Czy Anglia i Francja faktycznie zdradziły Polskę? Szkolne podręczniki nie uczą wszystkiego [Opinia]

1 września to w Polsce czas opowiadania o nieskutecznych sojuszach i zdradzie, jakiej w 1939 roku mieli dopuścić się nasi zachodni alianci. Warto jednak wzbogacić swoją wiedzę o zapis tego paktu i faktycznie działania aliantów na froncie zachodnim - bo te mogą zmienić nasze spojrzenie na niełatwy okres w historii.

Żołnierze niemieccy przy polskim szlabanie granicznym
Żołnierze niemieccy przy polskim szlabanie granicznym
Źródło zdjęć: © Domena publiczna
Łukasz Michalik

01.09.2020 17:28

Felonia, czyli złamanie zobowiązań, tłumaczone bywa niekiedy znacznie bardziej dramatycznie jako "zdrada sojusznika na polu bitwy". Tak bardzo często określane jest w polskiej publicystyce zachowanie Anglii i Francji we wrześniu 1939 roku.

Nie bez powodu działania na froncie zachodnim w początkowym okresie konfliktu bywają nazywane "dziwną wojną". Gdy polscy żołnierze ginęli tysiącami, sojusznicy wydawali się całkowicie bierni. Tylko czy aby na pewno tacy byli?

W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie pomocne jest określenie, do czego dokładnie zobowiązały się Anglia i Francja.

Na mocy porozumienia, podpisanego 19 maja 1939 roku (protokół końcowy francusko-polskich rozmów sztabowych) Francja zobowiązała się do:

  • zaatakowania Niemiec ograniczonymi siłami trzeciego dnia od ogłoszenia mobilizacji,
  • zaatakowania Niemiec głównymi siłami od piętnastego dnia od ogłoszenia mobilizacji,
  • pomocy materiałowej i finansowej, mającej zwiększyć potencjał militarny Polski.

Na mocy polsko-brytyjskiego układ sojuszniczego z 25 sierpnia 1939 r. Anglia zobowiązała się do:

  • udzielenia pomocy militarnej,
  • niezawieranie separatystycznego rozejmu czy pokoju z Niemcami.

Dopiero w takim kontekście warto przeanalizować, co faktycznie zrobili polscy sojusznicy.

Jak pomagały Anglia i Francja

  • 2 września Wielka Brytania rozpoczyna przerzucanie do Francji swoich sił lotniczych,
  • 3 września Anglia i Francja wypowiadają Niemcom wojnę,
  • 3 września Pierwszy Lord Admiralicji Winston Churchill nakazuje przygotowania do przeprowadzenia morskiej ofensywy na Bałtyku. Anglia rozpoczyna także morską blokadę Niemiec (w jej wyniku zatopiony zostanie brytyjski lotniskowiec HMS Courageous), a jednocześnie rozpoczynają się loty rozpoznawcze nad niemieckimi bazami morskimi,
  • 4 września Anglicy przeprowadzają naloty na niemieckie bazy Wilhelmshaven, Cuxhaven i Brunsbüttel. Bomby trafiły m.in. niemiecki pancernik Admiral Scheer, uszkodzony został krążownik Emden. Naloty przeprowadzone przez maszyny Blenheim i Wellington okazują się nieskuteczne, co przy wysokich stratach obnaża braki RAF-u w zakresie sprzętu, a zwłaszcza szkolenia,
  • 4 września pierwsze patrole francuskie przekraczają niemiecką granicę. Do pierwszego uderzenia wyznaczono siły 14 dywizji. Francuskie natarcie rozwija się bardzo powoli, ale jest konsekwentne – w nocy z 6 na 7 września główne siły wkraczają do Niemiec, 8 września opanowują kluczowy dla powodzenia natarcia las Warndt (okazuje się wielkim polem minowym, co jeszcze bardziej zmniejsza tempo), a 11 września osiągają główną linię niemieckiej obrony na zachodzie – Linię Zygfryda.

Niedostatki francuskiej armii

Problem polegał na tym, że zachodnia granica Niemiec nie była pusta. Broniły jej 43 dywizje. Owszem – były to wojska drugiego rzutu, a wiele oddziałów nie posiadało pełnych stanów osobowych. Mimo tego, w oparciu o Linię Zygfryda (nie była w pełni ukończona) wojska te mogły stawiać skuteczny opór.

Francuski żołnierz w Zagłębiu Saary
Francuski żołnierz w Zagłębiu Saary© Domena publiczna

Zwłaszcza, że wbrew obiegowym opiniom siły te nie były pozbawione osłony lotniczej – do ataku na Polskę Niemcy wykorzystali dwie z czterech flot powietrznych. Pozostałe dwie broniły terytorium Rzeszy.

Francuzi stracili około 2000 ludzi, działając bardzo kunktatorsko nie byli w stanie przełamać niemieckich umocnień. Mimo tego stopniowo koncentrowali w rejonie Saary siły do wielkiej ofensywy - 12 września było to 36 dywizji wspartych 18 batalionami czołgów.

Pełnoskalowe natarcie miało ruszyć 17 września, jednak po konferencji w Abbeville zostało wstrzymane, a 21 września głów­no­do­wo­dzący sił fran­cu­skich, gen. Maurice Gamelin, zarzą­dził anulowanie ofen­sywy.

Zauważa to dr Łukasz Męczykowski:

"Brytyjczycy i Francuzi (...) nie widzieli sensu w atakowaniu niemieckich pozycji w sytuacji, gdy nawet najsprawniejsze działania alianckich armii nie mogły uratować Polski. Atak na Wał byłby usprawiedliwiony, gdyby Wojsko Polskie nadal wiązało walką znaczne siły niemieckie. Gdy okazało się to niemożliwe, alianci zdecydowali się na wariant długoterminowy, zakładający ekonomiczne dławienie Niemiec przy jednoczesnym podnoszeniu sprawności bojowej własnych sił."

Michał Fiszer w tekście dla Zespołu Badań i Analiz Militarnych dodaje:

"Wydaje się, że fiasko tej ofensywy powinno dać Francuzom do myślenia, co do realnych możliwości ich własnych wojsk, w porównaniu do przeciwnika. Nie dało."
Budowa jednego z bunkrów Linii Zygfryda
Budowa jednego z bunkrów Linii Zygfryda© Bundesarchiv Bild 146-1984-051-12, Lic. CC BY-SA 3.0 de

W kontekście szczątkowej ofensywy na zachodzie ważne jest także stanowisko Belgii, która – wbrew francuskim prośbom – nie wyraziła zgodny na przemarsz wojsk przez swoje terytorium, by zaatakować Niemcy na północy.

Konferencja w Abbeville

Za przełom, a zarazem symbol "zdrady", uznawana jest konferencja w Abbeville, podczas której – przy nieobecności przedstawicieli Polski – Francja i Anglia podjęła decyzję o zatrzymaniu działań zaczepnych.

Wynikało to z przekonania o:

  • rozbiciu armii polskiej
  • braku gotowości własnych wojsk – rosła obawa, że po klęsce Polski nie w pełni gotowe jednostki francuskie będą musiały zmierzyć się z całością armii niemieckiej,
  • opinii, że w obecnej sytuacji najlepszą formą pomocy dla polskiego sojusznika będzie wygranie wojny z Niemcami. Pomoc dla Polski z doraźnych działań zmienia się tu w długotrwałą, obliczoną na pokonanie Niemiec strategię, co podkreśla m.in. polski historyk, Michał Leśniewski.

Tempo rozwoju wypadków

Nikt – ani Anglia czy Francja, ani Polska – nie przewidywał tak szybkiego przebiegu działań na froncie. Dość wspomnieć, że zgodnie z polskim Planem mobilizacyjnym "W", jednostki pierwszego rzutu miały osiągnąć gotowość do 5. dnia mobilizacji, a jednostki drugiego rzutu – nawet do 12. dnia.

Tymczasem do 3 września tzw. "bitwa graniczna" była już rozstrzygnięta, a oddziały niemieckie atakowały główną linię obrony, która według Planu operacyjnego "Zachód" miała osłonić obszary, konieczne do przeprowadzenia mobilizacji i rozwinięcia sił.

Działania aliantów w takiej sytuacji komentuje brytyjski historyk, Roger Moorhouse:

"Sojusznicza pomoc, którą "gwarantowano" Polsce po zajęciu przez Niemców Pragi, była oparta na założeniu, że Hitlera będzie można odstraszyć (...). Uważam natomiast, że alianci zachodni wypełnili minimum przyzwoitości, honorowo wypowiadając wojnę Hitlerowi. Można sobie wyobrazić, że odwróciliby się plecami, co oczywiście byłoby rzeczą haniebną, lecz możliwą."

Cios w plecy

Warto podkreślić, że z czasem, po około 2 tygodniach impet niemieckiego uderzenia znacząco osłabł. Wojska niemieckie straciły znaczną część przewidzianych na kampanię polską zapasów, w tym amunicji artyleryjskiej, jednostki pancerne poniosły ciężkie straty, a duże polskie jednostki, mimo odwrotu i poważnych strat, nie zostały rozbite.

Możliwa do podjęcia wydawała się próba realizacji ostatniego etapu Planu "Zachód", który przewidywał obronę południowowschodniej części kraju, tzw. przedmościa rumuńskiego do czasu efektywnej interwencji zachodnich sojuszników.

Również polskie dowództwo zaczynało – prawdopodobnie po raz pierwszy w tej kampanii – patrzeć na dalszy jej przebieg z ostrożnym optymizmem, co potwierdzają m.in. wspomnienia Szefa Sztabu Naczelnego Wodza, gen. Wacława Stachiewicza.

Sowieci podczas agresji na Polskę
Sowieci podczas agresji na Polskę© Domena publiczna

Wszystkie te nadzieje i plany stały się nieaktualne niebawem, gdy 17 września nastąpił atak Sowietów.

Kampania szybsza od przewidywań

Udzielając Polsce gwarancji, Anglia i Francja działały w imię własnej racji stanu, kierując uderzenie Hitlera na wschód. Tempo wydarzeń okazało się jednak zbyt szybkie i Polska nie była w stanie doczekać realnej pomocy. Zwłaszcza, że 17 września sytuacja ze złej zmieniła się w katastrofalną – atak od wschodu przekreślał jakiekolwiek nadzieje i szanse na skuteczną obronę choćby części terytorium kraju.

Ocenę tamtych wydarzeń podsumowuje w jednym z wywiadów historyk, prof. Andrzej Paczkowski, zapytany, czy Polacy faktycznie zostali przez sojuszników zdradzeni.

"Zostaliśmy oszukani. A to trochę co innego. Można oczywiście dyskutować, na ile oszukaliśmy się sami. Wierzyliśmy w coś, co w tamtych realiach było niemożliwe. Ja rozpatrywałbym to właśnie w tych kategoriach."

Dlatego, rzucając oskarżenia o "zdradę", warto wziąć pod uwagę zarówno wolę polityczną (lub jej brak) sojuszników, ale też ich faktyczne możliwości. Były one warunkowane tempem mobilizacji, posiadanymi zasobami, ale także mentalnością wojskowych i polityków, mających doskonale w pamięci gigantyczne straty ponoszone na froncie zachodnim podczas I wojny światowej.

Ostatecznym wyrazem zamiarów i politycznej woli Anglii i Francji jest jednak decyzja, podjęta po przemówieniu Adolfa Hitlera z 6 października 1939 roku. Fuhrer zaproponował wówczas pokój. Jego warunkiem było zaakceptowanie przez zachodnich sojuszników zajęcia Polski. Propozycja została odrzucona.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (23)