła spieka kolejne warstwy wysypywanego na stół roboczy proszku. Jeszcze inny - FDM (Fused Deposition Modelling), gdzie roztopiony w głowicy drukarki materiał jest wyciskany przez dyszę, by po chwili – wraz ze spadkiem temperatury – stwardnieć.
Wystarczy 500 złotych
Na rynku domowych drukarek 3D dominuje ta ostatnia technologia. Jest relatywnie nieskomplikowana i pozwala na rozpoczęcie przygody z drukiem 3D bez dużych wydatków. Choć domowe, markowe drukarki znanych firm wciąż kosztują po kilka tysięcy złotych, to na rynku są już dostępne chińskie produkty za ułamek tej kwoty.
Przykładem może być choćby drukarka Tronxy X1, którą – razem z kosztami przesyłki - kupimy za mniej niż 500 złotych. Jest dostarczana w częściach i trzeba ją samemu złożyć, co zajmuje przynajmniej kilka godzin. Użytkownicy oczekujący nieco lepszej jakości wykonania czy większych możliwości samej drukarki, mogą sięgnąć po nieco wyższą półkę. Za dobrze oceniany model Panowin F1 trzeba zapłacić około 1600 złotych. Cena wzrośnie, gdy dobierzemy opcjonalne dodatki.
Z punktu widzenia domowego użytkownika drukarkowa ekstraklasa to sprzęt taki, jak zapowiedziana niedawno Skriware 2, wyceniona na około 6600 złotych. Górnej granicy rzecz jasna nie ma. Poszukując coraz doskonalszych modeli, możemy wydać kilkanaście i więcej tysięcy złotych. To oferta raczej dla ekstremalnych hobbystów i profesjonalistów inwestujących w tym przypadku w narzędzie pracy.
Nie tylko drukarka
Sama drukarka to nie wszystko. Poza nią potrzebujemy również materiału, z którego będą powstawały wydruki, czyli filamentu. To rodzaj bardzo grubej żyłki, która w głowicy drukarki jest topiona i nanoszona na wydruk w postaci cieniutkich, przylegających do siebie ścieżek.
Materiał do wydruków sprzedawany jest na wagę. Ceny za kilogram zaczynają się od około 70-90 złotych. Są one bardzo zróżnicowane z uwagi na rodzaj i specyfikację filamentu (jak ABS, PC czy PLA).
Drukarka i filament to jedyne wydatki, jakie musimy ponieść na początku przygody z drukiem 3D. Oprogramowanie jest dostępne w internecie za darmo, podobnie jak wiele gotowych projektów, które wystarczy pobrać z sieci.
Można wydrukować prawie wszystko
Co istotne, FDM to tylko jedna z wielu technologii. Możliwości drukarek 3D nie kończą się na plastikowych figurkach. Technologia druku przestrzennego bywa już wykorzystywana m.in., w budownictwie, gdzie ogromne drukarki są w stanie w krótkim czasie wznosić całe budynki.
Kilka lat temu wiele kontrowersji wzbudzały również próby z wydrukami broni palnej. Obecnie możliwości drukarek 3D pozwalają m.in. na produkcję elementów silników lotniczych, doraźnego naprawiania broni czy tworzenia części potrzebnych na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.
Drukarki wykorzystujące pył drewniany są w stanie formować meble. Lekarze tworzą implanty, wszczepiane do ciał pacjentów. A branża gastronomiczna łakomym okiem spogląda na możliwość drukowania gotowych posiłków.
Co z tą rewolucją?
Jeśli możliwości drukarek 3D są tak ogromne, to zasadne pozostaje pytanie: co z tą rewolucją? Dla wielu entuzjastów druku 3D odpowiedź może być rozczarowująca, bo zawiera się w jednym słowie: nic. Związane z drukiem 3D doniosłe zmiany dokonują się w przemyśle, w nauce, medycynie czy w wojsku, ale z punktu widzenia domowego użytkownika nie ma to istotnego znaczenia. Przynajmniej na razie.
Wbrew przesadnie optymistycznym wizjom, na razie nie ma żadnego racjonalnego powodu, by ktokolwiek - poza profesjonalistami i hobbystami – miał kupować domową drukarkę 3D. Jeśli patrzymy na kwestię druku 3D wyłącznie użytkowo, to zamiast drukować kubek, prościej i taniej jest kupić go w sklepie. A jakiś nietypowy element, potrzebny np. majsterkowiczom, zamówić u specjalistów. To prostsze niż samodzielne kupowanie drukarki i zgłębianie niuansów projektowania tylko po to, by stworzyć jedną część.
W przypadku profesjonalistów sprawa jest oczywista. Drukarka 3D to narzędzie pracy pozwalające na stosunkowo szybkie prototypowanie czy tworzenie różnych, niestandardowych przedmiotów. Ich wytworzenie w inny sposób byłoby czasochłonne i drogie.
Dla hobbystów kwestia posiadania drukarki również jest oczywista. Jeśli ktoś pasjonuje się drukiem 3D, to jest gotów płacić za swoje zainteresowania i przyjemność obcowania z ciekawą technologią. Entuzjaści garncarstwa również mogliby kupić sobie ceramiczny kubek w sklepie, a piwosze udać się po piwo do dobrego, lokalnego browaru. Ale przecież nie o to chodzi. Życiowe pasje rządzą się swoimi prawami, gdzie nie wszystko trzeba przeliczać na pieniądze.
Partnerem artykułu jest Alior Bank